zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 29 marca 2024

wywiad: The Quill

3.04.2006  autor: RJF

Wykonawca:  Jolle Atlagic - The Quill (instrumenty perkusyjne)

The Quill to obecnie ? obok Spiritual Beggars ? jedna z najlepszych szwedzkich grup, grających muzykę nawiązującą do dokonań zespołów takich jak Led Zeppelin, Rainbow, czy Black Sabbath. Ich najnowsza, piąta już, płyta, nosząca buńczuczny tytuł "In Triumph" pokazuje, że formuła, do której sięgają muzycy, daleka jest od wyczerpania. O doświadczeniach związanych z nagrywaniem krążka, zmianach personalnych w grupie, a także o wspomnieniach z koncertu, jaki The Quill zgrał w Warszawie opowiedział nam perkusista i jeden ze współzałożycieli grupy - Jolle Atlagic.

strona: 1 z 1

rockmetal.pl: Zanim porozmawiamy o nowej płycie, chciałbym, żebyśmy cofnęli się w czasie do momentu, kiedy poznałeś pozostałych członków zespołu.

Jolle Atlagic: Zacząłem grać razem z Christianem [Carlssonem - przyp. red.] gdy miałem jakieś piętnaście lat. Poprosił mnie, abym dołączył do jego zespołu. Nie miałem wtedy żadnego instrumentu, więc on pożyczył mi swoją perkusję. Było to trochę dziwne, bo to on wcześniej grał na perkusji w punkowym zespole, który wykonywał piosenki The Ramones. Zapytałem go: "Ale czy ty nie grasz na perkusji?", na co on odpowiedział: "Nie, zacząłem grać na gitarze i możesz sobie pograć na moich bębnach". To było jakieś osiemnaście lat temu. Potem graliśmy przez parę lat w różnych zespołach, aż poprosiliśmy Magnusa [Ekwall - przyp. red.], aby do nas dołączył. To było na początku lat 90. Magnus był naszym przyjacielem. Znaliśmy go, bo grał próby ze swoim zespołem w sali prób, która była tuż obok naszej. Bardzo inspirowała go nasza muzyka. A Roger... On był z innego miasta. Pracował dla nas jako oświetleniowiec. Interesowała go podobna muzyka. Wiedzieliśmy, że jest basistą, ale nie słyszeliśmy jak gra. Kiedy nasz basista przeniósł się do innego miasta, ktoś nam podpowiedział, żebyśmy zapytali Rogera, czy nie chciałby z nami grać. To było chyba w 1994 roku. W tym samym roku nagraliśmy nasz debiutancki album "The Quill", który wydaliśmy chyba na wiosnę 1995.

Gdybyś miał wymienić te chwile, które zapadły najbardziej w twojej pamięci, które wymieniłbyś najpierw?

Było ich kilka. Myślę, że kiedy graliśmy na Sweden Rock Festival w 1999 roku, a także kiedy podpisaliśmy umowę z SPV Steamhammer znalazłyby się wśród nich.

A co z symfonicznym koncertem z Camerata Nordica?

Tak, to było wyjątkowe, bo ani my, ani oni nie robiliśmy tego typu rzeczy wcześniej. Był to też wyjątkowy moment, bo był to ostatni występ, jaki zagrał z nami Roger. Postanowił opuścić zespół, albo raczej zespół wspólnie podjął decyzję, że nie powinien już z nami grać, jakieś trzy tygodnie przed koncertem i był to dla nas stresujący okres.

Teraz gra z wami nowy basista, Robert Triches. Jak go poznaliście?

