zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 14 maja 2024

wywiad: Warlock, Doro

31.12.2023  autor: Verghityax

Wykonawca:  Doro Pesch - Warlock, Doro (wokal)

strona: 2 z 2

Doro, Katowice 1.12.2016, fot. Verghityax
Doro, Katowice 1.12.2016, fot. Verghityax

W tamtym okresie na horyzoncie pojawił się Peter Zimmermann, który podjął się zarządzania interesami Warlock. Skąd go wytrzasnęliście?

On już nie żyje, a przedtem zdążył nas orżnąć na grube pieniądze. To jednak osobna historia.

Pewnego razu Peter Zimmermann zajrzał do naszej sali prób i zapytał, czy nie szukamy menedżera. Szczerze mówiąc nie mieliśmy bladego pojęcia, czym taki menedżer się w ogóle zajmuje ani co by nam przyszło z jego usług, podeszliśmy więc do jego oferty z dużą dozą nieufności. Nie wiedzieliśmy nawet, czy posiada jakiekolwiek kwalifikacje. Wtedy zaczął nas mamić wizjami koncertów, aż w końcu daliśmy za wygraną i przystaliśmy na jego propozycję.

Warlock (od lewej do prawej: Frank Rittel, Peter Szigeti, Doro Pesch, Michael Eurich i Rudy Graf), materiały prasowe
Warlock (od lewej do prawej: Frank Rittel, Peter Szigeti, Doro Pesch, Michael Eurich i Rudy Graf), materiały prasowe

Z Frankiem i Michaelem w składzie zarejestrowaliście w 1983 roku debiutancką demówkę. Jeszcze w tym samym roku (w listopadzie - przyp. red.) weszliście do studia "Klangwerkstatt", gdzie zrealizowaliście swój pierwszy longplay, zatytułowany "Burning the Witches". Czy to prawda, że wyrobiliście się w sześć dni?

Tak, w sześć albo siedem dni. Byliśmy kompletnie zieloni, podobnie jak inżynier dźwięku (Ralph Hubert, przyszły basista Mekong Delta - przyp. red.) i producent (Axel Thubeauville - przyp. red.), którzy nigdy wcześniej nie nagrywali albumu. Poruszaliśmy się po omacku. A potem posłuchaliśmy miksów i z przerażeniem uświadomiliśmy sobie, że nasza demówka brzmi o niebo lepiej. To była całkowita katastrofa. Czym prędzej oddaliśmy ten materiał Henry'emu Staroste'owi i Rainerowi Assmannowi do ponownego miksu. We dwóch uratowali tę płytę. Nadal sądzę, że "Burning the Witches" wypada gorzej na tle demówki, ale przynajmniej da się tego słuchać.

"Burning the Witches" ujrzał światło dzienne pod egidą Mausoleum Records - niezależnej, bardzo małej wytwórni. W rezultacie wszystko musieliśmy opłacić z własnej kieszeni: studio, miksy, sesję zdjęciową. Henry Staroste, będący podówczas związany z Phonogram Inc., obiecał, że szepnie o nas dobre słówko swojemu szefostwu. Sporo wtedy koncertowaliśmy w Belgii i Holandii. Na jednym z tych występów zjawił się łowca talentów z Phonogramu. Podobno uszkodził sobie słuch i konieczna była wizyta u lekarza. Gdy pożalił się swemu przełożonemu, ten podobno wykrzyknął: "Musimy podpisać z nimi kontrakt!" (śmiech).

Wracając jeszcze na moment do "Burning the Witches", słyszałem, że problematyczna okazała się również kwestia okładki.

Owszem. Jeden z naszych znajomych (Nico Chiriatti - przyp. red.) był malarzem. Nie robił tego zawodowo, raczej dla własnej przyjemności, tym niemniej talentu mu nie brakowało. Pasjonował się też komiksami i fantastyką. Pewnego dnia odwiedziliśmy go w domu jego rodziców. Kiedy weszliśmy, ślęczał nad płótnem przedstawiającym złowrogiego, posiwiałego czarnoksiężnika. Ów mag zamierzał podpalić świecę, do której przykuto miniaturową, szamoczącą się w łańcuchach kobietę. Olśniło mnie. Palenie czarownic! "To będzie okładka naszego albumu!" - wypaliłam bez namysłu. Znajomy udzielił nam swego błogosławieństwa i wysłaliśmy obraz do Mausoleum Records. Kilka miesięcy później (w 1984 roku - przyp. red.) "Burning the Witches" trafił na sklepowe półki. Siedziałam akurat w pracy, gdy zadzwonił telefon. "Oby to było coś ważnego" - burknął mój szef. Przyłożyłam słuchawkę do ucha. Dzwonił Peter Zimmermann. "To koniec" - przemówił roztrzęsionym, łamiącym się głosem. Odruchowo pomyślałam, że ktoś umarł. "Jaki koniec? O czym ty mówisz?" - spytałam. "Czarnoksiężnik z okładki ma dupę na czubku głowy" - wydusił z siebie. "Nic z tych rzeczy. Nasz czarownik ma długie, popielate włosy" - próbowałam go uspokoić. "Nie, wytwórnia coś zmieniła" - wybąkał Peter. Resztę zmiany przesiedziałam jak na szpilkach, po czym pobiegłam do najbliższego sklepu muzycznego. Chwyciłam pierwszy z brzegu egzemplarz "Burning the Witches". Na przodzie widniał paskudny, garbaty troll z pośladkami na głowie. "Co to, kurwa, jest?" - nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Miałam wrażenie, że patrzę na bohomaz dziesięciolatka.

