zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 26 kwietnia 2024

relacja: Dark Stars Festivals, Kraków "Loch Ness", 8.11.2002

17.12.2002  autor: Andrea
wystąpili: Artrosis; Moonlight; Fading Colours; Delight; Desdemona
miejsce, data: Kraków, Loch Ness, 8.11.2002

Ten koncert miał być jednym z kilku rejestrowanych ostatnio w krakowskich studiach Telewizji Polskiej. Jednak w przeciwieństwie do m.in. Decapitated czy Thy Disease, nasze gotyckie gwiazdy będą musiały jeszcze poczekać na wydanie swoich występów na DVD. Koncert, z nie do końca jasnych (skowronki śpiewały, że finansowych) przyczyn, został przeniesiony do jednego Pubu "Loch Ness". Za to posunięcie organizatorowi należy się ogromna nagana. Wpędzenie kilkuset osób do mieszczącego najwyżej setkę klientów lokalu (notabene na co dzień bardzo przyjemnego) zakrawało na kpinę. Ludzie stali stłoczeni niczym sardynki w puszce, a o jakimkolwiek miejscu do siedzenia można było tylko pomarzyć, ponieważ zapobiegliwi właściciele, w trosce o wyposażenie pubu, przenieśli na zaplecze wszystkie meble. Wewnątrz było natomiast tak gorąco, że okna parowały niczym w barze mlecznym. O takim luksusie jak szatnia nie było co nawet myśleć, a kolejki do baru i toalety liczyły po kilkadziesiąt osób. Brawo dla przezorności odpowiedzialnych za tę sytuację osób, które wiedząc, jak dobrze sprzedała się cała trasa (krakowski koncert był bodajże przedostatnim) zdecydowały się przenieść imprezę do tak nieodpowiedniego miejsca.

Jako pierwsza na scenę wkroczyła Desdemona. Ten dość mocno promowany zespół prezentuje się adekwatnie do rodzaju wykonywanej muzyki - ponurych, mrocznych dźwięków i industrialnych brzmień. Jednostajna motoryka dość szybko zaczęła jednak nużyć. Dużym atutem zespołu jest jego wokalistka, Agata Pawłowicz, a konkretnie jej mocny, dość dobrze ustawiony głos. Niestety, nie do końca umiała odnaleźć się na scenie i sprawiała wrażenie, jakby odstawała nieco od reszty kapeli. Również jej zachowanie było chwilami wręcz drażniące. Zdecydowanie wolę jej słuchać niż oglądać. Jestem ciekawa, w którą stronę podąży muzyka tego zespołu; na podstawie tego koncertu mogę napisać, że rokują jakieś nadzieje, choć do osiągnięcia statusu gwiazdy bardzo im jeszcze daleko.

Takich przemyśleń nie mam na temat kolejnej grupy, która wystąpiła tego wieczoru - skawińskiego Delight. Po raz kolejny przekonałam się, że ten projekt to kompletne nieporozumienie. Nie wiem, czemu przypisać ich rosnącą popularność - chyba jedynie stagnacji na naszej scenie gotyckiej. Nic nie wnoszące granie, w klimatach przemielonych do bólu, których dobra passa minęła kilka lat temu, nie jest cechą ambitnych zespołów. Miałam nadzieję, że po tym koncercie zmienię zdanie na temat Delight, ale grupa nie dała mi najmniejszych szans. Osobną kwestią jest sympatyczna, ale tragiczna wokalnie Paulina Maślanka. Ze względu na to, że grupa pochodzi z okolic Krakowa, wielokrotnie miałam okazję obejrzeć ich popisy na tutejszych scenach i nigdy nie widziałam Pauliny choćby w przyzwoitej formie. Tym razem winne miało być przeziębienie (podczas ostatniego koncertu w klubie "Extreme" nadmiar alkoholu...). Prawda jest jednak taka, że dziewczyna dysponuje bardzo słabym, wręcz "żadnym" głosem. Jako piosenkarkę (nie ośmielę się użyć określenia "wokalistka") dyskwalifikuje ją całkowicie brak słuchu muzycznego; nie potrafi "wstrzelić się" w dźwięki, frazy dla niej nie istnieją, śpiewa najczęściej "obok melodii". Dramat. Zdecydowanie lepiej prezentuje się jako maskotka kapeli i radziłabym jej ograniczyć się, jak dotychczas, do pozowania do licznych zdjęć. Na plus występu mogę jednak zapisać fajny - niestety już bardzo ograny - coverek pościelówy George'a Michaela "Careless Whisper". Gdyby autorskie utwory Delight odznaczały się podobną lekkością, wykopem i inwencją twórczą, miałabym o Delight o niebo lepsze zdanie - oczywiście po zmianie kobietki przed mikrofonem.