Po raz pierwszy poznałem Roberta gdy miałem piętnaście lat i pracowaliśmy razem podczas wakacji. Byliśmy... nie wiem, jak to powiedzieć po angielsku, ale pracowaliśmy w dużej fabryce, która produkowała elementy do drewnianych domów, a my byliśmy w magazynie i zajmowaliśmy się pakowaniem. Potem spotkałem go jakieś pięć, sześć lat później. Wiedziałem, że gra w zespole, bo miałem znajomego - również perkusistę - który z nim grał. Kilka razy byliśmy razem na kilku imprezach i to w zasadzie wszystko. Zdarzyło mu się nawet kilkakrotnie jamować z nami, po prostu dla zabawy. Potem na parę lat urwał się nam kontakt, ale on był pierwszą osobą, o której pomyśleliśmy, kiedy zaczęliśmy szukać nowego basisty. Od pewnego czasu nie grał na basie - grał tylko na gitarze - ale po kilku próbach zaczęło mu iść naprawdę dobrze i był szczęśliwy, że może z nami grać. Potrzebowaliśmy takiej osoby jak Robert w zespole. Miał w sobie wielki głód, żeby grać i angażował się we wszystko, co jest związane z The Quill, co jest znakomite.

Dlaczego zdecydowaliście się nagrywać nową płytę w Niemczech?

Rzecz w tym, że mieliśmy ten album nagrywać w Szwecji. Chcieliśmy zabrać się za to latem, lub na jesieni. Pytaniem pozostawało, kto się powinien tym zająć. Chcieliśmy pracować z kimś nowym, z kim nikt z zespołu wcześniej nie pracował. Wiedzieliśmy w jakim kierunku chcemy pójść, ale zawsze interesujące jest przekazać obowiązki producenta komuś innemu. Bardzo dużo rozmawialiśmy z Tommym [Newtonem - przyp. red.] o tym, w jakim kierunku chcemy iść. Brzmiało to znakomicie, gdy omawialiśmy to przez telefon. Nie spotkaliśmy go nigdy wcześniej, ale rozmawialiśmy z nim dużo przez telefon i wiedział, że może zrobić z nami zabójczy album. Decyzję podjęliśmy latem i kiedy Tommy skończył zajmować się UFO i studio było wolne we wrześniu, polecieliśmy tam i rozpoczęliśmy prace. Poszło całkiem sprawnie i cieszymy się, że zdecydowaliśmy się pracować z Tommym. Jest on zabawnym, profesjonalnym i miłym facetem.

Kiedy słucham "In Triumph" odnoszę wrażenie, że byliście w dobrym nastroju podczas nagrywania tej płyty. Czy rzeczywiście taka rozluźniona atmosfera panowała w studio?

Przez pierwsze kilka dni odsłuchiwaliśmy nagrań próbnych. Christian i ja polecieliśmy tam jako pierwsi i gdy my słuchaliśmy próbek, Tommy zajmował się ustawianiem wszystkiego w studiu. Traktowali nas tam jakbyśmy byli królami. Było wspaniale. Kiedy tam byliśmy mogliśmy się skoncentrować tylko na muzyce. Mieszkaliśmy w pięknym domu, kilka kilometrów od studia, na kompletnym odludziu. Mieliśmy tam wszystko, choć tak naprawdę w domu tylko spaliśmy (śmiech). Ale i tak czuliśmy się jak u siebie. Mieliśmy ludzi, którzy dla nas gotowali. Nie musieliśmy myśleć o niczym oprócz muzyki i to było najprzyjemniejsze. A gdy pracowaliśmy, Tommy był naprawdę surowy. Mówił: "Nie wyjdziesz z sali prób, jeśli nie skończysz tej ścieżki". Był taki, ale w pozytywnym sensie. Nie mogę się doczekać, aby nagrać z nim kolejną płytę.

Jednym z moich ulubionych utworów na płycie jest "Black". Podoba mi się ciężkie brzmienie bębna basowego, trochę w stylu Johna Bonhama.

O tak! (śmiech) O to w zasadzie chodziło w tej piosence. To hołd złożony Led Zeppelin. Chciałem mieć to niskie uderzenie na bębnie. Powiedziałem Tommy'emu: "Daj mi najcięższy bęben basowy na świecie, kiedy będziesz robił miks". Jechaliśmy przez dwie godziny do Hanoweru w jedną i drugą stronę, aby zdobyć 26-cio calowy bęben basowy Ludwiga z początku lat siedemdziesiątych, po to aby uzyskać brzmienie Bonhama. To typowe dla Tommy'ego. Powiedział: "Nie możesz grać na współczesnych bębnach, musimy znaleźć jakiś stary bęben, żeby uzyskać naturalne brzmienie". Wiedział dokładnie, czego potrzebowałem.

