zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 20 kwietnia 2024

wywiad: Flapjack

20.03.2019  autor: Muflon

Wykonawca:  Hrapluck - Flapjack (gitara, gitara basowa, banjo)

strona: 2 z 2

Generalnie można o "Juicy Planet Earth" powiedzieć, że każdy utwór z tej płyty jest z innej parafii. O takich materiałach mówi się, że są eklektyczne.

Muzycy Flapjacka mieli rozległe horyzonty muzyczne. Straciliśmy Litzę, który poza byciem kompozytorem utrzymywał zespół w ryzach, dzięki czemu płyty były spójne. Ja natomiast byłem królem chaosu, więc jakiekolwiek zasady przestały obowiązywać. Nie przeszkadzało mi, że Guzik śpiewał od klimatów punkowych do bluesowych, a jemu, że w gitarze miałem cztery struny nastrojone tak samo. Każdy robił, co chciał, więc nie mogło być inaczej. Ten materiał nawet dla nas był jak jajko z niespodzianką.

Flapjack nie zagrał przed wejściem do studia żadnej próby. Każdy dłubał coś w domu, ale nie wymienialiśmy się pomysłami, bo nie było internetu, a ja nawet nie wiedziałem, gdzie Litza mieszka, i do samego końca nie było wiadomo, jaki to będzie album. Ślimak uczył się rytmów do utworów Litzy, a ja gitar do utworu Ślimaka dopiero w studio. Litza w całości sam nagrywał swoje utwory, Guzik swoje, a ja swoje. Wszystko nabierało kształtów podczas nagrywania, co było przeciwieństwem tego, w jaki sposób pracowaliśmy dotychczas, czyli ogrywaliśmy numery na próbach do momentu, aż były skończone. Jestem zdziwiony, że mimo tego udało nam się uzyskać w miarę spójny klimat. Była między nami jednak jakaś chemia.

Żeby było dziwniej, podczas miksowania w Wiśle w moich utworach "Cold" i "Human Upholstery" skasowałem wszystkie partie gitar i basów, które nagrałem w Poznaniu. Zostały z nich tylko wokale i bębny. Nagrywałem "Juicy Planet Earth" w piwnicach "Poznańskiego Pałacu Kultury", w którym było ponuro i ciemno, a miksowałem w górach w Wiśle. Codziennie widziałem dolinę, słonko i oddychałem czystym powietrzem, a czas płynął wolniej. Do tego klimatu nijak nie pasowały mi ciężkie, przestrojone brzmienia. Ponieważ w Wiśle były instrumenty, których wcześniej na żywo nie widziałem, postanowiłem, że je wykorzystam i zrobię inną muzykę. Zagrałem na banjo i pianinie elektrycznym Rhodes, na jakim grali Blues Brothers w filmie, na który chodziłem z dziadkiem do kina, jak byłem dzieciakiem. Była też gitara, która wyglądała jak do muzyki country, ale miała cztery struny założone na krzyż. Nie chciałem nic grzebać, więc na takiej zagrałem "twinpeaksowy" klimat w "Human Upholstery". Robert Sadowski był potem zły, że wykorzystałem jego patent, bo zespół Kobong zrobił sobie akurat przerwę w nagrywaniu, w trakcie której my miksowaliśmy. Przed wyjazdem Robert sobie tę gitarę przygotował, a ja o tym nic nie wiedziałem. Reszta Flapjacka nie wiedziała, jak idą miksy, bo w studio byłem tylko z realizatorem Adasiem Toczko. To było szaleństwo, stałem z głową w koncertowym fortepianie Yamahy i grałem kostką na tych grubych strunach jak na gitarze i tworzyłem inne kompozycje. Zespół usłyszał to, jak wszystko było już gotowe. Maciej Jahnz dostał gorączki z nerwów, bo przed miksami słyszał inna muzykę.

Z mojego punktu widzenia byliście zbyt alternatywnym zespołem nawet na scenie alternatywnej. Można powiedzieć, że swoimi poszukiwaniami wyprzedziliście nie tylko inne zespoły na polskiej scenie, ale też niektórych dziennikarzy, którzy, jak by nie było, jako pierwsi doświadczali nowinek ze świata.

