zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 26 kwietnia 2024

wywiad: Skov

13.06.2021  autor: Grzegorz Pindor

Wykonawcy:  Marcin Niewiadomski - Skov (wokal), Wojciech Węgrzyn - Skov (gitara)

strona: 1 z 1

Niewiele polskich zespołów z pogranicza hardcore punka i metalu może pochwalić się dwoma tak dobrymi albumami, jak wrocławski Skov. Grupa tuż przed pandemią była zdecydowanie na fali wznoszącej, która z oczywistych powodów musiała wyhamować, nie tłumiąc jednak apetytu na dalsze granie. O najnowszej, dopiero co wydanej płycie "Family Feast", działalności w czasie pandemii i kwestii sukcesu dla tak nietuzinkowego zespołu rozmawialiśmy z wokalistą Marcinem Niewiadomskim oraz gitarzystą Wojtkiem Węgrzynem.

Skov, materiały prasowe
Skov, materiały prasowe

rockmetal.pl: Tuż obok nazwy waszego zespołu najczęściej pojawia się inna, dobrze znanej skandynawskiej grupy, która sukces w dużej mierze zawdzięcza wsparciu gigantów z Metalliki. Skov takiego wsparcia nie ma, ale nie da się oprzeć wrażeniu, że jak dotąd wszystko jest na dobrej drodze, aby podkraść Norwegom kilku fanów. Kiedy po raz pierwszy usłyszeliście Kvelertak?

Marcin: Szczerze mówiąc dopiero jak przyszedłem na pierwszą próbę do Skov. Wcześniej słuchałem głównie black i death metalu z jakimiś blackenedowymi skrętami. Siedziałem głównie w polskiej scenie i zupełnie mnie Kvelertak ominął, a przecież w tamtym momencie mieli już trzy płyty na koncie. Wcześniej nie byłem w stanie znaleźć ludzi w zbliżonym do mnie wieku, którzy na poważnie chcieliby ze mną kleić rzeczy, w klimatach, w których wtedy siedziałem, więc finalnie trafiłem do chłopaków ze Skov. Na próbę szedłem z założeniem, że co się nie będzie działo, ja robię swoje wokale. Wcześniej dostałem demówkę jednego utworu, do której napisałem tekst, będąc przekonanym, że będą oczekiwali również melodyjnych wokali. Choć trochę mi się początkowo gryzło w głowie połączenie takiej melodyjności i nieprzestrojonych w dół gitar z tym co robię, to finalnie, ku mojemu zaskoczeniu, to zażarło. Po próbie Mateusz mi powiedział, żebym obadał Kvelertaka i że właśnie czegoś takiego szukali. Niedługo później miałem okazję zobaczyć ich na żywo i okazało się, że faktycznie ludzie robią taką muzę, że istnieje jej cały nurt i że jest to rzecz dla mnie.

Wojtek: Ja również o Kvelertaku dowiedziałem się dopiero po poznaniu Mateusza i Piotrka. Ze skandynawskich kapel wcześniej to chyba znałem tylko Abbę. Raczej skupiałem się na krajowym i zachodnim hardcore punku czy metalcorze, jeśli mówimy o mocniejszych brzmieniach, ale muszę przyznać, że pomimo zgoła odmiennego stylu, bardzo mi się spodobała opcja grania takiej muzyki. Szczerze mówiąc, to tak na poważnie zacząłem się interesować Kvelertakiem chyba dopiero w okolicach wydania naszej pierwszej płyty i wtedy siadł mi bardzo. Wcześniej chciałem przenosić do naszej muzyki więcej Expire czy innych core'owych motywów.

Zadałem to pytanie, ponieważ sam, analizując rozwój Skov, zacząłem się zastanawiać, na ile internetowe żarty z "muszę w końcu ich posłuchać" mają przełożenie na muzykę. Z Wojtkiem znam się jeszcze z czasów, kiedy impreza kojarzyła mu się raczej z parkietami klubów i ten metal, a zwłaszcza jego północnoeuropejskie naleciałości, mnie dziwił. Jeszcze bardziej frapuje mnie to, że o ile Skov dość jasno pokazuje w stronę kogo powinni spoglądać wasi odbiorcy, w składzie fascynacje macie dość różne. Złoty środek wyszedł po wspólnych debatach, czy macie głównego kompozytora?

