zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 31 października 2025

relacja: "Daffodil Grill 3.0", Wrocław 24-25.10.2025

30.10.2025  autor: Krasnal Adamu
wystąpili: Ciasnoprzestrzeń; A Companhia do Cha Voador; Daffodil Pill
miejsce, data: Wrocław, Łącznik, 24.10.2025
wystąpili: Grimoire; Banda Debili
miejsce, data: Wrocław, Łącznik, 25.10.2025

W ciągu roku z człowieka, który nigdy nie słyszał o zespole Daffodil Pill, stałem się przypadkowo bywalcem jego koncertów. Na pierwszej imprezie był tylko supportem, a na drugiej - jedną z kilkunastu kapel. Z wizyty na trzeciej tak łatwo się już jednak nie wytłumaczę. Grupa była jej organizatorem i nazwała ją tak, że nie mogłem się nie zorientować, na co idę. "Daffodil Grill 3.0" - nawiązanie jest oczywiste. Chyba zostałem fanem, więc nie ma sensu, żebym komukolwiek wmawiał, że chciałem posłuchać lokalnych kapel lub psychodelicznego rocka.

Daffodil Grill, Wrocław 24.10.2025, fot. Krasnal Adamu
Daffodil Grill, Wrocław 24.10.2025, fot. Krasnal Adamu

Oprócz koncertów w "Łączniku" program obejmował wystawę malarstwa, rzeźby i innych form sztuki wizualnej w sąsiedniej sali "Czasoprzestrzeni". Moją uwagę zwrócił m.in. jeden z cyklu makabrycznych obrazów Julii Pióro, zatytułowany "End of an Era", jakby nawiązujący do okładki "Oddechu wymarłych światów" Kata, tylko z takimi różnicami, jak kaktus zamiast krzyża. Dwudniową imprezę z podtytułem "Festiwal kultury vintage" oficjalnie otwarto z półgodzinnym opóźnieniem. Podczas krótkiego powitania wspomniano, że pomimo numeru 3.0 w nazwie, tak naprawdę jest to już czwarta edycja wydarzenia. W ramach wernisażu odbył się jeden performance. Następnie kipiąca entuzjazmem Weronika Anna Brzychczy, współorganizatorka i współautorka wystawy, wykonała oprowadzanie kuratorskie, siedząc w wózku sklepowym pchanym przez Adama Chmurę - perkusistę Daffodil Pill.

Daffodil Pill, Wrocław 24.10.2025, fot. Krasnal Adamu
Daffodil Pill, Wrocław 24.10.2025, fot. Krasnal Adamu

Jakiś czas po wypełnieniu obowiązków szofera koleżanki muzyk zajął miejsce na scenie. Daffodil Pill wystartował z opóźnieniem prawie półgodzinnym, więc większym, niż zapowiedziano podczas otwarcia. Na ekranie za kwartetem wyświetlane były psychodeliczne wizualizacje. Dźwiękowo w występ wprowadzał słuchaczy przede wszystkim perkusista, grając m.in. na dzwonkach. Zespół płynnie przeszedł w klimaty surf rocka zatytułowane "Alien Beach", następnie kontynuował psychodeliczny odlot. Pierwszą przerwę zrobił dopiero po ponad dwudziestu minutach. W dalszej części setu usłyszeliśmy m.in. "Lurkin 'n' Surfin".

Uśmiechnięty wokalista, klawiszowiec, gitarzysta i harmonijkarz Filip Dudek zarażał widzów dobrym nastrojem, nawet gdy coś nie szło po jego myśli. Wkrótce po tym, jak odnośnie organizacji imprezy powiedział, że wszystko jest sprawdzone, jak na ironię w środku utworu spalił mu się jeden z zasilaczy. Przez kilka minut szukał źródła usterki, grzebał z akustykiem w wiązce odchodzących od swojego sprzętu kabli i obchodził problem, a gitarzyście dawał w tym czasie znaki, żeby przeciągał solówkę. Chociaż zamieszanie widziała cała sala, zabawy to nie zakłóciło. Reszta zespołu grała dalej, jakby nic się nie stało - nie usłyszałem choćby jednego dźwięku świadczącego o dezorientacji lub zawahaniu. W przerwie po utworze zdarzenie posłużyło muzykom za pretekst do kolejnych żartów. Młodzi, ale zdolni i doświadczeni - tak myślę o członkach Daffodil Pill.

