zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 26 kwietnia 2024

relacja: Arena, Rewolwer, Kraków "Amfiteatr PTK" 26.10.1999

5.11.1999  autor: Michał Rosiński
wystąpili: Arena; Rewolwer
miejsce, data: Kraków, Kinoteatr PTK, 26.10.1999

The Visitor.... in Poland '99

Gdy tylko zobaczyłem na rockmetalu, że koncert zespołu Arena odbędzie się w Polsce, podjąłem decyzję, że rzucam wszystko i jadę, by ich zobaczyć na żywo. Arena gra rocka progresywnego najwyższej klasy, nowoczesnego, dynamicznego i bardzo dobrego technicznie. Nagrali w sumie trzy studyjne albumy, z których każdy reprezentuje bardzo wysoki i równy poziom, co generalnie zdarza się nieczęsto. Te albumy to: "Songs from the Lion's Cage", "Pride" oraz "The Visitor", który promowany był na koncertach (Kraków, Bydgoszcz).

Pomimo fatalnej promocji, na sali pojawiło się około 400 osób, co w sumie było dużym zaskoczeniem, bo spodziewałem się najwyżej połowy. W Krakowie nie było ani jednego plakatu, który informowałby o koncercie, a bilety można było kupić jedynie w sklepie Rock-Serwis, gdzie dominuje właśnie rock progresywny i ogólnie nieszablonowy. Skandalem można nazwać fakt, iż nawet w miejscu koncertu mało co ktokolwiek wiedział (sytuacja sprzed kilku dni wcześniej), to świadczy o totalnym braku zainteresowania tym gatunkiem muzyki w Polsce. Jednak ci, którzy rzeczywiście kochają prog-rocka stawili się w amfiteatrze PTK na koncert. I nie pożałowali, bo Arena zagrała fantastycznie. Należy tylko jeszcze dla świętego spokoju napisać, że jako support wystąpił lokalny zespół Rewolwer, ale nie było to nic ciekawego, taka sobie nudna mieszanka prog-rocka (mało), bluesa (więcej) i wpływów lat 60/70-tych (najwięcej). Mimo obecności aż sześciu muzyków na scenie, nie było tego w ogóle słychać. Zaginęła gdzieś jedna gitara oraz klawisze, co znacznie zubożyło występ. Siedziałem wtedy na balkonie (były też właśnie takie miejsca, droższe oczywiście, ale jak się miało okazać - gorsze), może dlatego mniej było słychać.

Ale zostawmy Rewolwer, bo czas napisać o występie Arena. W sumie koncert był świetny, dokładnie taki, jakiego się spodziewałem. Zaczęło się od wstępu klasycznego: z taśmy poleciał jakiś Wagner (nie jestem znawcą tego rodzaju muzy, więc mogę się mylić), a potem już tylko poezja. Muzycy zagrali mieszaninę utworów ze wszystkich swoich pełnowymiarowych produkcji, których tytuły przytoczyłem na wstępie. I choć niektórym rock progresywny kojarzy się z raczej łagodną muzyką, to ten koncert potwierdził, że wcale tak nie musi być. Arena zagrała bardzo dynamicznie, z zębem i odpowiednią dozą energii, chociaż miała również momenty zdecydowanie liryczne, jak choćby śpiewany a'capella utwór "Crying for Help part VII", który pokazał kunszt wokalny frontmana (notabene nowego człowieka w zespole - od ośmiu miesięcy, choć nie śpiewał na żadnej płycie). Zresztą cały zespół zaprezentował bardzo dobrą formę, szczególnie zaś Clive Nolan, który szalał za imponującą liczbą stołów klawiszowych. Zaczęli chyba od "A Crack in the Ice" z "The Visitor", uderzając prosto w serce i wprowadzając publiczność w swoisty rodzaj muzycznego odurzenia już na samym początku. A potem posypały się kolejne świetne kawałki jak "Jericho" i "Valley of the Kings" z jedynki (ten ostatni w okrojonej wersji bez wokalu, ale za to z takim kopem, że ach!), "Medusa" i "Fools Gold" z Pride oraz między innymi "Double Vision", "The Hanging Tree" czy "State of Grace" z ostatniej płyty - "The Visitor". Była też część akustyczna, gdzie pojawiły się dwie gitary klasyczne (w rękach basisty i gitarzysty naturalnie) i kawałki "Pins and Needles" czy wspomniany wcześniej "Crying for Help".

Zespół przez cały czas miał świetny kontakt z publicznością, zwłaszcza wokalista, który zachęcał do wspólnego śpiewania, a przy okazji zaprezentował całą kolekcję mody: od kapeluszowej po świecące ciuszki, pasujące jednak do ogólnego klimatu koncertu. Widać było, że doskonale zaaklimatyzował się w zespole i śpiewanie tego materiału przynosi mu prawdziwą radość i satysfakcję, tym bardziej, że naprawdę pokazał swoje nieprzeciętne umiejętności i skalę wokalną. Ale wszystko dobre, co się dobrze kończy. Zespół cztery razy bisował: zagrał "Crying for Help VII" w sposób grany na próbach, czyli z akompaniamentem gitar klasycznych (oraz chóru gardeł spod sceny), również już wspomniany "Valley of the Kings" z takim kopem klawiszowo-perkusyjnym na początku utworu, że buty spadają i ciarki biegną po plecach, oraz na zupełne zakończenie bardzo dynamiczny i motoryczny "Welcome to the Cage" z albumu "Pride".

I to był koniec, ale tylko części muzycznej, gdyż cały zespół pojawił się na parkiecie i przemieszał z fanami. Nie było żadnego pozowania i silenia się na gwiazdy, co się często zdarza. Muzycy tryskali humorem, widać było, że są zadowoleni z atmosfery i czują się swobodnie. Zwłaszcza Clive Nolan przejawiał tendencje do bratania się z tłumem ludzi, cierpliwie czekających na podpisy. Pojawił się też uśmiechnięty wokalista (cholera, nawet nie wiem, jak się nazywa, bo taki podpis maznął, że trudno stwierdzić) w jakimś hippisowskim stroju, wdając się w dłuższe lub krótsze pogaduchy z ludźmi. W sumie, pomimo tłoku przy muzykach, obyło się bez przepychania, zresztą spokojnie można było poczekać, aż wszyscy się oddalą, gdyż później był już taki luz, że można było spokojnie zamienić kilka słów z każdym muzykiem z osobna, zrobić sobie zdjęcie, czy dać co kto chciał do podpisu.

Na koniec można tylko powiedzieć, że zbyt mało jest u nas tego typu koncertów i każdy z nich jest wydarzeniem wyjątkowym. Tak było i tym razem, tak więc kto nie był, wiele stracił, bo pewnie nieprędko taka okazja znów się powtórzy. Ja osobiście czekam teraz na kolejny koncert Arena lub Pendragon w Polsce, bo są to sztuki wspaniałe, pisane przez duże S, dostarczające niezapomnianych wrażeń muzycznych i emocjonalnych.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Zobacz inną relację

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!