zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 16 kwietnia 2024

felieton: Karmazynowe płyty Króla

4.11.2013  autor: Paweł Kuncewicz

strona: 3 z 8

"In The Wake Of Poseidon". Drugi album King Crimson w porównaniu z pierwszym ówczesna muzyczna prasa potraktowała jako kpinę. Od tej pory w zasadzie normą stało się mieszanie z błotem każdej następnej produkcji KC, a przecież dzisiaj wszystkie te płyty traktowane są jak absolutna klasyka gatunku, wznawiane w niezliczonych reedycjach i nowych miksach. "In The Wake..." to w zasadzie lustrzane odbicie "In The Court...". Po latach można dodać, że kontynuacja raczej mało udana, nagrana z sesyjnymi muzykami z przypadku, którzy niezbyt się do swojej roboty przyłożyli. Całość jako taką ratuje tylko nagranie tytułowe - klon "Epitaph", ale co z tego, że klon, skoro kolejny raz Greg Lake wspiął się na wyżyny swoich możliwości, a Fripp z melotronem i gitarą wyczarował klimat, który tylko on wyczarować potrafił.

"Lizard". Dwa następne wydawnictwa są najbardziej skierowane w stronę fanów jazz rocka. Pierwsze z nich, zatytułowane "Lizard", dodatkowo osadzone jest mocno w realiach tradycyjnego rocka progresywnego. Rolę wokalisty tym razem w pełni powierzono Gordonowi Haskellowi - tak, temu samemu, aktualnie już starszemu panu śpiewającego ckliwe ballady, który uważa, że jego obecność w King Crimson była całkowitą pomyłką. I nie sposób nie przyznać mu racji słuchając takich bzdetów, jak "Indoor Games" czy "Happy Family". Pomijając te dwa koszmarki, "Lizard" z uwagi na pierwsze i ostatnie nagranie (tytułową, ponad dwudziestominutową suitę) spokojnie można zostawić na półce klasycznych rockowych albumów.

"Islands". To już zupełnie inna liga. Kierunek o 180 stopni został zawrócony przez zmianę wokalisty. Tym razem na znaczący plus za mikrofonem stanął niejaki Boz Burrell. Co prawda prawie że wzięty z ulicy i "Islands" to jedyna nagrana z nim płyta KC, ale trzeba przyznać, że Boz rozprawił się z tą muzyką po mistrzowsku. W zasadzie na "Islands" rządzi fajny, spójny, trochę psychodeliczny i jazzujący (ale nie męcząco) nastrój. Ciężko doszukać się tutaj chociaż jednej słabej kompozycji, no może "Prelude: Song Of The Gulls" jest jakby wzięty z zupełnie innej bajki i ma niewiele z rockiem wspólnego, ale też ciężko powiedzieć, aby rozbijał płytę, jako całość. "Islands" to ewenement w dyskografii KC, już nigdy Robert Fripp nie sięgnął do takich dźwięków, zresztą po wydaniu płyty zawiesił działalność formacji, oficjalnie po raz pierwszy.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Karmazynowe płyty Króla
Boomhauer
Boomhauer (wyślij pw), 2018-10-10 19:04:45 | odpowiedz | zgłoś
Mi tam się fajnie czytało, kawał dobrej roboty.
re: Karmazynowe płyty Króla
Pumpciuś (gość, IP: 80.55.193.*), 2018-10-10 11:11:19 | odpowiedz | zgłoś
1.Crimson 10/10
2.Poseidon 8/10
3.Lizard 9/10
4.Islands 8/10
5.Larks 10/10
6.Starless 9/10
7.Red 10/10
re: Karmazynowe płyty Króla
bolen (gość, IP: 31.182.138.*), 2013-11-05 00:31:30 | odpowiedz | zgłoś
felieton napisany rzetelnie, czytalo sie calkiem fajnie i brawo dla autora za tego rodzaju inicjatywe; przypominania tworczosci rockowych gigantow,- ze szczegolnym wskazaniem na lata 60. i 70.- nigdy dosc; musze jednak poskarzyc sie na wyrazne uchybienie: w momencie powstawania debiutu robert fripp nie byl debiutantem, nagral wczesniej album w trio giles-giles-fripp, nalezaloby to odnotowac; druga sprawa to dosc krzywdzace moim zdaniem rozprawienie sie z 'in the wake of poseidon'; ja wiem ze opinie zawarte w artykule sa wyrazem subiektywnych odczuc autora, i ze 'dwojka' nie utrzymala poziomu doskonalego debiutu, no ale nie przesadzajmy ze jedynym godnym tu uwagi utworem jest numer tytulowy; a co z 'pictures of the city' lekko nawiazujacym do '21st century schizoid man'? to jakby nowe, odswiezajace spojrzenie na drugi z wymienionych utworow, ale bez natretnych skojarzen i zjadania wlasnego ogona; bogactwo formy i tresci, bardzo naturalne przejscie od czesci 'piosenkowej' do wirtuozerskich odjazdow w interludium- dla mnie rewelacja; to samo moge napisac o 'cadence and cascade'- haskell funduje tutaj piekny wokal a w tle cudowna progresja akordowa, nie gorsza wcale od tej z 'i talk to the wind'; druga polowa albumu faktycznie wypada gorzej, ale nadal jest czego posluchac; jeszcze wieksza zgroza napelnila mnie krytyka pod adresem 'indoor games; i 'happy family'; fakt, to utwory utrzymane w dosc groteskowym klimacie, lekko przerysowane, ale w tym ich urok; a improwizowana, ocierajaca sie o chaos a jednak poddana pewnemu stalemu pulsowi gra zespolu to mistrzostwo; mimo licznych odjazdow jestem w stanie zanucic oba te numery.. uwielbiam taki chaos kontrolowany; poza tym jednak zgadzam sie z wiekszoscia tez autora; czekam na kolejna felietony, szczegolnie ucieszyloby mnie cos o emerson, lake and palmer
re: Karmazynowe płyty Króla
paul56 (gość, IP: 194.166.80.*), 2013-11-04 22:16:04 | odpowiedz | zgłoś
Człowieku piszesz ; " W każdym razie działalność w KC i U.K. była najlepszym, co mu się mogło przytrafić." Ale więcej się nie da - to już apogeum !!!!
re: Karmazynowe płyty Króla
Krasnal Adamu
Krasnal Adamu (wyślij pw), 2013-11-04 21:51:44 | odpowiedz | zgłoś
Twórcy "In the Court..." nie do końca byli debiutantami. Część składu miała już na koncie album Giles, Giles and Fripp.