Godzinny set zwieńczył "Evil Waves". Występ przepełniony był energicznym rockiem psychodelicznym, ale to finisz porwał widzów najmocniej. Zespół został świetnie przyjęty i publiczność domagała się bisu. Wokalista przyszedł jeszcze zza kulis, żeby z humorem odpowiedzieć, że kapela nie może grać dalej, bo to przecież festiwal, a poza tym z całego kwartetu tylko on wrócił na scenę. Wytłumaczenie zostało przyjęte. Lekko mnie zaskoczyło i mógłbym być rozczarowany, że nie usłyszałem "Gilgamei". Nie narzekam jednak, bo widziałem zespół po raz trzeci w ciągu roku, więc wolę się cieszyć i doceniać, że Daffodil Pill nie gra za każdym razem tego samego.

A Companhia do Cha Voador, Wrocław 24.10.2025, fot. Krasnal Adamu
A Companhia do Cha Voador, Wrocław 24.10.2025, fot. Krasnal Adamu

Kwadrans później perkusista A Companhia do Cha Voador poprosił ze sceny o zawołanie widzów z sali wystawowej, następnie przedstawił członków brazylijsko-polskiego kwartetu. Po pierwszym utworze, instrumentalnym, konferansjerkę przejął lider zespołu - wokalista i gitarzysta prowadzący Pedro Miranda. Podał portugalską i angielską nazwę swojego projektu muzycznego, a w dalszej części występu stopniowo przedstawił dokładniej jego historię, w tym wspomniał, jak po wydaniu w 2018 r. albumu zatytułowanego "Pedro e a Companhia do Cha Voador" przybył do Wrocławia. Dowiedzieliśmy się też, że w obecnym składzie zespół występuje dopiero po raz drugi.

Szczególną rolę w aktualnym wcieleniu The Flying Tea Company pełnił basista, będący również wokalistą wspierającym i dodatkowym perkusistą. Po kilku utworach po raz pierwszy zawiesił na sobie bęben z talerzem. Fragment z dwoma perkusistami i dwoma pochylającymi się nad przetwornikami gitarzystami należał dla mnie do najbardziej ekscytujących momentów koncertu i uważam, że zbyt szybko i gwałtownie się skończył. Drugi raz basista "przebrał się" w najbardziej odstającym stylistycznie utworze. Lider, jak sam wytłumaczył, napisał go jako hołd dla swojego rodzinnego miasta. Tym razem instrumenty perkusyjne obsługiwali wszyscy czterej muzycy, a ich grze towarzyszyły dwa wokale. W końcówce ludowo brzmiącego kawałka znalazła się solówka głównego bębniarza.

W tle w trakcie wszystkich trzech występów tego wieczoru wyświetlane były wizualizacje Daffodil Pill, zawierające logo tego zespołu. W porównaniu do grupy organizującej imprezę, A Companhia do Cha Voador mocniej polegał na umiejętnościach jednego muzyka - swojego lidera, jako gitarzysty. Ponadto, choć też wykonywał głównie rocka psychodelicznego, ogólnie grał spokojniej, wolniej, bardziej nastrojowo. Pod sceną początkowe utwory zebrały trochę mniej ludzi niż wrocławska grupa, ale owacje w przerwach pozostawały głośne. Z czasem wolna przestrzeń się zapełniała, zrobiło się gęściej. Oznakom wzrostu zainteresowania sprzyjała żywsza, porywająca muzyka bliżej finiszu występu. Zanim zespół zakończył godzinny set, pożegnał się i zszedł ze sceny, lider zdążył dwa razy przedstawić kolegów. Widzowie krótko próbowali wywołać kwartet na bis, ale bezskutecznie.

Ciasnoprzestrzeń, Wrocław 24.10.2025, fot. Krasnal Adamu
Ciasnoprzestrzeń, Wrocław 24.10.2025, fot. Krasnal Adamu

Na scenę wniesiono stół z laptopami i syntezatorami. Ciasnoprzestrzeń - albo, jak zażartował wcześniej jeden z organizatorów, Ciastoprzestrzeń - miała równo godzinę obsuwy, chociaż w pierwszych minutach pewnie wielu widzów się zastanawiało, czy to już początek występu, czy jeszcze próba dźwięku. Za zestawem perkusyjnym usiadł Adam Chmura z Daffodil Pill, przebrany w psychodeliczną tunikę. Piotr z Bandy Debili obsługiwał elektronikę i gitarę. Dr Sajgon - didżej, klawiszowiec i wokalista w jednym - wystąpił w lekarskim fartuchu, a od połowy setu również w azjatyckim kapeluszu w stylu Raidena z "Mortal Kombat".

