zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 16 kwietnia 2024

felieton: Karmazynowe płyty Króla

4.11.2013  autor: Paweł Kuncewicz

strona: 2 z 8

"In The Court Of The Crimson King". Jeśli lista światowego dziedzictwa UNESCO zacznie kiedyś obejmować muzykę rockową, to debiut King Crimson na pewno znajdzie się na niej jako jeden z pierwszych. W 1969 roku, w momencie swojej premiery, ten album po prostu musiał wywoływać szok, a progresywne concept albumy z tamtych czasów, takie jak "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" The Beatles czy "Days Of Future Passed" The Moody Blues są przy nim żartem. Okładka to dzieło sztuki, teksty to poezja najwyższych lotów, a sama muzyka, cóż. Jedno jest pewne - do 1969 roku czegoś takiego nie było - potężne brzmienie, niesamowite nowatorstwo, jeśli chodzi o sposób gry i użycia instrumentów, całkowita wolność i różnorodność gatunkowa wolna od szufladkowania. Dla przykładu pierwsze nagranie (i już sztandarowy numer) - "21st Century Schizoid Man" oparty jest wręcz na heavymetalowym riffie, do którego dochodzi wariacka gra na perkusji i wibrujące w uszach piski i pojękiwania gitary Frippa, instrumenty dęte, przetworzony wokal Grega Lake'a. Nie, świat do tej pory czegoś takiego nie słyszał. Po łagodnym i psychodelicznym "I Talk To The Wind" następuje "Epitaph" - monumentalny, symfoniczny i chyba najbardziej znany utwór KC, w dużej części oparty na metalicznym brzmieniu gitary akustycznej i melotronu. Improwizujące "Moonchild" wypełniające połowę drugiej części winyla w zasadzie działa jako introdukcja do utworu tytułowego - kolejnego rockowego hymnu, który wytyczył kanon.

Jak to możliwe, że tę płytę nagrali dwudziestoletni, nieznani nikomu muzycy, do tego debiutanci? Płytę, na której nie ma ani jednego nieprzemyślanego dźwięku, słowa czy elementu na okładce? Teksty autorstwa Petera Sinfielda są apokaliptyczne, ale osadzone w baśniowych realiach. Ostrzegają przed zbliżającą się zagładą ("Epitaph") lub traktują o makabrze wojennej ("21 Century..."), a utwór tytułowy opowiada o wizycie w siedzibie Karmazynowego Króla.

Jedną z najsłynniejszych rockowych okładek zaprojektował Barry Godber. Jest to jedyne dzieło jego autorstwa, zmarł niedługo po premierze albumu. Nie ma chyba drugiego obrazu, który tak dosłownie pokazywałby szaleństwo, przerażenie i paranoję, jak okładka debiutu KC.

Zespół praktycznie rozpadł się po nagraniu płyty. W innych składach pod szyldem King Crimson już nigdy nie powtórzył sukcesu "jedynki", nie sprzedał takiej ilości krążków, ale też nie o to w tym wszystkich chodziło, co pokazały kolejne poczynania Frippa i jego kolegów.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Karmazynowe płyty Króla
Boomhauer
Boomhauer (wyślij pw), 2018-10-10 19:04:45 | odpowiedz | zgłoś
Mi tam się fajnie czytało, kawał dobrej roboty.
re: Karmazynowe płyty Króla
Pumpciuś (gość, IP: 80.55.193.*), 2018-10-10 11:11:19 | odpowiedz | zgłoś
1.Crimson 10/10
2.Poseidon 8/10
3.Lizard 9/10
4.Islands 8/10
5.Larks 10/10
6.Starless 9/10
7.Red 10/10
re: Karmazynowe płyty Króla
bolen (gość, IP: 31.182.138.*), 2013-11-05 00:31:30 | odpowiedz | zgłoś
felieton napisany rzetelnie, czytalo sie calkiem fajnie i brawo dla autora za tego rodzaju inicjatywe; przypominania tworczosci rockowych gigantow,- ze szczegolnym wskazaniem na lata 60. i 70.- nigdy dosc; musze jednak poskarzyc sie na wyrazne uchybienie: w momencie powstawania debiutu robert fripp nie byl debiutantem, nagral wczesniej album w trio giles-giles-fripp, nalezaloby to odnotowac; druga sprawa to dosc krzywdzace moim zdaniem rozprawienie sie z 'in the wake of poseidon'; ja wiem ze opinie zawarte w artykule sa wyrazem subiektywnych odczuc autora, i ze 'dwojka' nie utrzymala poziomu doskonalego debiutu, no ale nie przesadzajmy ze jedynym godnym tu uwagi utworem jest numer tytulowy; a co z 'pictures of the city' lekko nawiazujacym do '21st century schizoid man'? to jakby nowe, odswiezajace spojrzenie na drugi z wymienionych utworow, ale bez natretnych skojarzen i zjadania wlasnego ogona; bogactwo formy i tresci, bardzo naturalne przejscie od czesci 'piosenkowej' do wirtuozerskich odjazdow w interludium- dla mnie rewelacja; to samo moge napisac o 'cadence and cascade'- haskell funduje tutaj piekny wokal a w tle cudowna progresja akordowa, nie gorsza wcale od tej z 'i talk to the wind'; druga polowa albumu faktycznie wypada gorzej, ale nadal jest czego posluchac; jeszcze wieksza zgroza napelnila mnie krytyka pod adresem 'indoor games; i 'happy family'; fakt, to utwory utrzymane w dosc groteskowym klimacie, lekko przerysowane, ale w tym ich urok; a improwizowana, ocierajaca sie o chaos a jednak poddana pewnemu stalemu pulsowi gra zespolu to mistrzostwo; mimo licznych odjazdow jestem w stanie zanucic oba te numery.. uwielbiam taki chaos kontrolowany; poza tym jednak zgadzam sie z wiekszoscia tez autora; czekam na kolejna felietony, szczegolnie ucieszyloby mnie cos o emerson, lake and palmer
re: Karmazynowe płyty Króla
paul56 (gość, IP: 194.166.80.*), 2013-11-04 22:16:04 | odpowiedz | zgłoś
Człowieku piszesz ; " W każdym razie działalność w KC i U.K. była najlepszym, co mu się mogło przytrafić." Ale więcej się nie da - to już apogeum !!!!
re: Karmazynowe płyty Króla
Krasnal Adamu
Krasnal Adamu (wyślij pw), 2013-11-04 21:51:44 | odpowiedz | zgłoś
Twórcy "In the Court..." nie do końca byli debiutantami. Część składu miała już na koncie album Giles, Giles and Fripp.