Wojtek: Od czasów parkietów klubów po początki Skov impreza kojarzyła mi się głównie z gigami, gdzie kapela gra na scenie bez barierek i podwyższenia dla maksymalnie 50 osób (śmiech) - chociaż wtedy to chyba jeszcze najwięcej słuchałem Bring Me The Horizon. Co do żartowania, że jeszcze Kvelertaka nie słuchałem, to wynika to z tego, że już chyba zaczyna mnie lekko śmieszyć pojawianie się nazwy tego skandynawskiego zespołu obok naszej. Nie ukrywam, są oni sporą inspiracją, zwłaszcza dla Mateusza, który wymyśla większość riffów, ale mam wrażenie, że ta łatka pojawiła się trochę przez to, że na początku działalności graliśmy sporo przeglądów i często wymagano od nas podawania "głównych inspiracji". Później już z automatu zawsze wspominaliśmy o Kvelertaku przy okazji wywiadów czy notek koncertowych, ktoś nie zrozumiał kilku żartów i tak oto powstał polski zespół, który jest bezceremonialną zrzynką. No hej, w utworze otwierającym nasz pierwszy album jest 1:1 motyw z "All My Life" Foo Fighters, a jeszcze nikt nigdy nas nie posądził o mało ambitne odgapianie. Cieszę się, że jesteśmy w stanie wciąż się dogadywać i pchać ten wózek różnych inspiracji do przodu.

Marcin: Faktycznie jest tak, że większość riffów na próby przynosi Mateusz i generalne brzmienie Skov to jest jego sznyt inspirowany wieloma zespołami, w tym również i wspomnianymi Norwegami. Ale jak wcześniej mówiłem, sam dołączyłem do zespołu nie mając zielonego pojęcia o istnieniu tego nurtu i sam byłem w szoku, że moje wokale się jakoś z tym wszystkim łączą, nie starałem się ich włożyć w jakiś szablon, robię to tak, jak ja to widzę. Podobnie Arbuz, nasz perkusista, ma swoje inspiracje perkusyjne, które przekładają się na to, jaki ma styl grania i raczej nie jest to żaden z garowych Kvelertaka. Prawda jest taka, że muzyka, jaką uprawiamy, to połączenie inspiracji nas wszystkich i choć jest to frazes tak często powtarzany przez zespoły, to u nas faktycznie tak jest. Złoty środek, o którym mówisz, nie jest kwestią debat, bo nigdy nie rozmawialiśmy o tym, jaki gatunek chcemy uprawiać, i nie zakładaliśmy, że mamy jakieś konkretne puzzle, z których składamy utwory i tylko tego mamy się trzymać. Każdy z nas dorzuca w tę muzykę swoje pomysły i kawałek siebie, zgodnie z rolą, jaką pełni w zespole i w zgodzie ze sobą.

Cieszę się, że padło słowo puzzle, bo w głównej mierze to reprezentuje dziś współczesny - ale cholernie ciekawy - metal. Zresztą zastanawiam się, czy w ogóle ten "metal" w kontekście waszego zespołu nie jest krzywdzący, bo o ile Arbuz przemyca blasty i gdyby mógł, wystawiłby Mario Duplantierowi pomnik za groove, lwia część muzyki to jednak solidne groove'ujące granie. Gdybyście grali hybrydę Expire i black metalu, bylibyście dziś w Deathwish (śmiech).

