zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 29 marca 2024

wywiad: Behemoth

11.01.2005  autor: m00n

Wykonawca:  Nergal - Behemoth (gitara, wokal)

Behemoth to zdecydowanie najlepszy rodzimy towar eksportowy. W październiku ukazał się ich najnowszy album, zatytułowany "Demigod", który był przyczynkiem do długiej rozmowy z liderem grupy, Nergalem. Jej szczegóły znajdziecie poniżej.

strona: 1 z 1

rockmetal.pl: Nim porozmawiamy o nowej płycie, powiedz mi najpierw, jak sprawuje się Orion, wasz nowy basista?

Nergal: No sam widzisz (śmiech)... Oczywiście żartuję. Jest git. Najważniejsze jednak przed nim, przed Sethem również. Wiesz, wszystko póki co fajnie "chodzi". Płyta brzmi rewelacyjnie, wszystko jest w porządku, jednak dopiero trasa, czyli konforontacja z prawdziwą sceną, będzie egzaminem. Pamiętaj, że w studio możesz wyczarować dosłownie wszystko (śmiech).

A jak radzicie sobie z próbami? Mieszkacie w różnych miastach, do siebie macie trochę daleko...

Wiesz co? To nawet dobrze. Gdy ludzie za dużo ze sobą przebywają, nie zawsze musi być tak fajnie. My się spotykamy na tzw. sesje, oni przyjeżdżają, siedzą na przykład tydzień czy dwa, tyle ile trzeba, i gramy tyle ile trzeba. To jest zorganizowany system pracy, który raczej nie zawodzi. Po prostu przyjeżdżamy i codziennie mamy próby. Wieczorem jakiś relaks czy coś... To jest ok, bo wtedy zajmujemy się tylko tym, jesteśmy skupieni na pracy. To działa, taki system pracy jest w tym zespole jak najbardziej ok.

A jaki jest wkład Oriona w nową płytę?

Hm, od czasów "Pandemonic Incantations" czy może "Satanica", kiedy mieliśmy pełny skład, trzyosobowy, nigdy nie pracowaliśmy w takim zestawieniu nad płytą. Teraz zdarzyło się to po raz pierwszy, zaczęliśmy pracować w składzie czteroosobowym, razem z sesyjnym muzykiem! Może się zdziwisz, ale naprawdę wniósł do zespołu wiele świeżości... ma ciekawe pomysły muzyczne. W ogóle jest wielkim fanem muzyki, ma naprawdę szerokie horyzonty. Myślę, że jeśli chodzi o muzyczny dialog, to jest to chyba najbardziej otwarta osoba w zespole, jeśli chodzi o muzykę, w ogóle (śmiech). Myślę, że dla niego to co możemy zrobić razem, jest w pewnym sensie przedsmakiem. Wiesz, dotychczas znaliśmy się raczej średnio, nie byliśmy ze sobą zgrani. Teraz zagramy wszystkie te trasy, i pomyśl, że jak to wszystko okrzepnie, dopiero wtedy możemy porządnie przypierdolić. Tak chciałbym myśleć. Wygląda na to, że "Demigod" może być jedynie wątłym początkiem (śmiech).

Oby się udało. Ok, przejdźmy do najnowszej płyty, czyli rzeczonego "Demigod". Ciekawi mnie symbolika okładki, na myśl mi przychodzą jakieś starożytne bóstwa egipskie. Ale być może to nie ten kierunek...

Jeśli Chrystus to starożytne bóstwo, to trafiłeś w dziesiątkę (śmiech). Zdradzają go np. symbol błogosławieństwa, laska, która u nas jest wzbogacona o laskę Feniksa połączoną z Monadą Hieroglificzną - chodziło nam o pogłębienie jej znaczenia. Chodziło o to, żeby postać dzierżyła w ręce artefakt władzy. Laska Feniksa takową była w starożytnym Egipcie, ale ewidentnie jest to taki konglomerat. Wiele historii się tu przewija, wiele się dzieje itd. Interpretacja okładki moze byc bardzo luźna. Ja widzę Chrystusa, spójrz chociażby na dłonie... stygmaty. To jest bardzo wyraźne i ja raczej bym tak celował. Aczkolwiek powtarzam, interpretacja jest zupełnie dowolna. Okładka z założenia jest bardzo mocna, bardzo sugestywna. Wiesz, zawsze chcę, by okładki były w pewnym sensie dostojne, szlachetne, a jednocześnie, żeby miały konkretny, nazwijmy to, atak. Tak samo jest z tytułem. Dla mnie tytuł nie jest tylko tytułem. Tytuł musi być manifestem jakiejś myśli, czymś, co spaja idee zawarte na płycie w jedność. Jest wiele zespołów, które mają to wszystko zupełnie niepoukładane, bardzo niespójne. Wiesz, jak podchodzę do tego zespołu bardzo kompleksowo. Teksty, zdjęcia, teledysk, wiesz, to wszystko musi tworzyć zgrabną całość...