"Epitaph", "In the Court...", "In the Wake..." - oczywiście utwory dobre, zwłaszcza dwa pierwsze, ale zawsze mi się kojarzą z nagranym parę lat wcześniej "Nights in White Satin" The Moody Blues. Ten klimat, melotron... Nie tylko Fripp coś takiego umiał wyczarować.

Prawie całkowicie nie zgadzam się z oceną, co jest najlepsze, a co jest najsłabsze, na "In the Wake..." i "Lizard".

Jeśli dobrze pamiętam, na "Islands" Fripp wykorzystał ostatnie pomysły z tych, które miał w czasie nagrywania "In the Court..." - stąd też zmiana stylu.

Burrell śpiewał jeszcze na koncertówce "Earthbound" z 1972 r.

David Cross podobno na koncertach grał lepiej, tylko w studiu sobie nie radził.

"Red" chyba nawet w połowie nie jest nagrane w trzyosobowym składzie. W części utworów słychać jeszcze Crossa, McDonalda i Collinsa.

W latach 80. zespół grał najpierw jako Discipline, dopiero potem Fripp stwierdził, że to jednak jest ciąg dalszy KC. Osobiście z tego okresu najbardziej lubię wydaną po latach koncertówkę "Absent Lovers".
re: Karmazynowe płyty Króla
Marcin Kutera (wyślij pw), 2013-11-05 00:04:16 | odpowiedz | zgłoś
"Twórcy "In the Court..." nie do końca byli debiutantami. Część składu miała już na koncie album Giles, Giles and Fripp"
dokładnie
Nie mniej jednak jest to album "perła" nad "perłami"
re: Karmazynowe płyty Króla
wac
wac (wyślij pw), 2013-11-05 12:21:38 | odpowiedz | zgłoś
jest to największa perła nawet :)
re: Karmazynowe płyty Króla
wac
wac (wyślij pw), 2013-11-07 00:13:54 | odpowiedz | zgłoś
mam koszulkę z okładką, nabyłem w 2000 w Arenie jak byli - haaaaa! :)
re: Karmazynowe płyty Króla
Qunc (wyślij pw), 2013-11-05 11:02:11 | odpowiedz | zgłoś
1. Oczywiście, że muzycy KC nie byli w 100% debiutantami - ale porównajcie poziom z "In The Court..." do "GG&F" i... no właśnie. Nie ma co wyrywać się na siłę z kontekstu.
2. O nawiązaniu do The Moody Blues w tekście jest mowa.
3. Pierwsze słyszę o wykorzystaniu na "Islands" pomysłów z "In The Court..." (a naprawdę pisząc tekst zasięgnąłem do literatury). Zresztą obydwie płyty są z kompletnie innych planet. Czy raczej "wysp".
4. Tekst dotyczy płyt studyjnych, nie koncertowych.
5. "Red" oficjalnie jest nagrany w 3 osobowym składzie i w głównej mierze oparty na 3 instrumentach. Gościnnie na płycie wystąpili Cross, Collins, McDonald, Miller i Charing.
re: Karmazynowe płyty Króla
Krasnal Adamu
Krasnal Adamu (wyślij pw), 2013-11-05 11:50:13 | odpowiedz | zgłoś
1. Oczywiście, że poziom wzrósł, ale nie byli w 100% debiutantami :P
2. O The Moody Blues w tekście jest mowa w innym kontekście.
3. Wydaje mi się, że czytałem o tym co najmniej w dwóch miejscach, a jednym z nich była wkładka w TR. Musiałbym poszukać. Dokładniej to było tak, że Fripp na początku istnienia KC miał w głowie materiał lub chociaż zarys materiału na trzy pierwsze albumy i kawałek czwartego. Zresztą - chociaż jedno nie musi wynikać z drugiego - muzyka została skomponowana zespołowo tylko na pierwszy studyjny album, a potem dopiero od piątego - wszystkie pomiędzy są w zdecydowanej większości autorstwa Frippa.
4. Tak, zauważyłem, że tylko o studyjnych, ale płyta koncertowa to też płyta. Zresztą uważam, że KC to takie zjawisko i tacy muzycy, że pomijanie ich koncertówek i pobocznych "projeKctów" mocno zawęża obraz. Ale to też materiał na więcej artykułów.
5. Wymagało uzupełnienia, bo tekst sugerował, że na albumie było tylko trzech muzyków.
Co sądzisz o coverowaniu rockowych lub metalowych utworów przez wykonawców popowych?