Mogło tak być. Przy tej płycie nie myśleliśmy o listach przebojów, "Fryderykach" czy żeby wzorować się na rzeczach, które były na metalowym topie. Automatycznie stawiało nas to w pozycji zespołu alternatywnego. Ponieważ w ogóle nie interesowała nas też scena alternatywna, to w sumie byliśmy już tak alternatywni, że może aż za bardzo. Dziennikarze nam nie pomagali, co źle o nich świadczyło. Billy Gould, basista Faith No More, jakoś mógł o nas powiedzieć w wywiadzie, po usłyszeniu "Juicy Planet Earth", że nie miał pojęcia, że w Polsce jest taki ciekawy zespół. Na koncercie rozmawialiśmy z Pattonem i Gouldem, który wymieniał tytuły utworów i szczególnie on był pod wrażeniem naszej muzyki, a ja byłem w szoku. Faith No More wybrali nas jako support swojego koncertu w Polsce spośród kilku kandydatów, co świadczyło o tym, że w jakiś sposób byliśmy jednak w koneksji z muzycznym światem, z którego te nowinki pochodziły.

Po tej płycie zagraliście trasę koncertową z Albertem Rosenfieldem, po czym rozpadliście się. Czy można łączyć niezrozumienie "Juicy Planet Earth" przez fanów z tym, że nie udało się wam utrzymać zespołu przy życiu?

Fani po tej płycie nie mieli od nas jasnego komunikatu, bo koncerty z tym materiałem były mocno wątpliwe. Byliśmy w tym wszystkim za mało zdecydowani, żeby nie powiedzieć bezradni. Wiem na pewno, że Flapjack nie nadawał się do projektu "Juicy Planet Earth". Nieskromnie powiem, że byliśmy bardzo sprawnymi muzykami, a "Ruthless Kick" i "Fairplay" powstały w ekspresowym tempie. W całej naszej karierze zagraliśmy niewiele prób, a granie koncertów nie sprawiało nam żadnych problemów.

"Juicy Planet Earth" wymagała znacznie większego zaangażowania przy wykonywaniu jej na koncertach, ponieważ zawierała dużo więcej szczegółów, którym trzeba było poświęcić uwagę, a na to nikt w zespole nie miał ochoty. Takie płyty na świecie mają swoje miejsce, a fani by się znaleźli. Wielu z tych, którzy na początku odebrali ją negatywnie, z czasem się do niej przekonało. Tutaj zabrakło determinacji, żeby słuchaczom podać tę muzykę w odpowiedniej oprawie.

Był taki moment, że z trudem, ale namówiłem kolegów, żebyśmy na próbach uruchomili nagłośnienie koncertowe, które mieliśmy do dyspozycji. Ja miałem w komputerze wszystkie dodatkowe dźwięki i wokale, które pojawiły się na płycie, więc graliśmy tak, jak zwykle, ale na SansAmp GT2 zamiast wzmacniaczy i ze Ślimakiem podpiętym do modułu Ddrum przez triggery. W tle w odpowiednich momentach pojawiały się wszystkie smaczki i klimaty odtwarzane z komputera. Byliśmy otoczeni przodami koncertowymi, z których jeden do jeden docierało do nas to, co zostało zarejestrowane na płycie. Wrażenie było niesamowite. Ja całe życie grałem próby na wzmacniaczach w towarzystwie drewnianej perkusji i nagle znalazłem się w muzycznej "Panoramie Racławickiej" i właśnie realizowały się moje marzenia. Szkoda, że z tego nic nie wyszło, bo podobno takie rzeczy robił już wtedy Sting i Rammstein, i to był odjazd jak na metalowy skład. Niestety Ślimak wyjechał wtedy, że nie będzie grał w słuchawkach, w których był metronom, czyli serce tego całego organizmu, bo nie może machać głową, co źle wpływa na jego wizerunek. Cała koncepcja padła, a ja zrozumiałem, że to nie ma sensu, że nie wrócę do tego, co było, i zanim zdążyłem się z tego wypisać, zostałem od zespołu odsunięty. Oglądałem potem ich koncertowe wykonania tego materiału na YouTube, ale to zupełnie nie o to chodziło.

Czy z okazji 20-lecia wróciłeś do tej płyty? Jak ją teraz odbierasz?

Tak, pracuję nad tym, żeby zaprezentować to, co robię na YouTube i w mediach społecznościowych, więc słucham jej ostatnio dość często. Biorę laptopa, wsiadam na rower i odsłuchuję w rożnych miejscach. Jadę nad jezioro, innym razem siadam koło pomnika lwa przy poznańskiej operze i spod ogona obserwuję miasto, i sprawdzam, czy ta muzyka nadaje się jako ilustracja do tego, co widzę. Przez dwadzieścia lat nad jeziorem nic się nie zmieniło, a w Poznaniu wszystko. Tak więc rozkminiam ścieżkę dźwiękową na rożnych płaszczyznach, bo w sumie to obrazowo podchodzę do muzyki, szczególnie wtedy, gdy ją miksuję. Wcześniej słuchałem "Juicy Planet Earth" kilka razy i to nie z własnej woli, bo na imprezach u znajomych lub w radio. Po nagraniu do niej nie wracałem, dlatego przez demencję odbieram ją jako dzieło innego zespołu. Bawi mnie teraz ta płyta i często zaskakuje. Poza metalem, country i "Twin Peaks" słyszę tam stado zadowolonych kurczaków, słonie i inne dziwne dźwięki. Przeglądam wtedy okładkę, ale w składzie nie ma drobiu. Wyświetla mi się wtedy całe zamieszanie towarzyszące powstawaniu "Juicy Planet Earth" i śmiać mi się chce. Cieszę się, że mam co wspominać, bo moim zdaniem granie w zespole rockowym czy metalowym z prawdziwego zdarzenia powinno zawierać znacznie więcej wymiarów niż te, które widać na teledyskach czy koncertach.