"Epitaph", "In the Court...", "In the Wake..." - oczywiście utwory dobre, zwłaszcza dwa pierwsze, ale zawsze mi się kojarzą z nagranym parę lat wcześniej "Nights in White Satin" The Moody Blues. Ten klimat, melotron... Nie tylko Fripp coś takiego umiał wyczarować.

Prawie całkowicie nie zgadzam się z oceną, co jest najlepsze, a co jest najsłabsze, na "In the Wake..." i "Lizard".

Jeśli dobrze pamiętam, na "Islands" Fripp wykorzystał ostatnie pomysły z tych, które miał w czasie nagrywania "In the Court..." - stąd też zmiana stylu.

Burrell śpiewał jeszcze na koncertówce "Earthbound" z 1972 r.

David Cross podobno na koncertach grał lepiej, tylko w studiu sobie nie radził.

"Red" chyba nawet w połowie nie jest nagrane w trzyosobowym składzie. W części utworów słychać jeszcze Crossa, McDonalda i Collinsa.

W latach 80. zespół grał najpierw jako Discipline, dopiero potem Fripp stwierdził, że to jednak jest ciąg dalszy KC. Osobiście z tego okresu najbardziej lubię wydaną po latach koncertówkę "Absent Lovers".
re: Karmazynowe płyty Króla
Marcin Kutera (wyślij pw), 2013-11-05 00:04:16 | odpowiedz | zgłoś
"Twórcy "In the Court..." nie do końca byli debiutantami. Część składu miała już na koncie album Giles, Giles and Fripp"
dokładnie
Nie mniej jednak jest to album "perła" nad "perłami"
re: Karmazynowe płyty Króla
wac
wac (wyślij pw), 2013-11-05 12:21:38 | odpowiedz | zgłoś
jest to największa perła nawet :)
re: Karmazynowe płyty Króla
wac
wac (wyślij pw), 2013-11-07 00:13:54 | odpowiedz | zgłoś
mam koszulkę z okładką, nabyłem w 2000 w Arenie jak byli - haaaaa! :)
re: Karmazynowe płyty Króla
Qunc (wyślij pw), 2013-11-05 11:02:11 | odpowiedz | zgłoś
1. Oczywiście, że muzycy KC nie byli w 100% debiutantami - ale porównajcie poziom z "In The Court..." do "GG&F" i... no właśnie. Nie ma co wyrywać się na siłę z kontekstu.
2. O nawiązaniu do The Moody Blues w tekście jest mowa.
3. Pierwsze słyszę o wykorzystaniu na "Islands" pomysłów z "In The Court..." (a naprawdę pisząc tekst zasięgnąłem do literatury). Zresztą obydwie płyty są z kompletnie innych planet. Czy raczej "wysp".
4. Tekst dotyczy płyt studyjnych, nie koncertowych.
5. "Red" oficjalnie jest nagrany w 3 osobowym składzie i w głównej mierze oparty na 3 instrumentach. Gościnnie na płycie wystąpili Cross, Collins, McDonald, Miller i Charing.
re: Karmazynowe płyty Króla
Krasnal Adamu
Krasnal Adamu (wyślij pw), 2013-11-05 11:50:13 | odpowiedz | zgłoś
1. Oczywiście, że poziom wzrósł, ale nie byli w 100% debiutantami :P
2. O The Moody Blues w tekście jest mowa w innym kontekście.
3. Wydaje mi się, że czytałem o tym co najmniej w dwóch miejscach, a jednym z nich była wkładka w TR. Musiałbym poszukać. Dokładniej to było tak, że Fripp na początku istnienia KC miał w głowie materiał lub chociaż zarys materiału na trzy pierwsze albumy i kawałek czwartego. Zresztą - chociaż jedno nie musi wynikać z drugiego - muzyka została skomponowana zespołowo tylko na pierwszy studyjny album, a potem dopiero od piątego - wszystkie pomiędzy są w zdecydowanej większości autorstwa Frippa.
4. Tak, zauważyłem, że tylko o studyjnych, ale płyta koncertowa to też płyta. Zresztą uważam, że KC to takie zjawisko i tacy muzycy, że pomijanie ich koncertówek i pobocznych "projeKctów" mocno zawęża obraz. Ale to też materiał na więcej artykułów.
5. Wymagało uzupełnienia, bo tekst sugerował, że na albumie było tylko trzech muzyków.
Co sądzisz o coverowaniu rockowych lub metalowych utworów przez wykonawców popowych?