Marcin: Faktycznie, jakby zrobić jakiś kompas gatunków, to jest u nas więcej tego skocznego punka niż metalu, choć i takie elementy się pojawiają, dlatego nie uważam, żeby to było jakoś szczególnie krzywdzące. Nie myśleliśmy o naszej muzyce w kontekście wpasowania w gatunek czy chociażby label. Kto wie, czy finalnie nie pójdziemy w stronę właśnie a'la Deafheaven czy inną, na pewno, jeśli tak będzie, to powinno wyniknąć to naturalnie. Nie myślimy w kategoriach, dobra... to teraz tu jest nisza taka i taka, i powinniśmy ją zagospodarować. Albo - teraz się mówi o zespole X, zróbmy coś podobnego. Robimy muzę, jaka nam wychodzi, może kiedyś wyjdzie inna, nie wiadomo. Ja mam tylko jedno kryterium, żebym nie miał poczucia, że robię coś wbrew sobie i myślę, że każdy z nas indywidualnie tak do tego podchodzi.

Wojtek: Całkowicie się zgadzam. Może to być truizm i nawet też już kiedyś wspominałem w naszej rozmowie, że nie wiem, co będzie w przyszłości, ale przede wszystkim chcemy grać muzykę, która nam odpowiada.

Skov, materiały prasowe
Skov, materiały prasowe

Chciałbym na moment wrócić do szufladkowania, o którym już zdążyliśmy co nieco wspomnieć. Mam wrażenie, że w świecie, w którym za pomocą kilku kliknięć można odkryć niemal wszystkie karty, wszystkie inspiracje danej grupy, bo pomagają w tym ludzie, jak Hate5six, i algorytmy platform streamingowych, które z łatwością podsuwają kolejne nazwy. Zapytam tutaj wprost - biorąc pod uwagę kryteria doboru supportów, nowych nabytków do wytwórni na podstawie zasięgów i odsłon oraz nadal pokutujące, niekoniecznie w pandemii, zjawisko pay-to-play, chcecie, aby Skov był zespołem "medialnym"?

Wojtek: Od samego początku chcemy, żeby nasza muzyka dotarła do jak największego grona słuchaczy. Jest to nasza pasja i nie można ukrywać, że chcielibyśmy móc w stu procentach poświęcić się twórczości - móc się z tego utrzymywać. Myślę, że medialność pozwala zespołom na taki komfort. Nie odkrywamy się personalnie na łamach zespołu, nie mamy parcia na bycie celebrytami, tylko chcemy promować naszą muzykę. Myślę, że to zdrowe podejście. Przemysł muzyczny jest bardzo przepełniony i pomimo, że chcemy zdobywać popularność, to tak, jak wcześniej wspomniał Marcin, jestem przekonany, że nie zdecydowalibyśmy się na jakiś ruch pozwalający nam na zdobycie sławy w sposób, który nie leży w naszej naturze. Na ten moment robimy po prostu swoje.

Marcin: Ja nie wiem, czy dziś, przy takiej muzyce, w ogóle można mówić o jakimś parciu na medialność. Muzyka gitarowa, szeroko pojęta, ma dziś ułamek ułamka popularności, dotarcia, zasięgów, pieniędzy, pompy i tak dalej - w stosunku wszelkiego rodzaju rapu, elektroniki czy alternatywy w takim popowym rozumieniu. W tym sensie mówienie o medialności takich zespołów, jak my, w szerszym kontekście muzyki ogólnie, zakrawa o śmieszność. Mamy parcie na to, żeby dotrzeć do słuchacza, oczywiście, i robimy, co tylko jest możliwe i co pozwala nam pozostać szczerym z samym sobą. Chcemy, żeby jak najwięcej osób o nas usłyszało, im więcej osób usłyszy, tym większa jest szansa, że trafimy w ich gusta.

Wracając do szufladkowania, nie jesteśmy z tej szufladki, która chciałaby pielęgnować swoją undergroudowość w sensie jakiejś nadętej elitarności słuchacza. Nie zapłacilibyśmy jednak za możliwość zagrania supportu, mieliśmy już takie propozycje i z nich nie skorzystaliśmy, wolimy wydawać pieniądze na tworzenie własnych rzeczy i ich promowanie na własną rękę. Też prawda, że zazwyczaj ludzie, z którymi naprawdę chcemy coś robić, raczej płacą nam (śmiech). Chcemy rosnąć w sposób możliwie jak najbardziej organiczny: gramy koncerty, poznajemy ludzi, coraz więcej osób stwierdza, że jesteśmy spoko, zapraszają nas na kolejne wydarzenia. Jesteśmy świadomi, że stanie się rozpoznawalnym to w przypadku takiej muzyki długa droga.