Ja uważam, że mimo iż płyta została nagrana dwie dekady temu, to można ją bez wstydu puszczać obok współczesnych produkcji. Jakimś cudem to brzmienie w ogóle się nie zestarzało.

Dziękuję, to duży komplement. Ludzie codziennie wysyłają w przestrzeń informacje: obrazy, wynalazki, osiągnięcia sportowe, kulinarne, ale także brzmienia. Niektóre to śmieci, niektóre nie. Człowiek ma taką naturę, że zawsze będzie czegoś szukał. Jeżeli za pięć, trzydzieści czy dwieście lat wśród tego dryfującego w kosmosie bałaganu ktoś odnajdzie "Juicy Planet Earth", być może uzna, że ta muzyka jest w porządku, a może wywrze na niego większy wpływ.

Kiedyś pewien człowiek oznajmił ludziom, że mogą być nieśmiertelni, gdy spełnią pewne warunki. Ludzie w to uwierzyli i żyją tą wizją. Podobnie jest ze wszystkim, między innymi sztuką: może być nieśmiertelna, gdy spełni pewne warunki. Może tutaj chodzić na przykład o brak konformizmu, dziecięcą ciekawość, naiwność, poszukiwanie przygód czy po prostu robienie tego, co się robi, szczerze. Wtedy właśnie powstają zjawiska, których pojęcie czasu nie obowiązuje. Jak jest z cielesnością, wiadomo. Może nieśmiertelność przejawia się w tym, jakiej jakości myśli i energię wysyłamy do tego rozrastającego się cały czas balona. Czy robiąc coś, robimy to dla kogoś, dla siebie, dla pieniędzy, czy żeby zrobić coś, z czego wszyscy skorzystają i nie poczują się oszukani. To, co jest bez wartości, po prostu się zestarzeje i z czasem z tej przestrzeni zniknie. Mam nadzieję, że za następnych sześć dekad ktoś powie o "Juicy Planet Earth" - "jakimś cudem to brzmienie w ogóle się nie zestarzało". Tak sobie to wytłumaczyłem.

Czy możesz uznać tę płytę za przełomową dla siebie? Taką, przy okazji nagrywania której rozwinąłeś skrzydła, pozwoliłeś sobie na więcej swobody, która ukierunkowała cię na przyszłość?

Na pewno utwierdziła mnie w moim myśleniu o pracy w studio. Po przygodzie z "Juicy Planet Earth" zrozumiałem, że dużo mogę. Nagrywałem potem w lesie, na działce i, co było kuriozalne, nagrywałem w Szczecinie na imprezie u kogoś w mieszkaniu. Byli tam goście, zespół i między jednym piwem a drugim nagrywaliśmy gitary w słuchawkach. Dużo się wtedy działo i często nie miało to nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem, jednak czułem, że trzeba tę wizję rozwijać, i nie chodziło o to, żeby wwozić przysłowiowe drzewo do lasu i odkryć nagrywanie płyt na nowo. Bardziej, żeby studio było jakby mniej obecne w procesie nagrywania muzyki. Technologicznie problematyka studyjna jest tak zaawansowana, że szarpidrut jak ja czuł się w studio zakłopotany, bo w typowym rozumieniu studio nagrań mnie przytłaczało. Dlatego nigdy nie porzuciłem wizji małego studia o wielkich możliwościach, które mogę wsadzić w plecak i na sesję pojechać rowerem, co się dzieje. Dzisiaj mózgiem mojego studia jest cienki laptop, który może tyle, że codziennie, jak się budzę, nieśmiało wystawiam łeb spod kołdry i patrzę, czy przypadkiem nie przemeblował mi pomieszczenia.

Na koniec pytanie o aktualności. Co tam słychać u ciebie obecnie?