I do tego jakiś zupełnie bezsensowny, zrobiony "na siłę" teledysk...

Tak, przypadkowy zupełnie. Ja tego nie chcę. Nie dopuszczam do tego. Na pewno masz wrażenie, że za każdym razem wszystko co robimy jest bardziej dopieszczane. Nie wiem, na ile to może być "lepsze", ale na chwilę obecną uważam, że jest to produkt optymalnej jakości, przymajmniej dla dla nas samych...

Ale za rok pewnie stwierdzisz inaczej...

Ale za rok, nawet za miesiąc, znając siebie... Wiesz, ja to cały czas drążę, jestem bardzo niespokojnym duchem, cały czas udoskonalam, próbuję szlifować ten kamień. Aha, a propos okladki. Tutaj też jest kwestia samej osoby, czyli ciała, które się pojawia, które zawsze się pojawiało. Ludzie często mieli, powiedzmy, problem z tym, że to ja zawsze jestem na okładce. Tu nie chodzi o takie ja jako "ja", rozumiesz, tylko bardziej o organiczny element na okładce. Nie ludzik z Lego, tylko postać, osoba, ciało, które rzeczywiście gra na tej płycie, jest jej częścią... po prostu używam swojego ciała. A żeby rozwiać pewne wątpliwości, każdy z nas użył swojego korpusu, czyli pozowaliśmy w tej samej pozie, i postać ta została "zlepiona", zszyta z nas wszystkich.

Więc ta postać w pewnym symbolizuje waszą wspólną pracę nad "Demigod"...

Tak, myślę, że bardziej to podkreśla. Poza tym ja chciałem tego, chciałem przełamać pewien stereotyp... Co nie zmienia faktu, że ludzie wciąż widzą na froncie Nergala (śmiech). Behemoth to kolektyw. To jeden organizm. Okładka "Demigod" jest dlatego taka symboliczna, tak bardzo złożona.

Wiesz, wracając do moich skojarzeń okładki z Egiptem, zmyliły mnie niektóre tytuły utworów, jak na przykład "Mysterium Coniunctionis (Hermanubis)" czy "The Reign Ov Shemsu-hor"...

