- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Vader, Nuclear Vomit, Noise Dicks, Częstochowa "Zero" 20.08.2011
miejsce, data: Częstochowa, Zero, 20.08.2011
Parafrazująć słowa znanego polskiego poety, napisać by można "Kiedy pytają mnie, skąd jestem, odpowiadam - z okolic Częstochowy". I wtedy ni stąd, ni z owąd na twarzach rozmówców pojawia się zdziwienie, niektórzy głaszczą po ramieniu, inni nawet rzucą drobniakami - "Chłopie, przecież tam się nie gra!". No tak, Częstochowa nijak nie kojarzy się z miejscem, w którym swoje zainteresowania muzyczne mogą realizować maniacy ciężkiego grania. I teraz z kolei parafrazując słowa kolejnego polskiego poety, stwierdzam, że "Jeśli klub 'Zero' zapełnia się do niemal ostatniego miejsca, to wiedz, że coś się dzieje!". I właśnie - działo się, Częstochowa stała się jednym z kilku przystanków trasy koncertowej "Summer Campaign 2011", której headlinerem był nie kto inny, jak Vader.
Pierwszego supportu, wywodzącego się z okolic Częstochowy zespołu Noise Dicks, nie dane było mi zobaczyć. Skutecznie uniemożliwiły mi to roboty drogowe w centrum miasta i niemiłosierne błądzenie po ulicach objazdowych. W klubie znalazłem się z półgodzinnym opóźnieniem, na scenie już pusto, co pozwoliło mi się nawet zastanawiać, czy zespół w ogóle stanął na deskach. W każdym razie nie jest to skład obcy tym, którzy od czasu do czasu bywają w tym opuszczonym przez gitarowe klimaty mieście - jako jeden z prawdopodobnie nielicznych "towarów eksportowych" rozgrzewa on publiczność na lwiej części z koncertów w tym "dobrym mieście". I mimo niemożności oceny aktualnej formy Noise Dicks, polecam odwiedzić ich stronę internetową, posłuchać muzy i obejrzeć kiedyś na żywo - tak się tworzy w cieniu Jasnej Góry!
Ten akapit będzie już poparty doświadczeniem, bo zaraz po zameldowaniu się w klubie i zaopatrzeniu się w butelkę wody mineralnej (sic!) mogłem z bliska przyjrzeć się wesołej gromadce z Nuclear Vomit. Było kilka przewidywań w związku z ich koncertem - spodziewałem się solidnej muzy, wesołej konferansjerki, wywołujących uśmiech na twarzy tytułów i - zabijcie mnie, ale nie wiem dlaczego - nawet jakiś łysych panów w krótkich spodenkach, próbujących przełożyć nawyki z klubów o innej specyfice na ów koncert. Panowie ubrani w rzeźnickie, upaprane czerwoną farbą fartuchy zadbali o pierwsze trzy kwestie, pan w szaliku jakiegoś klubu sportowego o ostatnią i od tego momentu mogłem sobie w myślach powtarzać - "wiedziałem, ha, wiedziałem"! Po dwóch mocarnych kawałkach na początek, przyszedł czas na krótkie powitanie i prowadzoną w wesołej konwencji rozmowę dwóch wokalistów. Później kolejny wałek zatytułowany "People Eatin Tasty Animals", wyraźny pstryczek w nos organizacji o nazwie PETA. Chwilę potem zapowiedziany "Cipi Pazur" aka "Cuntraptor" oraz mocarna "Obora", istny zapalnik na publiczność. Zostajemy więc przy tym samym albumie - tym razem cover "Cold Turkey" czeskiego Ahumado Granujo, by za chwilę dobić świetnym "True Anal Warriors". Jak się okazało, do końca pozostały jeszcze 3 numery, a były to - "Jurek Brambor", "Piaski Sahary" oraz - absolutny faworyt w plebiscycie częstochowskiej publiczności na najlepszy tytuł - "Pilnik w sromie". Mieliśmy więc około czterdziestominutową dawkę solidnego grania, bez spiny i min na twarzach zapowiadających rychłe postawienie dwudniowego klocka. Nic z tych rzeczy - sympatyczny, groteskowy, solidny gig, dający radość wszystkim rozlokowanym po obu stronach barierek przed sceną.
