zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 28 marca 2024

wywiad: Hetman, Night Rider

11.09.2006  autor: RJF

Wykonawca:  Paweł Kiljański - Hetman, Night Rider (wokal)

Dość nieoczekiwany obrót przyjęły sprawy w zespole Hetman. Po nagraniu pierwszej od pięciu lat płyty, odejście ogłosili trzej muzycy grupy, w tym wokalista Paweł Kiljański. Obecnie tworzą grupę Night Rider i pod tym szyldem zamierzają kontynuować tradycje Hetmana. O powodach rozłamu, najbliższych planach, a także o samej płycie "Skazaniec" opowie już Paweł.

strona: 1 z 1

rockmetal.pl: Zacznijmy od niepokojących wieści, które do nas docierały z zespołu Hetman, że grupy już nie ma, że teraz jest Night Rider. Wyjaśnij na początek o co chodzi.

Paweł Kiljański: Sytuacja wygląda w ten sposób, że grupa Hetman będzie chyba istnieć, natomiast obecnie działa równoległy twór, powstały z muzyków Hetmana. Na początku było nas czterech, teraz jest trzech. Ja śpiewam, Radek Chwieralski gra na gitarze, a Jacek "Stopa" Zieliński na bębnach. Jesteśmy związani umową z Metal Mindem, więc jeżeli będzie trzeba, to będziemy promować materiał, będziemy sporadycznie grali koncerty promocyjne. Płyta "Skazaniec" wyszła niedawno i staramy się dotrzymać zobowiązań, natomiast fakt faktem, że w tym składzie Hetmana już nie ma. Po części na koncertach Night Rider będzie można usłyszeć wybrane numery Hetmana, jak również zupełnie nowe kompozycje.

Jakie były powody tego rozłamu?

Najkrócej i najbardziej dyplomatycznie rzecz ujmując, były to powody międzyludzkie. Nie chcę rozdmuchiwać plotek i tak dalej... Generalnie na początku odeszło nas czterech, więc może to coś mówić, ta temat zaistniałej sytuacji. Później basista [Krzysztof Dyczkowski - przyp. red.] zdecydował, że jednak będzie grał z Jarkiem [Hertmanowskim - przyp. red.].

Czy te wszystkie zawirowania wpłynęły na rejestrację najnowszej płyty? Czy miały wpływ na jej kształt?

Nie. Wbrew pozorom wszystko szczęśliwie się jakoś zamknęło. Nasze niesnaski międzyludzkie przybrały bardziej poważny kształt już po nagraniu płyty, nie było więc scen rodem z filmu "Some Kind of Monster" Metalliki (śmiech). Niesnaski może się rodziły podczas nagrań, natomiast nie przeszkodziły w tworzeniu materiału, więc płyta była nagrana w miarę przyjaznej atmosferze.

"Skazaniec" jest concept-albumem. Skąd w ogóle wziął się pomysł na taką płytę?

Zaczęło się od numeru "Skazaniec", który kiedyś roboczo nazywał się "Daj". Graliśmy go na koncertach od wielu lat. Teraz wróciliśmy do tej piosenki, przearanżowaliśmy ją i na podstawie tego numeru, który opowiada historię skazańca ja zbudowałem resztę. Powstały kolejne utwory, które razem z Jarkiem Hertmanowskim staraliśmy się połączyć w całość. Wymyśliłem historię człowieka uwikłanego w kryminalno-polityczne sprawy, nie wykluczone że związanego z terroryzmem światowym, który zostaje schwytany gdzieś na lotnisku, trafia do więzienia, gdzie otrzymuje bardzo surowy wyrok. Cała płyta oscyluje wokół jego przemyśleń. To jest ostatnia noc. Każdy z utworów opowiada o jakimś urywku z jego życia. Płyta kończy się numerem "R.I.P.", czyli nie ma wydźwięku totalnie optymistycznego.

Czy jest to zupełnie fikcyjna historia, czy może oparłeś ją na jakichś wydarzeniach, lub postaciach?

Ogólne wydarzenia na świecie związane z terroryzmem wpływają na napisanie takich słów, ale sama postać jest oczywiście fikcyjna.