"Mysterium Coniunctionis (Hermanubis)" jest tekstem Krzyśka (Azarewicz, współautor tekstów Behemoth - przyp. red.), możesz go o niego zapytać. Natomiast jeśli chodzi o mój, "The Reign Ov Shemsu-hor"... Wiesz, na tej płycie przewija się dość często motyw kultu Nefilimów, tudzież kultu Nefilim. Dokładnie nie wiem, jak to się powinno po polsku odmieniać. Shemsu-hor jest odpowiednikiem takiej predynastycznej elity. To jest oczywiście jeden z mitów, mówi o tym, że zanim nastała era faraonów była właśnie taka elita. To nie byli ludzie, a półbogowie. Tak jak Nefilim. Wiesz, wątek lucyferyczny zawsze gdzieś w naszej twórczości był obecny - strącone, upadłe anioły, starożytni bogowie, to się u nas przewijało praktycznie od zawsze, jedynie ubrane w nieco inne szaty. Uważam, że Nefilim jest takim świeżym tematem, w gruncie rzeczy w tej samej tematyce. Ale pojawia się nowa postać, nie do końca zgłębiona. Dużo zespołów oczywiście to robiło, Fields Of The Nephilim, wiadomo, cały koncept jest oparty na tej podstawie. Ostatnio nawet próbował to robić Hell-Born, bodajże Hate... Wiesz, to jest temat stosunkowo mało eksploatowany. Kradniemy jakieś symbole, fragmenty, coś co nam pasuje, tworzę z tego całość, przez to jakby wyrażam historie, które we mnie siedzą, emocje, poglądy itd. Ale potrzebuję tych symboli, potrzebuję tych rzeczy, żeby to robić, żeby łatwiej wyrażać siebie. Dlatego nie chcę, żeby ktoś się w tym doszukiwał jakiegoś konceptu. Nie ma tego konceptu, jest po prostu totalny eklektyzm i totalne wymieszanie kultur. Jesteśmy wielokulturowym zespołem, który po prostu nie ogranicza się do jednego zagadnienia. Śmieszy mnie, że do dzisiaj zdarzają się ludkowie, którzy widzą wąsko pewne rzeczy i mówią nam: "Dlaczego nie jesteście już zespołem pogańskim?". No jak to nie jesteśmy zespołem pogańskim? A jakim jesteśmy zespołem? Co jest czarne, co jest białe? Powiedz mi, daj mi definicję. A oni wtedy: "Bo Sventevith...". Ale chwileczkę, a Shemsu-hor co to jest? Twór katolicki? Nie, to wszystko jest pogaństwo. Przecież cały Egipt to pogaństwo. Babilon, Mezopotamia... wystarczy sięgnąć po genezę nazwy Behemoth. Staramy się widzieć rzeczy w sensie globalnym.

A powiedz mi taką rzecz. "Wydzierany" początek do "Slaves Shall Serve" w jakim jest języku? Chyba nie jest to angielski?

To egipski. To są hieroglify, śpiewam hieroglify (śmiech). Znam fonetyczną wymowę i daję radę... W każdym razie nawet we wkładce widzisz, że te hieroglify to nie jest przypadek, że ten tekst jest w tle, użyty jako grafika. Jeśli przyjrzysz sie wkładce, zobaczysz je w tle tekstu...

W nagraniach "Demigod" brał udział też chór. Co prawda niewielki, ale... Opowiedz coś więcej o tym.

To fakt, chór był niewielki, osiem osób. Wiesz co, to nie jest żadna duża sprawa. Potrzebowałem ludzi, którzy nie zafałszują, tak jak ja bym to zrobił (śmiech). Chodziło o to, by mieć efekt bardzo szerokiego pasma w kawałku, czyli uczucia, że pojawia się kolejny wymiar. To tak jak z klawiszami, jak używamy klawiszy, syntezatorów, to są tak naprawdę sample, to nie są klawisze. Nie lubię używać słowa "keyboard", nienawidzę słowa "keyboard"... Jestem "keyboard basher"! (śmiech). To jest coś coś zupełnie innego, to są analogowe sample. Zresztą jak sobie je porównasz, to faktura tego brzmienia jest dużo bardziej szlachetna. To jest tak jak słuchasz Strapping Young Lad, nie brzmi jak Emperor, na przykład... Nie umniejszam Emperorowi, ale wiesz, to były takie stosunkowo ubogie, wbrew pozorom, dość banalne brzmienia. A jak wrzucisz Strapping Young Lad, tam jest absolutna potęga, i czujesz to, ciary po plecach... Nie wiem, do czego to porównać, widzę to po prostu jako cyfrę i analog. Teraz robiliśmy teledysk, analogowo, co od razu widać. My cały czas używamy analogu do nagrywania bębnów, ponieważ zrobiliśmy nawet eksperyment, zagraliśmy kilka numerów od razu "na komputer", były wbite do komputera. To samo brzmienie, te same mikrofony, wszystko to samo, brzmi bez duszy. Gdybyś to usłyszał, gdybym ci puścił jedną i drugą rzecz, zrozumiałbyś co to jest dusza w muzyce, bo słuchając z płyty nigdy się nad tym nie zastanowisz, nikt się nad tym nie zastanowi. Ale to jest jeden szczegół, który wpływa tak naprawdę na całość. Całość dają ci właśnie te szczegóły. Jeśli będziesz o nie dbał, to dadzą ci fajną, zajebistą jakość,cechującą się ciepłym "soundem". Straciłem wątek, o czym mówiliśmy?