Które z pozostałych utworów na płycie również są dla ciebie wyjątkowe?

Uwielbiam "Keep the Circle Whole". Jest w tym tyle energii i jest to jeden z pierwszych riffów, jakie napisałem na płytę. I oczywiście "Trespass". Ten też jest wspaniały. Jest tyle czystej rockandrollowej energii w tej piosence. Niemal umarłem, po nagraniu tego utworu, tyle było w nim energii (śmiech).

Ze Szwecji pochodzi wiele zespołów zainspirowanych heavy metalem lat 70. i 80. Dlaczego ten gatunek muzyki jest tam tak popularny?

W zasadzie to nie wiem. Nasza generacja, trzydziesto- i czterdziestolatków wychowała się słuchając takich grup jak Rainbow, Deep Purple, a nawet KISS. Ja dorastałem, słuchając zespołów takich jak Motley Crue. Dobra muzyka będzie istnieć zawsze. Nie mam na to dobrego wytłumaczenia, ale jeśli włączysz "On Stage" Rainbow, nadal jest to zabójcza płyta. Wiele albumów może cię znużyć, na zasadzie "to była dobra płyta dwa lata temu, ale teraz jest już nudna". Ale wierzę, że wtedy, w muzyce, panował inny rodzaj jakości.

A czy wśród młodych zespołów są według ciebie jakieś grupy grające innowacyjną muzykę?

Nie wiem, nie kupuję już tak wiele płyt. Kiedyś kupowało się płytę, żeby sprawdzić czy jest dobra, czy nie. Teraz muszę najpierw posłuchać płyty, zanim ją kupię.

Czy można utrzymać się z grania rockowej muzyki w Szwecji?

Nie, szczerze mówiąc nie można. Musiałbyś sprzedać strasznie dużo płyt i być granym ze dwadzieścia razy dziennie w stacjach radiowych. To jest bardzo trudne.

Czy muzyka koliduje z twoim codziennym życiem?

Muzyka nigdy nie koliduje z moim codziennym życiem, bo muzyka jest zawsze na pierwszym miejscu. Praca jest zawsze numerem drugim - jest tylko po to, aby można było przetrwać.

Czy nadal mieszkasz w Monsteras?

Tak, nadal tu mieszkam. To małe miasto na południowo-wschodnim wybrzeżu Szwecji. Cały zespół tu mieszka, z wyjątkiem Roberta, który żyje w Oskarshamn i w Sztokholmie.

Lubisz to miejsce?

Tak, jest tu przyjemnie. Cieszę się, że tu mieszkam. Miło jest wrócić z trasy do domu i powłóczyć się po okolicy (śmiech).

Na waszej stronie internetowej przeczytałem, że koncert, jaki daliście u boku Monster Magnet w Warszawie, był jednym z najlepszych koncertów w waszej historii...

Tak! Uwielbiam Polskę. Ten koncert był jednym z najwspanialszych. Mam nadzieję, że jeszcze wrócimy. To było coś wyjątkowego.

Byłem tam i was widziałem. Też uważam, że to był wspaniały koncert.

Naprawdę? Dziękuję. To był jeden z najlepszych koncertów jaki daliśmy. Wszystko poszło dobrze. Mieliśmy też dobre przyjęcie ze strony publiczności.

Jakie są wasze najbliższe plany?

Wybieramy się do Sztokholmu, aby udzielać wywiadów dla radia i prasy. Potem przygotowujemy imprezę z okazji wydania płyty w naszym rodzinnym mieście. Następnie na dwa tygodnie wyjeżdżamy do Niemiec i Holandii. Ale teraz jedyne, co robimy przez cały czas, to udzielanie wywiadów. To miłe...

Ale podejrzewam, że nie możesz się doczekać powrotu na scenę.

Nie mogę. W zeszłą sobotę zagraliśmy koncert w Linkoping, niedaleko Sztokholmu. Chcieliśmy zagrać koncert, zanim wrócimy na trasę i było znakomicie. Wspaniale było znów grać.

« Poprzednia
1
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu

Jak uczestniczysz w koncertach metalowych?