Muzycznie ta płyta jest cięższa od wielu waszych poprzednich nagrań. Czy takie było wasze założenie jeszcze przed wejściem do studia?

Płyta "Skazaniec" jest faktycznie chyba najmocniejszym naszym albumem. Aczkolwiek uważam, że zatoczyliśmy pewien krąg i wróciliśmy do klimatu naszego debiutu, "Do ciebie gnam". Na płycie "Skazaniec" znajduje się utwór "Banita", który na naszej pierwszej płycie był utworem instrumentalnym. Nasz poprzedni studyjny album ["Wszyscy zaczynamy od zera" - przyp. red.] z Robertem Tycem na wokalu był zbliżony do tradycji bluesrockowej, ze względu na postać Roberta, który jest bardziej bluesowym wokalistą. Kiedy wróciłem do zespołu kilka lat temu, narodził się pomysł ostrzejszego grania i efektem tego jest "Skazaniec".

Jak wspominasz czasy, kiedy nagrywaliście swoją debiutancką płytę?

Pierwsza płyta ukazała się na rynku w 1990 roku. Chociaż były to czasy mniej bogate rynkowo, nam było łatwiej. Byliśmy kilka razy w telewizji, w "Muzycznej jedynce", graliśmy przed Uriah Heep na Stadionie Dziesięciolecia. Fakt, że nasza muzyka była wtedy ciut lżejsza, ale przynajmniej mogliśmy szerzej zaistnieć. Teraz media nastawione są na sprzedaż, audycje rockowe wycofywane są z repertuaru stacji radiowych, które nastawiają się na szerszego odbiorcę. Tamte lata były dla nas bardziej łaskawe. Chociażby występy w "Luzie". Szło się wtedy do "Luzu", puszczało swoje nagranie i jeżeli szef programowy powiedział, że jest O.K., to była możliwość zarejestrowania nawet trzech teledysków podczas jednego wieczoru.

W połowie lat 90. drogi twoje i Hetmana się rozeszły. Jakie były powody tego rozstania?

Też powiem delikatnie i dyplomatycznie: międzyludzkie. Rozstaliśmy się na jakiś czas. Grałem wtedy w zespole Katmandu, który wykonywał bardziej progresywną muzykę. W roku 2001 zostałem zaproszony na koncert z okazji 10-lecia Hetmana i od tej pory znowu się to zaczęło jakoś układać. Przez pewien czas graliśmy z dwoma wokalistami w składzie. W pierwszej połowie koncertu śpiewał Robert, a w drugiej ja. W 2002 roku przejąłem całkowicie rolę wokalisty.

Czy grupa Katmandu to już zamknięty rozdział, czy możemy się spodziewać w przyszłości jej powrotu?

Z Katmandu nagraliśmy materiał demo, bardzo dobrej, jak na tamte czasy, jakości. To były klimaty zbliżone do Dream Theater i Marillion. Niedawno się nawet widziałem z Piotrem Pruskim z grupy Emigranci i stwierdził on, że miło by do tego wrócić i spróbować jeszcze raz. Kto wie? Piotrek jest teraz zapracowany, ma swoją grupę, tak samo jak ja. Ale to jest otwarty temat. Rozmawialiśmy nawet jakieś trzy tygodnie temu, czy by nie spróbować ponownie z grupą Katmandu, zwłaszcza teraz, kiedy w Polsce rock progresywny ma się dobrze. Są dobre kapele, jak Riverside, czy Believe i taka muzyka spotyka się tutaj z dobrym odbiorem. Kto wie, czy nie wrócimy z Katmandu? Może to jest dobry moment żeby spróbować? Zobaczymy. Sprawa jest otwarta.

Myślisz, że w dzisiejszych czasach jest większa koniunktura na muzykę graną przez Katmandu, niż na przykład na taką, jaką gra choćby Hetman?

