zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 28 marca 2024

relacja: Iron Butterfly, Warszawa "Progresja" 24.10.2010

27.10.2010  autor: Meloman
wystąpili: Iron Butterfly; Disperse; Dianoya; Division By Zero
miejsce, data: Warszawa, Progresja, 24.10.2010

Czy miałem nadzieję, że zobaczę kiedykolwiek Iron Butterfly na żywo i usłyszę "In-A-Gadda-Da-Vida"? Nie... bo nie mogłem. To nie było wtedy wykonalne. W owym czasie (pierwsza połowa lat siedemdziesiątych) można było najwyżej pomarzyć, aby mieć nagranie na taśmie. Ale najpierw trzeba było posiadać magnetofon (szpulowy) i radio (z UKFem). Później, z biegiem lat, muzyka tej grupy stała się stopniowo osiągalna. Najpierw na kasetach, a potem na płytach kompaktowych. Gdy dotarły do mnie informacje o występie formacji w naszym kraju, przyjąłem to z niedowierzaniem. Oni jeszcze grają? Przecież już mija czterdzieści cztery lata od momentu, jak powstali. Okazało się, że istnieją, ale bez "ciemnego" głosu Douga Ingle, który opuścił ekipę. No cóż, nie szkodzi. Jednak w to wchodzę.

Iron Butterfly, Warszawa, 24.10.2010, fot. Lazarroni
Iron Butterfly, Warszawa, 24.10.2010, fot. Lazarroni

Przy okazji jest sposobność wyjaśnić dziwny tytuł najbardziej znanego utworu Iron Butterfly. Bo skąd się wzięło "In-A-Gadda-Da-Vida"? W największym możliwym skrócie: trzeba w stanie dużej nietrzeźwości spróbować wymówić nazwę "In the Garden of Eden". Tak właśnie uczynił kiedyś Doug Ingle w rozmowie z ówczesnym perkusistą (Ron Bushy), gdy chciał oznajmić, że ma nową piosenkę. Fonetycznie zabrzmiało według nich nieźle, spodobało się i tak już zostało.

No, ale to było bardzo dawno, choć prawda. Teraz jesteśmy w klubie "Progresja". Impreza ruszyła o dziewiętnastej. Najpierw pokazały się suporty, czyli kolejno trzy polskie młode kapele: Division By Zero, Dianoya i Disperse (relację z ich koncertów można znaleźć tutaj).

Natomiast około 21:40 na deskach pojawiła się gwiazda wieczoru. Rozpoczęli od instrumentalnego "Iron Butterfly Theme". Ależ to fantastycznie zabrzmiało. Z potężną mocą. Nagłośnienie selektywne i dynamiczne. Jak oni to zrobili? Wszystkie charakterystyczne cechy starego brzmienia zostały zachowane, a nawet unowocześnione bez szkody dla pierwowzoru. Gitara tnie jak żyleta i drapieżnie atakuje, lecz z wyczuciem. Partie organów surowe, ale z duszą. Sekcja rytmiczna pracuje aż drży powietrze. Do tego jeszcze wokaliza w wykonaniu klawiszowca. Dreszcze, dreszcze, dreszcze. Początek godny mistrzów.

Iron Butterfly, Warszawa, 24.10.2010, fot. Lazarroni
Iron Butterfly, Warszawa, 24.10.2010, fot. Lazarroni

Kolejny numer, czyli piosenka "Unconscious Power" nie jest wybitnym osiągnięciem formacji. Lecz już w "In the Time of Our Lives" powraca tajemniczy klimat zespołu. Przy mikrofonie klawiszowiec. Wyśmienicie wypadło, w szczególności w partiach wokalnych i gitarowych. Lecz, jak można się było domyślać, najlepsze dopiero miało nadejść. Najpierw usłyszeliśmy jednak sporo lżejsze w odbiorze i znaczeniu propozycje, czyli "Stone Believer", "Flower and Beads" oraz "Easy Rider" (z zakręconą solówką syntezatorową), podczas którego Lee Dorman założył czapeczkę daszkiem do tyłu. Basista pełnił rolę wokalisty, a także konferansjera i trzeba by go nazwać raczej gadułą niż milczkiem.

On właśnie, jedyny ze starego składu, dokonał przedstawienia kapeli. Podczas zapowiedzi trasy koncertowej pojawiła się informacja, że na perkusji zagra jeszcze jeden weteran, czyli Ron Bushy. Niestety nie potwierdziło się to, bo przy garach zasiadł Ray Weston (swego czasu w Wishbone Ash). Pozostali muzycy: Charlie Marinkovich (gitara i śpiew) oraz Martin Gerschwitz (klawisze i śpiew). Gdy zakończyła się prezentacja artystów, na zegarku mieliśmy 22:15. Właśnie rozpoczął się arcymagiczny fragment koncertu.

