zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 25 kwietnia 2024

wywiad: Trzyczwarte

17.06.2005  autor: RJF

Wykonawcy:  Jarosław Szczudłowski - Trzyczwarte (gitara basowa, wokal), Łukasz Owadowski - Trzyczwarte (gitara, wokal), Robert "Qba" Kubajek - Trzyczwarte (instrumenty perkusyjne)

Dużo rzeczy wydarzyło się w zespole Trzyczwarte w ciągu ostatniego roku. Ledwie po dokoptowaniu perkusisty, Roberta Kubajka, i odejściu drugiego gitarzysty, Marcina Rosy, ukształtował się skład, a już zespół zabrał się za nagrywanie nowego materiału. Rezultatem tej sesji jest płyta "Ja nie pozwalam", która pojawiła się na półkach sklepowych w kwietniu bieżącego roku. Całkiem niezłe tempo, biorąc pod uwagę fakt, że wiele polskich zespołów, na wydanie swojej twórczości musi czekać nawet dwa, trzy lata. O procesie nagrywania, o sytuacji na polskiej scenie muzycznej oraz politycznej, a także o zagranicznych wojażach grupy, opowie już sam zespół...

strona: 1 z 1

rockmetal.pl: Trzyczwarte wydał niedawno debiutancką płytę. Czy można więc powiedzieć, że pewien etap waszej drogi został już zamknięty?

Robert Kubajek: To dopiero początek (śmiech).

Jarosław Szczudłowski: Ja myślę, że ten materiał jest w pewnym sensie jakimś podsumowaniem etapu naszej twórczości, ale nie do końca. Część nagranych utworów nie zmieściła się na płycie i mamy zamiar wykorzystać je później. Doszliśmy do wniosku, że szkoda ich na pierwszą płytę, bo w naszym kraju debiutancki album przeważnie jest spisany na straty. Tak więc druga płyta będzie kontynuacją tej pierwszej. Okres nagrywania płyty był okresem dosyć dużej spontaniczności. Nagrywaliśmy ten album trochę po wariacku: wszystko na żywca, żadnych korekt, nie bawiliśmy się w kosmetykę. Na drugiej płycie to chyba trochę zmienimy. Nie będziemy przesadzać z jakimiś brzmieniami, ale chyba dojrzeliśmy do tego, że płyta studyjna to jednak jest płyta studyjna i trzeba ją troszeczkę podrasować. Ale bez przesady. To, co teraz robimy jest jednak kontynuacją tego, co robiliśmy przed lipcem ubiegłego roku, kiedy to weszliśmy do studia. Może nowe utwory są trochę bardziej zróżnicowane, i rytmicznie, i strukturalnie, natomiast w dużej mierze jest to kontynuacja tego, co robiliśmy.

Zespół miał w repertuarze znacznie więcej utworów, niż te dziewięć, które znalazły się na płycie. Co zadecydowało o doborze utworów?

RK: W związku z tym, że nagrywaliśmy na setkę, wybraliśmy te utwory, które nam się najlepiej grało, i w których było najwięcej energii.

JS: Te utwory najlepiej brzmiały i do tego pasowały do siebie. To trochę tak jak układanie klocków. Jak wybraliśmy te dziewięć kawałków, okazało się, że one do siebie idealnie pasują i układają się ze sobą na płycie w całość. To wyszło samo z siebie.

Dlaczego jako miejsce nagrań wybraliście Studio X w Olsztynie?

JS: Ja poznałem to studio jakiś czas temu i bardzo podobał mi się komfort pracy w tym miejscu. Tam nikt nie siedzi nad tobą i nie mówi: "musicie już kończyć, bo zaraz wchodzi kolejny zespół". Studio jest w garażu domu, w którym mieszkaliśmy, tak więc mieliśmy do niego dosłownie kilka kroków. Nikt się nam nie plątał, nikt się nie szwendał. Mogliśmy robić próby od rana do wieczora, bo tam nie wykupuje się danej sesji, ale cały dzień, więc płaciliśmy za dobę. Poza tym jest to piękne miejsce. Jest to ostatnia ulica w Olsztynie, dalej jest tylko las. Jest cisza i spokój: wszystko, czego potrzeba. No i samo studio brzmi znakomicie. Robert był tam pierwszy raz, i jak tylko uderzył w bęben powiedział: "to jest to!".