Po dość szybkim przemontowaniu sprzętu, z głośników płynąć zaczęły pierwsze dźwięki mocarnego i chyba już kultowego intro. Intro, które zwiastować może tylko jedno - że za chwilę usłyszymy wściekłe, ze złością wyszarpane riffy "This Is The War", tradycyjnie przechodzące w kolejny vaderowski hymn - "Lead Us!". Tak, tak, już nadszedł czas na Vader, gwiazdę wieczoru - od kilku minut na scenie możemy oglądać dość świeży, choć chyba rokujący na dłuższą współpracę skład pod wodzą Petera. Na pierwszy rzut oka może nieco zmęczeni, choć okazało się to być złudne. Chwila na poprawę odsłuchów, rozmowa na linii Peter - nagłośnieniowiec, kilka słów powitania i kolejny walec, i stały element setlisty Vadera - "Sothis". Następnie pierwszy i, jak się okazało, nie ostatni romans z krążkiem "The Ultimate Incantation" - słyszymy bowiem "The Crucified Ones", utwór z początku twórczości grupy. Można poczuć, jak twórczość zespołu rozwijała się przez kolejne lata. Przychodzi czas na kilkuminutową podróż przez "Necropolis" za sprawą dwóch pierwszych numerów z krążka - "Devilizer" oraz "Rise Of The Undead". Później, przy akompaniamencie kilkunastu (a może kilkudziesięciu?) par nóg uderzających o podłogę w moshpicie, odegrano "Shadows Fear", a chwilę potem przyszedł moment, na który czekam na każdym koncercie Vadera z cholernym utęsknieniem - po krótkim wprowadzeniu można już było wyryczeć do szepczącego Petera gromkie "I taste the fever of your existance" i poddać się całej mocy kawałka pt. "Carnal". Teraz chwila dla nowego materiału, niestety tylko w postaci jednego numeru - wielu zebranych ostrzyło sobie zęby na nowe kawałki, o wiele lepiej byłoby podeprzeć swoją opinię o płycie na doświadczeniu jej na żywo. Cóż, dobre i tyle - tyle, to znaczy "Come And See My Sacrifice". Teraz znów możemy przekonać się, co świtało w głowie Petera w trakcie komponowania pierwszej płyty - "Dark Age", później już tylko "Impure" i kolejny, niesamowity sztandar w postaci "Wings". Na bis nie zaplanowano żadnych kompozycji Vadera, słyszymy więc wyrecytowane "Black Sabbath" z szaleńczym śmiechem Petera, a na koniec coverowy gwóźdź i wisienka na torcie, który mogło 200, może 300 osób tego wieczoru skonsumować - "Raining Blood".
"Koniec? O, co tak szybko?!" - i niech mi ktoś powie, że czuje tak po dobrej imprezie! Tak, bo ta była dobra, bezpośredni support jak najbardziej na plus i nawet jeśli nie wszyscy dostrzegli ociekający groteską show, to docenić musieli dość dobrą muzykę. Dobrą i całkiem dobrze zrealizowaną - klub chyba stanął na wysokości zadania, ba, wokal Vadera był tak czytelny, że można by go nagrać i puszczać w liceum na dyktandach z angielskiego. I skoro mowa o gwieździe - oni poniżej pewnego poziomu nie schodzą i niech to trwa. Żałować można jedynie, że "Letnie Kampanie" Vadera odbywają się bez udziału bandów z zagranicy - to idealna okazja, żeby pokazać, że potrafimy, nawet w Częstochowie.