zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 25 kwietnia 2024

relacja: Whitesnake, Bracia, Warszawa "Stodoła" 2.12.2008

4.12.2008  autor: Agnieszka "Lothien" Lenczewska
wystąpili: Whitesnake; Bracia
miejsce, data: Warszawa, Stodoła, 2.12.2008

"Every place that I go,
Well, it seems so strange.
Without you love, baby, baby,
Things have changed"

To były piękne czasy raczkującej MTV. Teledyski za milion, pudelska szopa na głowie, powłóczyste ciuszki, watowane marynary, delikatny make-up, wijące się wokół zespołu "kociaki" chętne do robienia laski, dymy i światła. Trzeba było to przeżyć. Wówczas, w połowie lat 80-tych ubiegłego stulecia, Whitesnake złapało "drugi oddech". To był czas Białego Węża. Sprzedaż płyt przekraczała miliony egzemplarzy, nastoletnie dziewczęta wzdychały, każdy chciał być chłopakiem z gitarą takim, jak Adrian Vandenberg czy Steve Vai. I poczuć blask estradowej chwały.

Po dwudziestu latach - wielkie stadiony zastąpiły kluby, płyty sprzedają się w najlepszym razie przeciętnie, dziewczęta jakoś tak mniej chętne do figlowania, włosów na głowie mniej, za to więcej bruzd i zmarszczek na pięknej niegdyś twarzy.

Po wydaniu ciepło przyjętego przez krytykę i oddanych fanów albumu "Good To Be Bad" Whitesnake - jakżeby inaczej - ruszyło w trasę. Po raz trzeci kolorowa, wężowa karawana odwiedziła nasz kraj. Bilety sprzedały się na kilka tygodni przed koncertem, zatem nie dziwiła obecność pod "Stodołą" zdesperowanych fanów i fanek poszukujących wejściówek. Miło było patrzeć na zgromadzoną przed klubem publiczność. Przekrój wiekowy wahał się od rówieśników Coverdale'a, wieszających 20-lat temu plakaty statecznych pań, aż po młodych fanów. Dla wielu z nas grudniowy wieczór w "Stodole" był tym od dawna wyczekiwanym D-day. Spotkaniem z legendą.

Na pierwszy ogień do paszczy węża trafili Bracia Cugowscy. Występ krótki, treściwy, jak to z supportami bywa. Parafrazując: oddali Coverdale'owi co jego i zeszli ze sceny. Wstydu nie było - grają naprawdę fajnie, a i Piotr Cugowski dysponuje świetnym wokalem. Występ Braci przyjęto bez entuzjazmu - ot miły umilacz czasu przed koncertem gwiazdy.

Show legendy można streścić w jednym zdaniu: dwie godziny na scenie, setlista marzeń, oddana, rozgrzana do czerwoności publiczność śpiewająca znajome refreny, purpurowe hiciory zagrane na koniec, oraz... zespół w przeciętnej dyspozycji.

Obawiałam się o wokalną formę Davida Coverdale'a. W końcu ten zasłużony dla rocka "gardłowy" jest w wieku słusznym (czyli takim, w którym blisko 60-letni mężczyzna kopie w ogródku, zakłada kapcie, gdera do kobiety i ewentualnie ekscytuje się programem telewizyjnym wg formatu "Jak oni śpiewają"). Jak zatem zaśpiewał? Bardzo przeciętnie. Słychać było, że czas, używki, operacje zrobiły swoje. Kiedyś, dawno temu, jego głos powalał. Wczoraj? Nie - po prostu zabrzmiało to inaczej. Może po prostu wyobrażałam sobie wokalną potęgę, a wyszło, cóż.... Czasami Dave odpuścił bardziej karkołomną partię, gdzieniegdzie wsparł się pomocą kolegów z zespołu, zdarzały się fałsze i chwile, w których głos po prostu odmawiał posłuszeństwa. Momentami jednak Coverdale (jak 30 lat temu) rozdzielał "wokalne" razy i pokazywał "kto tu rządzi". Szkoda, że tych ekscytujących chwil było tak mało. Czasem aż żal było patrzeć na walkę Coverdale'a z samym sobą.

Wspierający lidera muzycy zagrali nieźle, ale zabrakło im przysłowiowego "pałeru", ognia i zwykłej radości grania. Solówki gitarowe duetu Aldrich - Beach przeciętne, wymęczone i pozbawione rockowego, Wężowego jadu. Sekcja rytmiczna grała bez zarzutu, klawisze robiły tło (i czasami skutecznie niwelowały wokalne wpadki lidera). Brzmienie po początkowych perturbacjach selektywne i jak na "Stodołę" wręcz znakomite. Show profesjonalny, ale pozbawiony jakiejkolwiek "iskry bożej". Odniosłam wrażenie, że muzycy pojawili się na scenie "za karę". Wyszli, zrobili co do nich należało i zeszli - bez krzty zaangażowania, przeżywania chwili. Zmęczenie? Pańszczyzna? Klezmer kazał im grać? A może po prostu 2 grudnia 2008 był kiepskim dniem na granie koncertu?

Zgromadzona w zaduchu i ścisku publiczność płonęła ("Still I hear Burrrnn!!"), ale ogniem publiczności nie zajął się zespół. Szkoda.

Co zagrali? Oczywiście wszystkie Wężowe hity (z "Fool of Your Lovin'", "Still of The Night" i "Is This Love?" na czele), dwa purpurowe klasyki ("Burn" i "Soldier of Fortune"), utwory z "Good to Be Bad" ("Can You Hear The Wind Blow", "Lay Down Your Love", "A Fool In Love", "Best Years"). I tyle. Miło było powspominać, pośpiewać o niedolach i dolach miłości na tym łez padole. Jednak nic nie przesłoni smutnego i przykrego wrażenia uczestnictwa w muzycznej stypie. Koncercie zespołu, który był kiedyś wielki. Wyszłam ze "Stodoły" z poczuciem żalu i rozczarowania. Poczułam się, jakbym obserwowała z daleka pogrzeb kogoś kiedyś mi bliskiego. Nie - nie miałam kopać leżącego - za bardzo szanuję ten zespół.

Cóż, pozostaje obejrzeć oraz posłuchać "Live... In The Still Of The Night". Szkoda, że magii tamtego koncertu nie udało się wskrzesić w Warszawie.

Komentarze
Dodaj komentarz »
whitesnake
grbz (wyślij pw), 2008-12-04 11:41:11 | odpowiedz | zgłoś
zdecydowanie sie nie zgadzam. koncert był epicki.
3
Starsze »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!