Wasza najnowsza, druga płyta, zatytułowana "Family Feast", zbiera bardzo pochlebne recenzje - od rockmetal.pl, przez "Noise Magazine" do "Metal Hammera". Hype buduje się stopniowo i pamiętam, jak jeszcze przed końcem 2020, bodaj w listopadzie, Wojtek w rozmowie ze mną zapewniał, że nie tylko będzie dobrze, ale przede wszystkim "mądrze". Wydaje mi się, że cel został osiągnięty, bo nie tylko spływają ochy i achy, ale też do głosu doszły poruszane w tekstach socjologiczne tematy i troska o planetę. Już samą okładką pozostawiliście duże pole do interpretacji. Jedno z wielu.

Marcin: Cieszę się, że odbiór jest dobry. Szczególnie mnie cieszy, że słyszę dużo opinii dotyczących tekstów, to dowodzi, że staliśmy się zespołem, nad którym ludzie się pochylają na jakimś głębszym poziomie i rozkminiają, o co nam chodzi, nie ograniczając tego tylko do tupania nóżką. To samo tyczy się okładki. Dalecy jeszcze jesteśmy od dalszego budowania hype'u i myślę, że na poziomie naszej polskiej lokalności jest to trudne bez obecnej możliwości grania koncertów. Nie zmienia to jednak tego, że zdecydowanie ta płyta da nam większą rozpoznawalność. Niektóre media, które wcześniej traktowały nas pobłażliwie, teraz nie mogą nie zauważyć naszej obecności i nie ukrywam, że jest to bardzo satysfakcjonujące.

Wojtek: To bardzo cieszy i motywuje - jeśli nie dość, że nie musisz płacić za recenzje, to jeszcze są one przychylne (śmiech). Na samym początku raz się skuliśmy na czymś takim. Nazywało się to "aktywnością w internecie" i zostaliśmy po prostu jako młodziaki wyruchani na hajs. Na szczęście dosyć mały, ale jednak. To nas nauczyło, że nie można za zbyt wiele rzeczy płacić na siłę. Ten, jak to nazwałeś hype, ja powiem rosnąca rozpoznawalność, to ciąg przyczynowo-skutkowy naszych aktywności. Jesteśmy zespołem, który najwięcej ma do pokazania na deskach scen, co pokazał w sposób wywrotny COVID-19. Kiedyś myślałem, co by było, gdybyśmy zrealizowali swoje plany koncertowe na 2020, które się nie odbyły, bo wtedy byliśmy w mocnym gazie po naszej self-made trasie. O ile pandemia sama w sobie nie wpłynęła na muzykę, to o wiele trudniej było zacząć promować "Family Feast" po prawie rocznej ciszy, a internet to bezlitosne bydle. Z niecierpliwością czekamy na gigi, ale wiemy też, że to nie wszystko, dlatego mądrze staraliśmy się rozdysponować nasze zasoby i zaangażować się także w kwestie pozamuzyczne, które okazują się niezmiernie ważne. Mowa oczywiście o teledyskach, oprawach graficznych, merchu samym w sobie. Zdziwiło mnie, że Gojira zdecydowała się promować jeden z ostatnich singli, "Into The Storm", za pomocą lyric video, które po prostu wizualnie odstaje od ich poziomu, jak wkurwiający włos po przebudzeniu. Myślałem, że ten film został wrzucony przez MetalHead666PL substitudo legendado, a nie przez oficjalny kanał. Ludzie zwracają na takie rzeczy uwagę - zwłaszcza w pierwszym kontakcie z zespołem. Nie chodzi o pieniądze, a o konsekwencję, formę i schludność. Dlatego decydowaliśmy się na współpracę z profesjonalistami i ludźmi, którzy wkładają w swoją pracę wiele wrażliwości na sztukę.