"Soczysta Planeta Ziemia" podoba mi się coraz bardziej, codziennie do niej biegam. Jestem w dobrej formie. Biegnę, na przykład, z jednego końca Poznania na drugi i z powrotem, i robię przy tym zamaszyste koło albo przez las nad wodę i płynę 2,5 km. Nie brzmi to zbyt efektownie, bo nie robię tego w triatlonach, ale dla frajdy. Mimo to jestem z siebie dumny, bo, nagrywając "Juicy Planet Earth", byłem takim zakurzonym leniem. Ostatnimi czasy zrobiłem sobie przerwę od muzyki, studiuję internet i dokształcam się z dziedziny produkcji i nagrywania. Konfrontuję swoje doświadczenia z pomysłami młodszych kolegów. Jak tylko uporam się z kanałem YouTube studia, wracam do miksowania, bo już zaczyna mi tego brakować.

2
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Flapjack
Ogr (gość, IP: 91.90.191.*), 2023-08-21 12:57:59 | odpowiedz | zgłoś
Pamiętam moje pierwsze wrażenie po odsłuchu Juicy planet earth - WTF? Po kilkunastu odsłuchach została moją ulubioną płytą Flapjacka. Pierwsze dwie są fajne, kozackie, ale przewidywalne. Juicy planet jest o level wyżej (według mnie).
re: Flapjack
Idol Free Zone (gość, IP: 5.173.179.*), 2019-03-24 22:35:21 | odpowiedz | zgłoś
Jestem ciekaw co pokaże Penerra - czyli najnowszy projekt Macieja Jahnza i bodajże 2 członków z ostatniej reaktywacji Flapa. Podobno to Flapjack po polsku i to w mocnym nawiązaniu do płyt: Ruthless Kick i Fairplay!
re: Flapjack
Marcin Kutera (wyślij pw), 2019-03-24 13:59:08 | odpowiedz | zgłoś
he he śmieszy mnie stwierdzenie w wywiadzie, że zespół był odkrywczy w albumie "Juicy Planet Earth". W skali światowej odkrywcze na tamte czasy to były: Mr Bungle, Faith No More, Butthole Surfers, Primus, Dinosaur Junior, Helmet, Revolting Cocks, czy nawet Head of David, Melvins, z polskich zaś Falarek Band, Kobong, Something Elvis, ale nie żaden Flapjack. Trzeba przyznać, iż pierwszy i drugi album Flapjack są kozackie:)
re: Flapjack
Marcin Kutera (wyślij pw), 2019-03-24 16:45:10 | odpowiedz | zgłoś
Something Like Elvis miało być
re: Flapjack
RadomirW (gość, IP: 194.30.179.*), 2019-03-25 14:28:53 | odpowiedz | zgłoś
Ja też fenomenu trójki Flapjacka nie do końca rozumiem. Inne to i owszem ale czy takie fajne. Mnie jakoś nie przekonało ale zaznaczam że nie słuchałem zbyt wiele razy, więc być może jest w tym materiale drugie dno, które trzeba odkryć. Za to pierwsze dwa albumy bardzo lubię.
re: Flapjack
Hellbach (gość, IP: 69.119.63.*), 2019-03-20 20:59:55 | odpowiedz | zgłoś
Flapjack zawsze będzie mi się kojarzył jako pierwszy polski hardcore'wy zespół, ten bardziej komercyjny a'la biohazard, dog eat dog, pro pain lub madball niż ten bardziej "true", i bardziej punkowy jak black flag, minor threat, cro-mags. Ta forma w Polsce dopiero raczkowała (mam na myśli ten komercyjny, bo polski punk i crossover miał się bardzo dobrze) i ruthless kick był takim pierwszym ukłonem w stronę NY hardcore. A juicy planet to był totalny skręt w lewo, bardzo dobry album pod względem muzycznym, którego już tak łatwo nie da się zaszufladkować.
re: Flapjack
Boomhauer
Boomhauer (wyślij pw), 2019-03-21 13:48:24 | odpowiedz | zgłoś
Życzyć wszystkim takiej komercji jak Pro-Pain ;D
re: Flapjack
Krasnal Adamu
Krasnal Adamu (wyślij pw), 2019-03-20 18:00:47 | odpowiedz | zgłoś
Hraplucku, wróć! Ja chcę "Juicy Planet Earth 2"! To nie musi być Flapjack.
Od czasu reaktywacji zespół na żywo wykonuje głównie utwory z "Fairplay". Z JPE - głównie te zwyczajniejsze oraz "Crook" pozbawione tych "odgłosów słonia". Gdyby muzycy mieli inne nastawienie, mogliby być dzisiaj zasłużoną awangardą. Tylko że Flapjack powstał bardziej dla zabawy, niż dla twórczych poszukiwań.

Materiały dotyczące zespołu

Czy Twój komputer jest szybki?