RK: Brzmienie studia jest niesamowite: oddaje to, co instrument ma w sobie. Zwłaszcza, jeśli chodzi o bębny.

JS: Jest tam jeszcze dwóch kolesi, którzy naprawdę czują muzę: Marcin [Kiełbaszewski - przyp. red.] i Szymon [Czech - przyp. red.]. Nie było z nimi żadnych problemów. Dobrze rozumieli to, co chcieliśmy osiągnąć. Mówiliśmy, że to ma zabrzmieć tak i tak, i rzeczywiście tak to wychodziło. Mieliśmy drobne różnice zdań tylko przy zgrywaniu: oni chcieli zrobić to bardziej piosenkowo, czyli wysunąć wokal do przodu, a my chcieliśmy bardziej w stylu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, czyli sekcja do przodu, a wokale cofnięte na poziomie instrumentów. Ale wspólnymi siłami doszliśmy w końcu do porozumienia. Później Szymon u siebie w studiu zrobił mastering, który jeszcze poprawił brzmienie, i jesteśmy bardzo zadowoleni z końcowego produktu.

Wspomnieliście o luźniej atmosferze w studiu. Czy to ona wpłynęła na to, że płyta brzmi tak spontanicznie i koncertowo?

Łukasz Owadowski: No na pewno. Zwłaszcza, że miał jeszcze na to wpływ Balsam Pomorski (śmiech).

JS: Jak przygotowywaliśmy się do nagrania tej płyty, robiliśmy próby kilka razy w tygodniu przez ponad miesiąc, z zamiarem, że nagramy płytę metodą "live in studio". Tak też nagraliśmy. Dogrywane były tylko wokale i druga gitara pod zwrotki, żeby uzyskać odpowiednią panoramę brzmienia. Natomiast reszta była na żywca. Mieliśmy dobrą atmosferę w zespole, byliśmy ze sobą zżyci. Szykował się wyjazd na Litwę, dzięki czemu zrobiliśmy też anglojęzyczne wersje naszych utworów. Jeden z nich został nawet wydany w Wielkiej Brytanii na składance wytwórni Chromium Records [chodzi o angielską wersję utworu "Zabawy niebezpieczne", która pod tytułem "Dangerous Games" ukazała się na płycie "The Next Big Thing" - przyp. red.]. Losy tej płyty może nie są do końca nam znane, tym niemniej nasza obecność na rynku zachodnioeuropejskim została zaznaczona. Płyta jest w sklepach muzycznych w całej Europie i sprzedaje się przez Internet. Pewnie gdybyśmy teraz weszli do studia, zagralibyśmy ten materiał jeszcze lepiej, ale wtedy udało nam się uchwycić pewną spontaniczność. Mniej nas interesowało to, żeby wszystko było super precyzyjne i super dokładne. Interesowała nas atmosfera, i ją uchwyciliśmy. Większość utworów nagraliśmy w dwóch podejściach. Chyba tylko dwa, lub trzy utwory nagraliśmy w trzech podejściach. Jeden utwór, był nim "Ja nie pozwalam", został nagrany za pierwszym razem. Płytę łącznie z miksami nagraliśmy w dwa tygodnie.

Takie podejście do nagrywania wykazuje coraz więcej zespołów. Nastąpiło chyba lekkie przesycenie komputerami i wygładzoną, wypracowaną produkcją. Dużo zespołów dąży teraz do spontanicznych, analogowych brzmień...

RK: Bo to jest męczące, kiedy słuchasz muzyki, gdzie tak naprawdę gra komputer. To, że nagrali to żywi muzycy, to jeszcze nie znaczy, że to będzie dobrze brzmiało. Jeśli realizator będzie przez pół nocy siedział i ciął nagrania, żeby brzmiały równo, to wyjdzie z tego coś zupełnie innego. Ludzie chcą, żeby muzyka bujała. Mimo, że ten "tuptuś-metronom" pilnuje żeby było równo, to człowiek zawsze zagra inaczej niż komputer. Chodzi chyba o ten feeling, który jest najważniejszy. To on sprawia, czy muzyka kołysze ludzi, czy nie.