Eksperymentalny tercet bez dorobku studyjnego nie daje się zaszufladkować, przynajmniej na razie. Sięga po różne odmiany muzyki elektronicznej, ze szczególnym zamiłowaniem do mrocznej, powolnej, z rzężącym basem, ale słychać było też echa rocka progresywnego z wykorzystaniem syntezatora. Oczywiście istotną cechę brzmienia zespołu stanowi żywa perkusja. W swoich poszukiwaniach Ciasnoprzestrzeń nie jest przesadnie poważna - jeden z utworów posiadał zabawny tekst nawiązujący do "Konkursu Chopinowskiego". Po zakończeniu nieźle przyjętego przez publiczność, trwającego niecałe pięćdziesiąt minut setu, Adam Chmura zaprosił widzów na drugi dzień imprezy.

Gdy następnego wieczoru wróciłem do "Czasoprzestrzeni", zastałem trochę zmieniony widok i nowe zapachy. W sali wystawowej rozmieszczono dodatkowo stoiska m.in. z rękodziełem i płytami winylowymi. Przed budynkiem można się było za darmo posilić kiełbasą z grilla. Również muzyka miała być inna niż pierwszego dnia, który nazwałem psychodelicznym. Kwadrans po planowanym rozpoczęciu koncertu organizatorzy weszli na scenę, by przywitać publiczność i przedstawić program. Jako że pierwszy zespół nie zajął jeszcze stanowisk, Adam Chmura o niego dopytywał. Udawał przy tym, że nie pamięta jego nazwy - mówił o "głąbach" i "drużynie kretynów". Zgodnie z otrzymaną z widowni odpowiedzią, kapela czekała, aż jeden z jej członków - Maciej - wróci z toalety.

Banda Debili, Wrocław 25.10.2025, fot. Krasnal Adamu
Banda Debili, Wrocław 25.10.2025, fot. Krasnal Adamu

Minęło jeszcze kilka minut, zanim wrocławska Banda Debili ruszyła ze swoim elektronicznym, komediowym rockiem doprawionym elementami disco. Do tego czasu zainteresowanie widzów budziła zapętlona, filmowa wizualizacja. Po wkroczeniu tercetu na podwyższenie Maciej rozwinął temat tego, co właśnie robił w toalecie. Na otwarcie zespół wykonał "Małpy uciekły z zoo". Basista Piotr kołysał się do swoich riffów. Partie miał na tyle proste, że w jednym z późniejszych utworów próbował nawet grać z instrumentem nad głową. Gitarzysta Maciej dawał najlepsze popisy, z lewą ręką przez większość czasu przy kilkunastych progach. Kacper, główny wokalista, stał przy stoliku z elektroniką obejmującą m.in. podkłady perkusyjne. Przed trzecim utworem Piotr i Maciej tymczasowo zamienili się instrumentami, co oznaczało, że teraz bardziej skomplikowane zagrywki wykonywane będą na gitarze basowej. "Palse" należał do mniejszości kawałków granej w takiej konfiguracji.

Za konferansjerkę, w większości żartobliwą, odpowiadali Maciej i Kacper. Główną siłę przedstawienia, oprócz samej muzyki, stanowił pierwszy z nich - ze swoimi tańcami i dowcipnymi gadkami, chociaż jego poczucie humoru może nie każdemu przypaść do gustu. Dodatkowo, na wstępie ubrany jak w drodze do biura z określonym dress code'em, przez około kilkanaście początkowych minut stopniowo zrzucał z siebie wierzchnie warstwy odzienia. Kacper swojej piżamy nie zdejmował, chociaż pod koniec mocniej odsłonił klatę. Użył za to rekwizytu - do wykonania utworu "Yoye" wykorzystał właśnie jojo, ale wielu sztuczek nie pokazał. Gdyby nauczył się więcej, publiczność pewnie by się ucieszyła. Piotr wystąpił w kapeluszu stanowiącym być może nawiązanie do utworu "Samotny kowboj", ale chyba nie było mu zbyt wygodnie. Nakrycie głowy utrudniało mu zmiany gitar, częstsze niż w przypadku Macieja, bo czasami zdejmował też instrument, by zająć się elektroniką. Ponadto raz spadło mu od samego kołysania się w rytm muzyki.