Fading Colours... Od wcześniejszej kapeli dzieli ich przepaść i to pod każdym względem: wieku, doświadczenia, a przede wszystkim - poziomu. Mocny, fenomenalny wokal De Coy był jak miód na uszy po tym, co zaserwowała jej poprzedniczka. Nie ukrywam, że okres tworzenia dźwięków najbardziej mi bliskich Fading Colours mają już dawno za sobą, ale szanuję ich chęć łamania kolejnych barier muzycznych. Fakt, że na europejskiej, a nawet światowej scenie gotyckiej znaczą tyle ile Vader dla fanów metalu, świadczy sam za siebie. Od kilku lat Fading Colours to transowe, mroczne elektroniczne klimaty - oprawa świetlna ich niezbyt długiego występu utrzymana była w odpowiadającym temu stylu. Część młodej publiki, dla której polski gotyk to jedynie Artrosis i "Closter", była kompletnie zaskoczona, że "takie coś" można zaliczyć w poczet kanonu gatunku. Ja wciąż mam złudną nadzieję, że kiedyś FC zrobią niespodziankę swoim starym fanom i choć raz wystąpią jako Bruno Wątpliwy, ze swoim gitarowym materiałem z okresu "Czarnego konia"...

Po niezbyt gorąco przyjętym Fading Colours przyszedł czas na prawdziwą gwiazdę tego wieczoru. Moonlight pokazał, że chociaż nie jest headlinerem tej trasy, to na naszej klimatycznej scenie obecnie nie ma sobie równych. Mimo że ich muzyka ewoluuje w stronę coraz łagodniejszych dźwięków, na koncertach dają czadu aż miło. Maja jest doskonałą wokalistką, a przy tym istotą szalenie skromną i kobiecą. Choć na samym początku występu zapowiedziała, że ma kłopoty z gardłem, nie było tego słychać. Jej śpiew zachwycał mnie tak samo jak wtedy, kiedy pierwszy raz usłyszałam jej piękny głos na debiutanckiej płycie Sirrah. Moonlight był bez wątpienia najlepiej przyjętym zespołem tego wieczoru - podgrzał na sali i tak już gorącą atmosferę. Publika szalała śpiewając większość kawałków razem z Majką, a momentami wręcz wyręczając ją w tym. Choć był to jeden z koncertów promujących nowe wydawnictwo zespołu, zdecydowanie najlepiej przyjmowane były kompozycje z płyt "Meren Re" oraz mojego ulubionego "Kalpa Taru". Nie obeszło się bez bisu, na który publiczność wywołała grupę chóralnie śpiewając "Pszczółkę Maję". Gdyby nie niezbyt sprzyjające warunki lokalowe, byłby to koncert idealny.

Przyznaję się bez bicia, że Artrosis nigdy nie lubiłam. Mój kumpel określił ich jako "takie gotyckie Ich Troje" i miał bez wątpienia rację; łatwo wpadające w ucho melodie (i równie łatwo wypadające), sztuczny image i gwiazdorstwo. Jedyny koncert tego zespołu, jaki mi się podobał, widziałam cztery lata temu w Bolkowie, chociaż zdania o zerowej wartości artystycznej tej grupy nie zmieniłam. Krakowski występ pokazał, że słusznie. Artrosis po nagraniu kilku płyt wyczerpało swój wątły potencjał, a rozpaczliwe poszukiwanie czegoś, co pozwoliłoby utrzymać się im na scenie, nazywane jest ich "rozwojem". Występ zaczęli od dwóch smętnych kompozycji, które skutecznie wypłoszyły z klubu sporą część publiki. Taki też był cały ich występ - mdły i bez polotu. Podobać mógł się jedynie najbardziej zagorzałym fanom, reszta publiczności z niesmakiem opuszczała pomieszczenia klubu. Występ ratowali jak mogli muzycy z Sacriversum, którzy pod względem wizualnym wypadli bardzo żywiołowo na tle drętwych członków Artrosis. Niestety była to raczej próba reanimacji trupa. Co jakiś czas pojawiają się spekulacje kto przejmie na naszej scenie gotyckiej pałeczkę po Closterkeller - na pewno nie będzie to Artrosis.

Ogólnie imprezę można zaliczyć do udanych. Zgromadzenie na jednej trasie wszystkich zespołów należących do czołówki gatunku (albo za takowe uważanych) było bardzo trafnym posunięciem, o czym może świadczyć między innymi fakt, że na niektóre koncerty bilety zostały całkowicie wyprzedane, co na naszym rynku należy do rzadkości. Sądzę, że w kierunku takiej "specjalizacji" organizatorzy imprez powinni podążać; fan kupując bilet wie, że posłucha tego co lubi, a muzycy nie muszą się stresować, że zostaną obrzuceni epitetami (i nie tylko) ze strony wielbicieli innych gatunków.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!