JS: Ludzie są zmęczeni produkowaniem muzyki i wracają do żywego grania. Już w powietrzu czuć, że znowu wraca spontaniczność, prawdziwość grania i autentyczność przekazu, które były najważniejsze w latach sześćdziesiątych. W muzyce są wzloty i upadki, i myślę, że teraz znowu wracamy na falę. Jestem przekonany, że za kilka, kilkanaście miesięcy ta fala do Polski wróci, bo ona na Zachodzie już jest.

Zespół przez długi czas grał jako kwartet. Dlaczego zdecydowaliście się zmniejszyć skład do trzech osób?

RK: To była krótka rozmowa z gitarzystą [Marcin "Ozzy" Rosa - przyp. red.]. Spytaliśmy się, czy chce grać, czy nie, i powiedział, że nie. Nie ma co się nad tym rozwodzić.

Ale mam na myśli to, że wcześniej przecież też były zmiany w składzie, a jednak zawsze w zespole były cztery osoby. Dlaczego tym razem nie przyjęliście nikogo nowego, choć podobno byli kandydaci?

ŁO: Ja zawsze się obawiałem tego, jak zabrzmi zespół trzyosobowy, ponieważ nie sądziłem, że uda mi się udźwignąć jednocześnie ciężar grania rytmicznego i solówek. Kiedy odszedł Ozzy rzeczywiście mieliśmy zagwozdkę i szukaliśmy gitarzystów, ale nikt nam do końca nie przypasował. Potem jednak powoli okazało się, że uda nam się tak opracować aranżacje utworów, że tej drugiej gitary nie będzie tak bardzo brakować.

JS: Ja zawsze, może poza jednym większym zespołem, grałem w trzyosobowych składach i nie było to dla mnie żadną nowością. Właściwie, tak naprawdę dopiero jako trio zespół zabrzmiał tak, jak trzeba. Wreszcie Robert mógł grać na bębnach tak, jak naprawdę lubi i potrafi, a ja mogłem wreszcie wyżyć się na basie. Myślę, że najlepszym podsumowaniem osiągnięcia właściwego brzmienia, może być nasz ostatni koncert w Pruszkowie, gdzie graliśmy razem z Budką Suflera i Pudelsami. Po koncercie udzielaliśmy wywiadów i jeden z dziennikarzy powiedział, że najbardziej był zaskoczony tym, że kiedy graliśmy jemu się wydawało, że są dwie gitary. Powiedział, że nawet złapał się na tym, że szukał, czy na scenie nie ma drugiego gitarzysty.

Zbliżają się wybory i ruszył sezon kampanii wyborczych. Doskonale w ten czas trafia utwór "Ja nie pozwalam". Ale ta piosenka powstała znacznie wcześniej...

JS: Rzeczywiście, piosenka powstała w latach dziewięćdziesiątych. Kiedy pisałem tę piosenkę byłem bardzo rozgoryczony sytuacją polityczną w Polsce. Od zawsze czekałem na to, kiedy upadnie komuna. To była zwykła okupacja Polski przez Związek Radziecki - trzeba to sobie jasno powiedzieć. Byliśmy po prostu w niewoli radzieckiej. Kiedy w końcu, w 1989 roku odzyskaliśmy niepodległość, po kilku latach okazało się, że ci sami ludzie, którzy nam tyle obiecywali i byli dla nas wzorami, mają nas po prostu w dupie. Siedzą w gabinetach, srają na nas, napychają sobie naszymi pieniędzmi swoje kieszenie, robią afery, a prawa ustalają tak, żeby im było dobrze. To się do dzisiaj nie zmieniło. Przyszła tylko następna ekipa aferzystów. Najgorsze jest jednak to, że nadal nie widać żadnych perspektyw. Kiedy patrzę na te świńskie ryje zasiadające w Sejmie, to dochodzę do przekonania, że jeżeli ktoś rodzi się z poważnym defektem mózgu, to zostaje, albo bandytą, albo politykiem.

Do tej piosenki powstał też dość zabawny teledysk. Skąd ten pomysł?