Hetman to jest rockowe perpetuum mobile. Nie dokładaliśmy do tej kapeli nigdy. Pieniądze, które na niej zarobiliśmy przeznaczamy na żywotność grupy. Udaje się, bo mamy sprawnego menadżera, zarówno w Hetmanie, jak i teraz w Night Rider, Jacka Majerskiego, którego pozdrawiam i dziękuję mu, bo jest to człowiek dzięki któremu Hetman wydał płytę "Skazaniec". Hetman gra swoje od początku. Nie zmienialiśmy swojego stylu, z wyjątkiem wspomnianej płyty "Wszyscy zaczynamy od zera". Jedni uznają to za atut, inni mówią o klapkach na oczach. Ale z drugiej strony mamy też oddaną grupę fanów, którzy wiedzą czego się spodziewać. Nie chcę się porównywać do wielkich, ale to trochę jak z Iron Maiden. Od paru ładnych lat niczym nie zaskakują, a cały czas ich płyt słucha się nieźle. Robią cały czas to samo. My w Hetmanie też byliśmy wierni naszym brzmieniom.

Rok temu, jeszcze jako Hetman, graliście dla Polonii w Stanach Zjednoczonych. Jak tam wasza muzyka była odbierana?

Dokładnie rok temu, we wrześniu, pojechaliśmy na festiwal polskiej muzyki w Stanach Zjednoczonych. Było bardzo sympatycznie. Za Oceanem jest duża rzesza młodych ludzi, którzy znają Perfect, znają Budkę Suflera, znają inne tuzy polskiej muzyki rockowej i taka "nowa" muzyka, jak Hetman spotkała się z dużym odzewem. Daliśmy cztery koncerty oraz nagraliśmy występ dla telewizji polskiej w Chicago. Spotkaliśmy także grupę motocyklową Roadrunners z Chicago, której zadedykowaliśmy piosenkę "Easy Rider". Przyjechali na jeden koncert, a później, coraz większą grupą, zjawiali się na kolejnych. Policja ich trochę pilnowała, bo pod koniec było sześćdziesiąt motocykli, ale byli spokojni. Bardzo miło wspominam ten wyjazd.

A jak wspominasz koncert w areszcie śledczym przy Rakowieckiej?

To był dziwny koncert. Zaproszono nas, bo wiadomo było, że przygotowujemy płytę "Skazaniec". Na widowni było około stu osiemdziesięciu więźniów, którzy grzecznie siedzieli. Atmosfera strasznie dziwna. Zaczęło się troszkę sztywno, ale po jakichś dwudziestu minutach towarzystwo się rozkręciło. Zagraliśmy pięć, sześć bisów. Najszybciej wniesiony i zniesiony sprzęt na koncert to właśnie był chyba tam. Za totalną darmochę goście fruwali z naszymi gitarami i piecami po schodach, strasznie radośni, bo dla nich to było wydarzenie. Rozmawialiśmy z nimi po koncercie i chcieli nas znowu zaprosić. Może uda się zagrać, w związku z tym, że album "Skazaniec" się ukazał.

Zaczęliście tworzyć już nowy materiał jako Night Rider. Jak przebiega praca nad utworami? Pytam, bo w Hetmanie duży wpływ na kompozycje miał Jarek Hertmanowski.

To prawda. W grupie Hetman Jarek Hertmanowski, trzeba mu to oddać, tworzył 95% całego materiału pod względem muzycznym. Natomiast w Night Rider główną rolę kompozytorską przejął Radek Chwieralski, kilka kompozycji dołożę ja, pomaga nam Freddie [Marcin Mentel - przyp. red.] z zespołu Closterkeller. Teraz materiał tworzymy bardziej zespołowo, w dwie, trzy osoby.

Najbliższe plany Night Rider?

We wrześniu wchodzimy do studia, żeby zarejestrować utwór "Nadchodzi byk", który napisaliśmy dla Tomka Bonina. Gramy tę piosenkę na gali boksu, na wejście Tomka. Nakręcimy też teledysk do tego utworu. Będziemy występowali na galach boksu zawodowego w Polsce, jak to już zrobiliśmy w maju, kiedy Tomek obronił tytuł mistrza świata w wadze ciężkiej, najprawdopodobniej zagramy również w Niemczech i w krajach Beneluksu, jako grupa grająca na wejście Tomka.

A koncerty dla fanów?

Planujemy na koniec września, listopad i grudzień. Będziemy skupieni na studiu, ale na pewno zagramy jeszcze we wrześniu jakiś koncert, niewykluczone, że w Warszawie.

« Poprzednia
1
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Jak uczestniczysz w koncertach metalowych?