Trochę mnie zaskoczyłeś tą uwagą o Gojira - abstrahując już od ich nowej płyty - lyric video stało się nieodzowną częścią machiny promocyjnej, z tą jednak różnicą, że przestało na kimkolwiek robić wrażenie. Muszę przyznać, że ostatni raz efekt "wow" zaliczyłem chyba niedługo po tym, jak stały się modne, a to już prawie dziesięć lat (śmiech). Gdyby wasz zespół miał wypuścić taki materiał, wybór padłby na...? Proponuję "Tin Foil Hat".

Marcin: Przecież nagraliśmy lyric video do "Necrocoachera". Właśnie dlatego, że tego typu materiały są musem machiny promocyjnej, postanowiliśmy zrobić to bardziej kreatywnie niż tylko animowany tekst na tle jakiejś tekstury. Ewidentnie tak mocno ten schemat wbił się w świadomość, że dodanie do karaoke na ekranie czegoś, co wymaga trochę więcej nakładu pracy, nie jest już postrzegane jako lyric video.

Wojtek: Ja mam bardzo podobnie. Samo lyric video raczej nie przyciągnie wystarczającej uwagi, a zdecydowanie nie takie właśnie - jak to Marcin nazwał - karaoke, które zaserwowała Gojira. No po prostu z taką renomą nie ma miejsca na takie budżetówki. Pomimo, że w klipie do "Necrocoachera" pojawia się tekst, to nie jest to stricte lyric video. Gdybyśmy wrzucili same te napisy, to byłoby to mega nudne. Jeśli byśmy mieli się decydować na jakiś następny utwór w takiej formie, to chyba mogłoby to być "Once Again", ale nic nie obiecuję.

Na razie obiecujecie, chyba bardziej sobie niż potencjalnym fanom, że nadchodzące koncerty odbędą się bez przeszkód, choć raz już je przekładaliście. Jak na te plany zapatrują się przede wszystkim menedżerowie klubów? Nie oponowali i nadszedł moment na odmrażanie metalu? (rozmowa miała miejsce na krótko przed ogłoszeniem rozporządzenia z dnia 6.05.2021 - przyp. red.)

Wojtek: Ja mam trochę ambiwalentne podejście do tego wszystkiego. Z jednej strony chciałoby się zacząć grać znowu na starych zasadach i ludzie oczekują odmrożenia. Zastanawiam się, czy to nie tylko organizatorzy i zespoły chcą wrócić na scenę, czy popyt konsumencki będzie na podobnym poziomie, czy ludziom po prostu odechce się chodzić na koncerty - zwłaszcza undergroundowych kapel. Byłem na stonerowym gigu w sierpniu 2020 i pomimo tego, że był to pierwszy koncert takiej muzy we Wrocławiu od pół roku, to nie było więcej ludzi niż w czasach przed pandemią. Z drugiej strony jest ten problem, że to nie jest kwestia tylko władz, jakiejś wojny, krachu na giełdzie czy czegokolwiek, nad czym piecze trzyma człowiek, tylko wirus, nad którym nie możemy zapanować. Jest z tyłu głowy obawa, że zbyt mocne poluźnienie zasad może doprowadzić do kolejnej fali, jednakże do czasu naszych koncertów już sporo ludzi będzie zaszczepionych, nabierze własnej odporności, więc może to być ostatni czas stricte w tej pandemii i będziemy wychodzić na prostą. Za to trzymam kciuki, żebyśmy mogli zagrać, ale jeśli będzie tego sytuacja wymagała, będziemy przekładać znów.

Marcin: Koncerty przełożyliśmy raz i na 99% mamy już definitywne daty, sytuacja się jakoś normuje. Faktycznie zaczęliśmy działać wcześnie właśnie z tego powodu, że bookingi na przewidywany termin "odmrożeń" były oblegane. Wstrzeliliśmy się niemal idealnie, a jak wyjdzie, to zobaczymy. Sytuacja od blisko roku uczy nas, że nie można niczego założyć z odpowiednią dozą pewności.

Skov, materiały prasowe
Skov, materiały prasowe

Jest takie powiedzenie, aby mierzyć siły na zamiary, i wam się to udaje. Przyznam się, że bazując na dotychczasowej historii krajowych zespołów z pogranicza czegokolwiek związanego ze sceną hardcore punk, te najbardziej wartościowe są najmniej żywotne. Pandemia wzmocniła więzi w grupie?

