zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 25 kwietnia 2024

wywiad: Toto

12.02.2012  autor: Verghityax

Wykonawca:  Simon Phillips - Toto (instrumenty perkusyjne)

strona: 2 z 2

Planujecie dokonać czegoś jeszcze pod szyldem Toto?

Widzisz, gdy w 2008 roku doszło do rozpadu zespołu, wszyscy byli zmęczeni. Luke (Steve Lukather - przyp. red.) był wykończony, ja byłem wykończony... słowem, mieliśmy dość. Wiesz, Luke i ja bardzo się różnimy - on jest o wiele bardziej emocjonalnym facetem. Od razu wszystko po nim widać. Kiedy raz zadecyduje, że coś dobiegło końca, to dobiegło końca. Ja podchodzę do tych spraw inaczej. Wiedziałem, że pewnego dnia kapela znów się zejdzie, że to tylko kwestia czasu. Oczywiście, nic nie wygląda tak, jak dawniej, bo i nie może tak wyglądać. Jeffa Porcaro nie ma już między nami... Zająłem jego miejsce, stałem się częścią zespołu i stan ten trwał przez siedemnaście lat. Nie sądzę, żeby ktoś miał mi to za złe. Jeffa nie da się przywrócić do życia, a kapela chciała kontynuować karierę, więc przyjęliśmy nową tożsamość. Nigdy nie próbowałem go kopiować. Zamiast tego postanowiłem pójść w zupełnie innym kierunku. Zająłem się inżynierią dźwięku, miksowaniem DVD, zatem nie odgrywałem w formacji identycznej roli. Angażowałem się też w pisanie muzyki, podczas gdy Jeff rzadko bawił się w komponowanie utworów. Było po prostu inaczej. Niestety, pod koniec David Paich nie mógł już dłużej koncertować w pełnym wymiarze czasu, a Mike (Porcaro - przyp. red.) zachorował i... w zasadzie zostaliśmy tylko Luke i ja. Co prawda Bobby Kimball wrócił, lecz zabrakło tej starej iskry. W ostatniej fazie skład uzupełniali Greg Phillinganes i Leland Sklar, ale... to już nie był ten sam zespół. Właśnie dlatego nic nie wygląda tak, jak dawniej.

Teraz coś z zupełnie innej beczki. Niecałe dziesięć lat temu nagrywałeś z Virgilem Donati. Masz jakieś wspomnienia z tych sesji?

Masz na myśli sesje, przy których pracowałem jako producent i inżynier dźwięku?

Nie tylko. Słyszałem, że byłeś jego mentorem...

Ależ skąd. Nigdy go nie szkoliłem. Nie jestem instruktorem gry na perkusji. To, czego wtedy dokonaliśmy, było współpracą. Zarejestrowaliśmy wspólnie album "Moon Babies" - wystąpiłem wówczas także w roli producenta. Z mojego punktu widzenia niewiele jest rzeczy, których mógłbym Virgila nauczyć (śmiech). Mogę za to doradzać ludziom przy nagrywaniu materiału, gdyż mam w tej kwestii wieloletnie doświadczenie. Mogę pomóc im podjąć właściwą decyzję, co zostawić, a co wywalić. Zawsze zachowuję całościowe spojrzenie na muzykę, a nie tylko na poszczególne elementy. Dlatego jako producent potrafię pomóc. Ale nie, nigdy nie uczyłem Virgila, jak być perkusistą.

Dotarła do mnie jeszcze jedna plotka, której prawdziwość chciałbym zweryfikować, jeśli nie masz nic przeciwko. Podobno w młodości nabawiłeś się częściowego uszkodzenia słuchu... czy to prawda?

Musiałeś mnie pomylić z kim innym (śmiech). Mojemu słuchowi nic nie dolega.

Cóż, to chyba kolejny dowód na to, że w internecie aż roi się od wszelkiego rodzaju bzdur...

Pewnie, że tak. Ludzie nie mają nic lepszego do roboty albo cierpią na nadmiar wolnego czasu, a potem wchodzą do sieci i wypisują jakieś absurdalne głupstwa.

Ok, cofnijmy się teraz do naprawdę odległej przeszłości. Co sprawiło, że w ogóle zainteresowałeś się perkusją?

Wszystko zaczęło się, gdy w wieku trzech lat usłyszałem nowego bębniarza w dixielandowym zespole mojego taty. Zobaczyłem go w akcji i wiedziałem, że to jest to. Zapragnąłem grać na perkusji.

Była to również pierwsza kapela, do której dołączyłeś...

Tak, mając dwanaście lat. Pełniłem w niej funkcję perkusisty aż do śmierci mojego ojca. Czyli przez cztery lata.

Nie myślałeś nigdy, żeby przywrócić ten zespół do życia?

Nie... ale to interesujące pytanie. Mój ojciec zmarł nagle i niespodziewanie. Wszyscy w kapeli chcieli kontynuować działalność. Tato za życia piastował tam pozycję klarnecisty. Jego styl i dźwięki, jakie wydobywał z instrumentu, były naprawdę wyjątkowe, unikalne - większość klarnecistów nie gra w ten sposób. Jedynym człowiekiem, którego cechowało podobne podejście do tematu, był Artie Shaw. Nawet Benny Goodman nie wchodził na takie tonacje - oscylował raczej wokół przyjętych standardów. Rzecz jasna tworzył wspaniałą muzykę, lecz dla mnie w tej dziedzinie Artie Shaw był numerem jeden... Artie, no i mój tata. Obaj wygrywali potężne, soczyste dźwięki... Przyjęcie nowego klarnecisty byłoby zmianą na gorsze. Już za młodu zauważyłem, że straszny ze mnie purysta. Dlatego, gdy w wieku szesnastu lat stanąłem w obliczu podjęcia decyzji o dalszym losie zespołu, powiedziałem "nie". Ponieważ to nie byłoby to samo. Stwierdziłem, że pewne rzeczy lepiej zostawić takimi, jakie są.

Ok. Chciałbym zadać ci teraz pytanie czysto teoretyczne. Zapewne słyszałeś, że Mike Portnoy odszedł z Dream Theater (niniejszy wywiad został przeprowadzony przed wybraniem Mike'a Manginiego na stanowisko perkusisty Dream Theater - przyp. red.). Czy przyjąłbyś propozycję zastąpienia go, gdyby zespół zwrócił się do ciebie w tej sprawie?

Raczej nie. To nie moja broszka. Szanuję ich dokonania, ale ja muszę grać muzykę, w której jest dużo czucia. Nie pociągają mnie kapele obracające się w takiej stylistyce. Chyba, że stworzylibyśmy coś całkiem odmiennego i pociągnęli to w tym kierunku. Dream Theater są świetni w tym, co robią, ale... nie, nie sądzę, żebym do nich pasował.

Ostatnie pytanie. Zważywszy na to, że bas i perkusja tworzą razem sekcję rytmiczną, z którym basistą w ciągu całej twojej kariery grało ci się najlepiej?

Cóż, oni wszyscy byli różni i każdy prezentował odmienny styl gry, ale mogę wymienić parę osób, z którymi naprawdę przyjemnie mi się pracowało: Pino Palladino, Anthony Jackson, Abe Laboriel, Nathan East, Jack Bruce, Melvin Lee Davis, Leland Sklar, Mike Porcaro, John Pena, Jimmy Johnson... Widzisz, to jest właśnie to, o czym rozmawialiśmy na początku - dostrajasz się do muzyka, z którym grasz. Na tym cała ta sztuka polega - na umiejętności odnalezienia się we właściwym momencie oraz dostosowania się do właściwego momentu drugiej osoby. I wiesz co, to nawet nie muszą być jazzowi wirtuozi, jak ludzie, o których wspomniałem. Jeśli są dobrzy w tym, co robią, mogą osiągnąć fantastyczne rezultaty. Weź choćby Johna Paula Jonesa z Led Zeppelin. Wspaniały basista. Gra w prosty sposób, jak to w muzyce rockowej, a mimo to nikt nie potrafi zagrać ósemek tak, jak on. Wszystko jest kwestią zachowania otwartego umysłu.

Ok. Dzięki wielkie za rozmowę.

Również dziękuję.

2
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »
simon...
pietrodrums (gość, IP: 87.101.70.*), 2012-02-21 19:14:41 | odpowiedz | zgłoś
Ot,w Wielkim skrócie:Wielki geniusz.Ave.

Materiały dotyczące zespołu

- Toto