Maciej wspomniał, że zespół napisał już materiał na drugi album. Tymczasem w dniu koncertu premierę miał dopiero pierwszy, zatytułowany "Miłość matki", którego przygotowanie - jak podkreślali muzycy - przedłużyło się o kilka miesięcy, bo miksy wykonywał samodzielnie Kacper, a nie wynajęty fachowiec. Tekst jednego z utworów z debiutu był pretekstem, by darmową płytę wręczyć pewnemu widzowi tylko za to, że nosi imię Konrad. Przekazanie na scenie "nagrody" odbyło się w sposób humorystyczny, a i samemu obdarowanemu udały się żartobliwe podziękowania. Po zakończeniu trwającego prawie godzinę setu podstawowego Maciej i Kacper przedstawili wciąż żywo reagującej publiczności kilka sposobów demokratycznego wyboru bisu, a drugi z wymienionych muzyków przy okazji wykazał się przesadną pasją w podawaniu ciekawostek. W końcu stanęło po prostu na tym, że chłopaki zagrają coś jeszcze, jeśli w sklepiku w rogu sali kupimy ich płyty. Ponieważ tercet nie był pewien, co wybraliśmy na bis, wykonał dwa utwory: "Palse" i "Małpy uciekły z zoo". Na pożegnanie Maciej powtórzył, że był to ostatni koncert Bandy Debili i że w przyszłym miesiącu zespół zagra następny, ale tym razem dodał, że do jego czasu członkowie rozważają zmianę nazwy. Jako propozycja do głowy przychodzi mi MPK Trio - nie od wrocławskiego Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego, tylko od imion muzyków. Oczywiście wynikałyby z tego pewne utrudnienia w razie zmian składu: jeśli wyrzucą Kacpra, będą musieli przyjąć Konrada, a jeśli pozbędą się Macieja, ich instrumentów ponownie dotykać będzie mefedroniara Madzia, również bohaterka jednej z wykonanych tego wieczoru piosenek.

Grimoire, Wrocław 25.10.2025, fot. Krasnal Adamu
Grimoire, Wrocław 25.10.2025, fot. Krasnal Adamu

Zamiast psychodelicznopunkowej grupy Tekla Goldman, która z nieznanej mi przyczyny zrezygnowała z udziału w imprezie, wystąpił wrocławski Grimoire. Ekran z wizualizacjami zastąpił baner młodego kwartetu. Jako wykonawca o zakresie stylistycznym od heavymetalowych ballad do speedmetalowych ciosów zespół odstawał od reszty artystów na imprezie, ale miłośników takiej muzyki przyciągnął i chyba zadowolił. Ruchliwy gitarzysta błyskawicznie przebierał palcami po gryfie i czasami podchodził do sekcji rytmicznej. Basista, który również miał okazję popisać się solówką, zdawał się prawie każdym ruchem próbować przybliżyć do publiczności. Ci dwaj muzycy stanowili atrakcyjniejszą połowę zespołu. Wokalista, gdy przez dłuższy czas nie miał nic do roboty, często siadał z boku sceny lub nawet ją opuszczał, dając więcej przestrzeni kolegom. Oprócz odrobiny materiału nieopublikowanego jeszcze w wersjach studyjnych, w 50-minutowym secie podstawowym znalazły się m.in. "Runaway", "Tarot", "Tomorrow's Gone (To Nowhere)" i, na jego zakończenie, "Lovehunt". Na bis zespół zagrał "City of Sun". W trakcie występu każdemu z instrumentalistów przydarzył się jakiś problem techniczny. Jedyny odczuwalny dźwiękowo - gitarzyście, który w finiszu jednego utworu przypadkiem odłączył swoje wiosło. Po opuszczeniu sceny przez metalowców, z w przybliżeniu godzinną obsuwą zaczął się jam session, na który niestety nie zostałem.

Odpowiada mi atmosfera "Daffodil Grill". Sam Daffodil Pill coraz bardziej lubię i szanuję - za muzykę, poziom wykonania na żywo, ale również za organizowanie takich imprez. Projektowi A Companhia do Cha Voador życzę powodzenia na obecnym, polskim etapie działalności. Ciasnoprzestrzeń uznaję za eksperymentalny, niszowy, poboczny projekt, z którego może coś ciekawego wyniknie. Bandę Debili chętnie zobaczę ponownie, choćby się nawet przemianowała na Drużynę Kretynów. Grimoire przypomniał mi klimaty rockowo-metalowych knajp, które niestety zniknęły już z koncertowej mapy Wrocławia. Szkoda, że Tekla Goldman nie dotarła - może następnym razem się uda.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!