Wojtek: Daj spokój, nie wiem, czy na palcach jednej ręki zmieściłyby się polskie zespoły hardcore, które urzekły mnie pierwszym swoim wydawnictwem, po czym umarły śmiercią naturalną. Myślę, że rzeczywiście możemy być ewenementem w takich klimatach, ale może też przez to, że nie do końca utożsamialiśmy się z taką sceną, na przykład hc, to nie mieliśmy w głowie nigdy tak wrytego lokalsiarstwa. Raczej też od początku celowaliśmy w duże sceny i po prostu jak najwyżej mając jednak na względnie, że najlepsze doświadczenie zbiera się na lokalnych gigach. Nie zamierzam oceniać, co jest lepsze, a co gorsze, kto co woli tak naprawdę. Myślę, że relacje w zespole są na niezmienne dobrym poziomie od samego początku i pandemia sama w sobie nie miała zbyt dużego wpływu na nasze więzi.

Marcin: Sądząc po tezie, jaką postawiłeś w pytaniu, chyba najkorzystniej byłoby powiedzieć, że wręcz przeciwnie (śmiech). Tak naprawdę pandemia niewiele zmieniła w naszych relacjach, żeby nie rzec, że absolutnie nic. Rzadziej wychodzimy na piwo, to na pewno.

W naszej rozmowie padły słowa "machina promocyjna", jej elementy, plan działania - jeszcze nie tak dawno za te elementy odpowiadali głównie menedżerowie i wytwórnie płytowe. Tych ostatnich nie dość, że coraz mniej, to ich wpływ na aktywność zespołów jest coraz mniejszy, ponieważ jedyne, do czego służą, to zapewnienie kanału dystrybucji nośnika fizycznego. Czujecie w ogóle potrzebę jakiejś przynależności, posiadania tego typu wsparcia? Innymi słowy, czy w dobie tak rozwiniętych narzędzi w sieci "kontrakt" jest celem dla zespołu takiego, jak Skov?

Marcin: Na ten moment całkiem nieźle radzimy sobie sami. Nie ma w zasadzie żadnej płaszczyzny, gdzie nie doszlibyśmy na własną rękę - czy to media, booking koncertów, organizacja nagrań, klipy, tłocznie itd. Rozmach, z jakim staramy się robić rzeczy, wymagałby już teraz naprawdę poważnej wytwórni, z poważnymi, raczej międzynarodowymi mackami, żebyśmy mogli czerpać z tej współpracy obopólną korzyść. Też nasza muzyka powoduje, że trudno nam byłoby się wstrzelić w jakiś wąski profil mniejszego wydawcy. Z naszych dotychczasowych doświadczeń, na tym etapie "kontrakt" z nawet średniej wielkości wytwórnią dałby nam jedynie kaganiec i iluzję prestiżu.

Wojtek: Myślę, że taki kontrakt to przede wszystkim pieniądze, a pieniądze to możliwość poświęcenia się w o wiele większym stopniu danemu projektowi. Jest to trudny temat, ponieważ można rozpatrywać go na różnych płaszczyznach. Załóżmy, że jest to muzyczny konglomerat. Zapewnią ci kasę, promocję i dystrybucję. Im mniejsi inwestorzy, tym chyba opłacalność materialna spada, dochodząc tak naprawdę do kwestii tylko lokalnie promocyjnych. W tym momencie Skov jest w pełni samowystarczalne. Nad wszystkim mamy kontrolę, ale też za wszystko sami płacimy i we wszystko inwestujemy własne, prywatne pieniądze. Zdecydowanie byłoby to odciążające, jeśli pojawiłaby się osoba na tyle kompetentna, żebyśmy ze spokojnym sumieniem mogli powierzyć jej życie i prowadzenie zespołu. Tylko pewnie na taką kompetentną i zaangażowaną osobę po prostu nas nie stać.

« Poprzednia
1
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu

- Skov