Iron Butterfly, Warszawa, 24.10.2010, fot. Lazarroni
Iron Butterfly, Warszawa, 24.10.2010, fot. Lazarroni

Najpierw więc piętnastominutowa wersja "Butterfly Bleu". To słynna kompozycja, podczas której muzycy nie zwalniali ani tempa, ani psychodeliczno - progresywnego klimatu. Bardzo byłem ciekawy, jak rozwiążą pewien moment w tym kawałku, gdzie w wersji studyjnej wokalista wykonuje dziwne przetworzone partie, coś jakby pomrukiwanie lub chrząkanie. A na koncercie gitarzysta wyszedł na krawędź sceny i odegrał właśnie w tym miejscu coś w rodzaju solówki. To była niesamowita partia gitary, tak sugestywnie zaserwowana, że w czasie tych paru minut przez myśli moje nagle przebiegły wszystkie (no niezupełnie, trochę przesadzam) znane solówki gitarowe z muzyki rockowej. Słyszałem w tych frazach wielu słynnych instrumentalistów. Ale jedno jest pewne. Właśnie takie uczucie wywołała u mnie tego wieczoru i w tym momencie perfekcyjna gra Charlie Marinkovicha. On też w tym numerze wykonywał partie wokalne.

Zbliżamy się do punktu kulminacyjnego występu, który rozpoczął się niespodzianką, mianowicie fragmentem muzyki Jana Sebastiana Bacha w postaci "Toccaty i Fugi D-moll". Po czym usłyszeliśmy zawinięte organowe intro i przy aplauzie widowni rozpoczęli "In-A-Gadda-Da-Vida". Na wokalu klawiszowiec Martin Gerschwitz. Uderzył mnie od razu niesamowity, "diabelski" pogłos jego śpiewu, wypracowany przez akustyków - tworzył fantastyczny klimat. Sporo się działo podczas wykonywania tego utworu, nakręcanego masywnym brzmieniem lekko przesterowanej gitary i hammondowskich organów. Gitarzysta przespacerował się nawet wśród widowni, cały czas grając. Solo perkusji trwało dziesięć minut, Weston w tym czasie pozostał sam na scenie. Po powrocie na estradę, Martin najpierw zaintonował fragmencik znanej melodii ludowej z Wysp Brytyjskich, zatytułowanej "God Rest Ye Merry, Gentleman", wykonywanej między innymi przez Loreenę McKennitt i Jethro Tull. Potem powrócił do zasadniczego tematu "Rajskiego Ogrodu". Grali wybornie, muzyka płynęła jak bystra rzeka. Riff gitarowy zmieniał się z solówką. W tym czasie klawisze utrzymywały tempo tej niezwykłej kompozycji, która trwała... prawie pół godziny! (Dla porównania wersja studyjna - siedemnaście minut). Niezapomniane chwile za nami...

Iron Butterfly, Warszawa, 24.10.2010, fot. Lazarroni
Iron Butterfly, Warszawa, 24.10.2010, fot. Lazarroni

Przed bisem ze sceny padło pytanie "Are You Happy?", będące jednocześnie zapowiedzią ostatniego utworu. Podsumowując ostatnie dwie pozycje zasadniczego występu - przez blisko trzy kwadranse byłem w innym świecie. Wróciłem do przeszłości. Ale oczywiście w niej nie pozostałem, bo przeszłością żyć się nie da. Lecz można na jej solidnych podwalinach ustanowić niebagatelną rzeczywistość. Tak jest w przypadku Żelaznego Motyla. Legenda trwa. Oby występowali jak najdłużej, dając świadectwo nieśmiertelności klasycznej muzyki rockowej.

Lista utworów (czas trwania koncertu: około 85 minut):

1. Iron Butterfly Theme, Heavy, 1968
2. Unconscious Power, Heavy, 1968
3. In the Time of Our Lives, Ball, 1969
4. Stone Believer, Metamorphosis, 1970
5. Flowers and Beads, In-A-Gadda-Da-Vida, 1968
6. Easy Rider, Metamorphosis, 1970
7. Butterfly Bleu, Metamorphosis, 1970
8. In-A-Gadda-Da-Vida, In-A-Gadda-Da-Vida, 1968
9. Bis: Are You Happy, In-A-Gadda-Da-Vida, 1968

Przeczytaj: relacja z koncertów Disperse, Dianoya, Division By Zero.

Zobacz zdjęcia: Iron Butterfly, Disperse, Dianoya, Division By Zero.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Jak uczestniczysz w koncertach metalowych?