Do teraz nie wiem, co stało się z oryginalnym obrazem. Wytwórnia nigdy go nie oddała, a w 1986 roku ogłosiła upadłość. Po kilkunastu latach Mausoleum Records wznowiła działalność. Ostatecznie przestała istnieć (w 2016 roku - przyp. red) wraz ze śmiercią swojego założyciela (Alfiego Falckenbacha - przyp. red.).

W 1985 roku, już dla Phonogram Inc., nagraliście swój drugi longplay, pt. "Hellbound".

Zgadza się. Stery w studiu powierzyliśmy Henry'emu Staroste'owi i Rainerowi Assmannowi. Zaskarbili sobie nasze zaufanie, kiedy wybawili nas z opresji przy "Burning the Witches". Wersję demo "Hellbound" przygotowaliśmy w Dusseldorfie, właściwa sesja odbyła się w Monachium (w "Country Lane Studios" - przyp. red.).

W ramach promocji "Hellbound" ruszyliście w trasę po Europie, a 14 września 1985 roku wystąpiliście na niemieckim "Metal Hammer Festival" u boku Venom, Metalliki, Wishbone Ash i Running Wild.

O tak. Venom cieszył się wtedy statusem gwiazdy wieczoru. Chłopaków z Metalliki mieliśmy okazję poznać nieco wcześniej, więc z niekłamaną przyjemnością znów wyżłopaliśmy z nimi kratę piwa. Zapamiętałam Cliffa Burtona jako równego gościa, uśmiechniętego od ucha do ucha, ale to James Hetfield był moim ulubieńcem.

Cliffa Burtona już więcej nie zobaczyłam - nasze kolejne spotkanie nie doszło do skutku. W 1986 roku wybraliśmy się do Skandynawii, aby zagrać na festiwalu przed Metalliką i Judas Priest. Przez całą drogę męczyło mnie złe przeczucie. Absurdalna sytuacja. Po przyjeździe dotarła do nas wiadomość, że autokar Metalliki uległ wypadkowi, w którym zginął Cliff.

Pod szyldem Warlock zrealizowaliście jeszcze dwa longplaye studyjne.

Owszem. "True as Steel" powstawał pod olbrzymią presją. Wytwórnia dała nam jasno do zrozumienia, że oczekuje bardziej komercyjnego materiału. Zażyczyli sobie nawet, by miksy wykonano w Los Angeles. Nie mieściło nam się to w głowie. Byliśmy metalową kapelą i nie interesowały nas radiowe przeboje. Kiedy startujesz z zespołem, chcesz po prostu robić muzykę, grać dla ludzi i dobrze się przy tym bawić. Niestety wzrost popularności kosztował nas częściową utratę swobody twórczej.

"Triumph and Agony" narodził się w zdecydowanie bardziej komfortowych warunkach. To było jedno z najwspanialszych doświadczeń w moim życiu.

Dziękuję ci bardzo za poświęcony czas.

2
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Warlock, Doro
pik (gość, IP: 83.31.19.*), 2024-01-04 15:41:41 | odpowiedz | zgłoś
No tak.. 'pewna polska piosenkarka' < domyśl się?;p > czyli właściwie kto? Bo ja już naprawdę nie wiem ;)
re: Warlock, Doro
Verghityax (wyślij pw), 2024-01-04 19:08:55 | odpowiedz | zgłoś
Tylko jedną kojarzę, która takie głupie teksty sadziła :) I swego czasu umawiał się z nią Nergal ;)
re: Warlock, Doro
pik (gość, IP: 83.31.19.*), 2024-01-04 23:13:19 | odpowiedz | zgłoś
Aha, to już wiem. Thx. :)
re: Warlock, Doro
Tntn (gość, IP: 78.154.64.*), 2024-01-03 16:41:09 | odpowiedz | zgłoś
Dzięki za wywiad z królową metalu..
re: Warlock, Doro
Boomhauer
Boomhauer (wyślij pw), 2024-01-03 15:42:59 | odpowiedz | zgłoś
Mi obecna Doro kojarzy się głównie z Teresą Werner - przynajmniej jeśli chodzi o ilość tuszu na powiekach. A ogólnie to spoko wywiad. Szacunek dla Verghityaxa za użycie wyrażenia podówczas. Trzeba pielęgnować rzadkie słowa. :D

Materiały dotyczące zespołów

Co sądzisz o angażowaniu się muzyków w poboczne projekty?