ŁO: Teledysk jest zabawny, bo chodziło nam o to, aby nawiązując do tekstu utworu ośmieszyć to, co się dzieje w kraju, ale nie pokazywać niczego palcem, nie używać nazwisk, nie pokazywać twarzy. Natomiast zostało to zupełnie źle odebrane przez ludzi, którzy rządzą telewizją, bo w większości kanałów mamy sprzeciw puszczania teledysku.

JO: Powiedziano nam, że świń na ekranie nie będzie.

Myślę też, że ten utwór ma równie małe szanse na zaistnienie w radiu, chociaż jest to bardzo radiowa piosenka...

RO: Ale nikt nie powiedział, że zespół Trzyczwarte ma robić przeboje. My nie chcemy zaistnieć na jeden sezon, a potem gdzieś przepaść. My chcemy być zespołem, który będzie grać, będzie mieć swoją publikę i będzie lać na to, co się dzieje w światku rozrywkowym. Nie mamy tyle pieniędzy, nie mamy takich pleców i nie mamy melodyjek na trzech funtach, z których będą wielkie przeboje. My chcemy grać swoją muzykę, która wypływa z nas.

JS: Lepiej grać swoje, ale zawsze, niż być gwiazdą jednego sezonu. W języku angielskim jest mała różnica pomiędzy słowem "hit", a "shit". Dlatego my nie robimy hitów. Ale niektóre radia mimo to nas grają. Wiem, że kilka rozgłośni potraktowało nas bardzo poważnie, bo nasza płyta była tam płytą tygodnia. Były wywiady. Tak więc myślę, że do tych, do których ta muzyka miała trafić, to prędzej, czy później ona rzeczywiście do nich trafi.

Jednak głównym terenem działań zespołu są koncerty. W ciągu ostatniego roku zagraliście parę większych koncertów, w tym na festiwalu, na Litwie. Jak doszło do tego występu?

JS: Z koncertem na Litwie to trochę niewytłumaczona sprawa. Dostałem maila od organizatora tego festiwalu. Napisał mi, że gdzieś nas usłyszał, ale do dziś nie wiem do końca gdzie. Być może dostał naszego singla, którego nagraliśmy wcześniej do celów promocyjnych, i którego rozsyłałem również poza granice Polski.

A jaka jest publiczność litewska? Czy różni się od polskiej?

ŁO: Różni się na plus. Byli bardzo spontaniczni. Bardzo żywiołowo reagowali na nasz koncert, a po występie jeszcze długo nas wywoływali na scenę. Był to jeden z przyjemniejszych koncertów. Nie wspomnę już o tym, że festiwal był przygotowany niezwykle profesjonalnie, i czuliśmy się tam jak gwiazdy. Wszystko było zapięte na ostatni guzik, a sprzęt przygotowany perfekcyjnie...

Teraz wybieracie się do Czech, a także zagracie na festiwalach w Polsce. Na przykład na Hunterfest...

JS: Rzeczywiście zostaliśmy zaproszeni na Hunterfest. Całość udało się potwierdzić dopiero kilka dni temu, więc jest to świeża sprawa. W przygotowaniu są jeszcze dwa festiwale, ale nie mogę podać nazw, bo jeszcze nie są potwierdzone. Powiem tylko, że rozmowy są w zaawansowanym stadium. No i zostaliśmy zaproszeni na festiwal "Art Rock Fest" w Czechach. Organizator tego festiwalu był w zeszłym roku w Polsce i dałem mu wtedy naszą płytę, a w zasadzie były to jeszcze surowe nagrania ze studia. Po jakimś czasie zadzwonił i powiedział, że jak będzie robił kolejną edycję festiwalu to nas zaprosi. Powiedział, że właśnie takiej muzyki Czesi dużo słuchają. Potwierdzeniem moich słów niech będzie fakt, że dwudziestoczteropłytowy boks naszego rodzimego SBB sprzedaje się w Czechach znakomicie. Czesi SBB wymieniają jednym tchem obok Cream, Led Zeppelin, Deep Purple... A u nas o SBB nikt już prawie nie pamięta.

Najbliższe plany Trzyczwarte, oprócz koncertów?

JS: Planujemy zagrać próbę (śmiech).

W takim razie życzę powodzenia. Na próbie i na koncertach.

JS, RK, ŁO: (śmiech).

« Poprzednia
1
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu