zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 16 października 2024

relacja: Var, Ciśnienie, Walk Among Statues, Wrocław 20.05.2019

30.04.2020  autor: Krasnal Adamu
wystąpili: VAR; Ciśnienie; Walk Among Statues
miejsce, data: Wrocław, D.K. Luksus, 20.05.2019

Rzadko mi się zdarza chodzić na koncerty z takim nastawieniem. Oto na scenie miały się zaprezentować dwa zespoły, które mnie ciekawiły, dopóki nie usłyszałem ich muzyki, i będąca w mniejszości kapela, która swoimi nagraniami niespodziewanie zdołała przeważyć moją niechęć do reszty. Głównym daniem miała dla mnie być nie przybywająca do Polski tylko na jeden koncert islandzka gwiazda wieczoru ani wrocławski support, tylko grupka pomiędzy nimi.

Mniej więcej o planowanej godzinie rozpoczęcia swojego występu, muzycy Walk Among Statues faktycznie wchodzili na scenę. Widzowie już czekali - na sali zdążyła się zgromadzić niewielka, w większości żeńska, publiczność. Lokalna kapela ustawiła jednak tylko nagłośnienie, a do gry wzięła się prawie pół godziny po czasie. Będący między premierami dwóch minialbumów - "Walk Among Statues" i "Without Blood" - zespół otworzył swój set utworem "When".

Grupa kilka miesięcy przed koncertem przyciągnęła moją uwagę tagami "post-metal" i "Wrocław" na swoim profilu. Miałem wtedy nadzieję na coś w stylu Guantanamo Party Program lub Gruesome Gertie. Usłyszałem co innego - muzykę instrumentalną, lżejszą i, dla mnie, mniej ekscytującą. Podczas koncertu wiedziałem więc już, że dźwiękowo Walk Among Statues nie wzbudzi we mnie wielkiego entuzjazmu. Od początku zespół podobał mi się jednak ze względu na ruch na scenie, głównie w wykonaniu zajmującego frontową pozycję basisty. Dominował nie tylko wizualnie - odgłosy jego instrumentu wyraźnie się wybijały przed pozostałe. Drugi w zestawie utwór - "The Last Man" - zaczął właśnie ten muzyk, klęcząc na jednym kolanie, opierając swoją gitarę o drugie.

Największe owacje, głównie żeńskie, wywołała dopiero najbardziej chyba znana, bo najwcześniej wydana, pozycja w secie - "Icarus". Po kawałku czwartym i ostatnim - "Burst", z mocnym finiszem - członkowie grupy się ukłonili, a pożegnało ich skandowanie "jeszcze jeden". Grali trochę ponad pół godziny. Mimo całego mojego braku zachwytu musiałem przyznać, że wypadali całkiem przyzwoicie.

Akcja rozwijała się z grubsza zgodnie z moimi przewidywaniami. Ponieważ znałem już nagrany w większości na żywo album "JazzArt Underground", Ciśnienie swoim występem mnie nie zaskoczyło, jednak i tak od pierwszych minut mnie zachwycało. W rozpoczynającym set utworze "Fratres" każdy członek kwartetu dobrze spełnił swoją rolę. Gitarzysta Michał Paduch wprowadzał publiczność w trans. Gdy doszły skrzypce elektryczne Macieja Klicha, czułem, jak chodzą po mnie ciary. Perkusista Kacper Kowalczuk - jedyny oświetlony muzyk - stukał tymczasem freejazzowo pałeczkami w korpusy bębnów. Do tego wszystkiego siedzący klawiszowiec Michał Zdrzałek dodawał klimat starego rocka psychodelicznego. W końcu pojawiły się konkretne motywy i powoli, stopniowo utwór przerodził się w post-rockowy buldożer. Ostatnim wprowadzonym elementem były wokalizy klawiszowca, ale aż się zastanawiałem, czy muzyk na pewno ma włączony mikrofon. Pod koniec ciemna sylwetka skrzypka wierzgała na jaśniejszym tle tak, że nie miałem wątpliwości, dlaczego to właśnie on stoi na miejscu frontmana.

Po krótkim szaleństwie perkusisty wprowadzona została prosta, toporna, stonerowa praca sekcji rytmicznej. Na tym tle skrzypek, wraz z klawiszowcem-trębaczem, znowu nas oczarowywał, a całość tę - zatytułowaną "Reisefieber" - uzupełniły noise'owe wstawki. Następnie uwagę znowu skupił na sobie bębniarz, który w "Samych trupach" grał z twarzą uniesioną i niezwruszoną, jak dobosz - brakowało mi tylko, żeby wstał i wykonywał swoją partię na baczność.

Po trzech utworach, które zajęły tyle właśnie kwadransów, muzycy się ukłonili i klawiszowiec zapowiedział Var, lecz pod wpływem owacji Ciśnienie postanowiło zagrać szybki, trwający około minuty bis, który brzmiał mi tak, jakby Pidżama Porno przerzuciła się na noise. Skrzypek tym razem był już oświetlony od przodu, przez co prezentował się mniej magicznie, ale dało się to przeboleć. Kolejnym ukłonem zespołu zakończony został naprawdę świetny występ.

Z każdą kapelą obsuwa rosła i dla Var wynosiła już prawie godzinę. Zespół grał dla około trzydziestu osób, ale się nie oszczędzał. Już podczas otwierającego set "Moments" z niewydanego wtedy jeszcze albumu "The Never-Ending Year", śpiewający gitarzysta na chwilę stanął perkusiście na centrali - nie po raz ostatni w trakcie występu. Muzyk zbliżał się do zestawu bębniarza również w innym celu - miał obok niego ustawiony własny tom. Po raz pierwszy walił w niego oraz w jeden z talerzy pod koniec utworu "Varma", zaczynającego się stosunkowo spokojną partią elektrycznego pianina. Gitarzysta tymczasem kręcił się między sceną a w większości żeńską grupą widzów.

Przed "Back Home" frontman łatwo zachęcił publiczność, by podeszła bliżej. Wkrótce potem oznajmił, że nie lubi gadać na scenie - woli po prostu przelecieć całą setlistę, i spytał, czy nie będzie nam to przeszkadzało. Sprzeciwów nie było. Następnie usłyszeliśmy m.in. "A kaf" z odrobiną elektrycznej perkusji, podczas którego widzowie dali się na krótko zachęcić do rytmicznego klaskania, i kolejne nowości: "Highlands" z wokalnym wsparciem bębniarza i z gitarzystami opierającymi się o siebie we fragmencie czołami oraz "Where to Find You".

Po tym, jak frontman już trzeci raz powiedział, że gadać z nami woli po koncercie, zaczął się ostatni utwór - "Thorsmork". Spokojna balladka przerodziła się w post-rock. W drugiej części gitarzysta ponownie zszedł ze sceny, by się kręcić pod nią. Wokalista miał dzięki temu więcej miejsca dla siebie. Wkrótce również basista lekko się przemieścił - stanął na środku sceny przy jej krawędzi. W finiszu wokalista oderwał plecy od podłogi, wstał, przewrócił stojący mu na drodze bęben i jako pierwszy uciekł za kulisy. Zaraz potem cały kwartet zakończył swój energiczny, trwający pięćdziesiąt kilka minut występ ukłonem. Chociaż nadal był to post-rock z delikatnym, dość wysokim wokalem, na żywo robił wrażenie nieco cięższego niż z nagrań studyjnych.

Zespoły się postarały, a Islandczycy nawet zaszaleli. Mimo to dla mnie liczyło się tylko Ciśnienie - po koncercie nawet bardziej, niż przed nim. Bez wahania przyjąłem, że to, co zobaczyłem w wykonaniu górnośląskiej grupy, pozostanie w czołówce na mojej liście najlepszych występów 2019 roku, i czekałem na więcej.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!