O chórze.

Nic wielkiego. Przyszli, zaśpiewali, poszli sobie, dostali pieniądze. Stałem, wiesz, machałem rękoma, jak ten Alex Band czy coś tam (śmiech)... Zawsze był taki koleś...

(śmiech) Górny?

Tak, Górny. Mamy to nawet na video (śmiech). Mieli wykrzyczeć pogańskie imiona, co w efekcie było całkiem zabawne. Aczkolwiek myślę, że na następnej płycie zrobimy coś bardziej muzycznego, czyli chór odegra jakąś większą rolę w poszczególnych utworach. Będzie rzeczywiście ŚPIEWAŁ. Oczywiście nie przesadzimy z tym... Wiesz, ja generalnie nienawidzę "pierogów" w muzyce (śmiech). Nigdy chyba nie stanę się fanem Nightwish czy Therion.

A na pomysł wykorzystania chóru wpadłeś dużo wcześniej?

Myślałem o tym. Wiedziałem oczywiście, że będę nagrywał w Lublinie, a tam jest przecież filharmonia. No i są tam też ludzie, których jeśli nie znam osobiście, to oni znają masę różnych muzyków. Mieliśmy pomysły na kilka fajnych instrumentów, ale to zostawiam na przyszłą płytę, bo teraz nie udało się tego zrobić. Wiesz, jakieś kotły prawdziwe, żeby mi ktoś rzeczywiście walił młotem w jakiś rytualny kocioł. Oczywiście, że to wszystko możesz wygenerować z byle samplera, ale... To jest niuans, to jest życie, które rzeczywiście możesz wprowadzić na płytę, a tu masz po prostu rzecz martwą. No, a ja wybieram zawsze tę żywą, która nadaje muzyce autentyczności.

Na płycie pojawiają się również partie orkiestry, to też raczej epizod...

Tak, aczkolwiek myślę, że brzmi to fajnie bardzo. Takie coś powinno być chowane gdzieś tam w tle, nie tak, że ma walić po pysku. Dla mnie to wiocha, jak ktoś ma coś fajnego i od razu wszystko to wywala w panoramie dźwięku do przodu. Uważam, że to jest mało inteligentne. Aranżował i realizował wszystko Piotr Bańka, jeden z większych fachowców w dziedzinie muzyki symfonicznej w kraju. On robi muzykę filmową, zupełnie nie siedzi w ciężkiej muzie. Ale koleś "pojechał" strasznie. Ja mam nagrane jego ślady ze studia, tam gdzie ja mu na przykład mówię "Słuchaj, w tym fragmencie chcę to, to i to". On mi potem to przynosi, efekt próbny i powiedzmy jest tam dziesięć czy dwadzieścia sekund fragmentu tego co chciałem, a później przez minutę wszystko zapierdala, jakieś suity, jakieś dodatkowe dźwięki, totalna improwizacja i szaleństwo (śmiech). Siedzimy z Malczewskim (realizator - przyp. red.), robimy wielkie oczy, on macha rękoma, ma takie, wiesz, "włosy Wodeckiego", widać, że jest totalnie opętany przez to, co się dzieje i mówi "Ja bym to tak zrobił!". Patrzę na Maltę i mówię "Słuchaj, to jest świetne, ale nie możemy tego puścić, bo nie jesteśmy Dimmu Borgir". A dokładnie tak zaczęło to brzmieć. Wiesz, tak zwane "pajacyki", "mozarciki", gdzieś tam w tle. Świetne to było, bardzo fajne, ale wiesz, te rzeczy niekoniecznie pasują do tego zespołu. Jak już nie będę miał innych pomysłów, to nagram płytę akustyczną, a potem płytę z orkiestrą symfoniczną. Ale jeszcze nie teraz (śmiech).

Niezłe plany (śmiech).

To tylko takie żarty (śmiech).

W kawałku "XUL" usłyszeć można gościnnie solo Karla Sandersa z Nile. Jak doszło do współpracy z nim?

Bo znaliśmy się bardzo długo.

I tylko dlatego?

Lubimy się. On poza tym jest wielkim fanem, naprawdę wielkim fanem Behemoth, bez żadnej ściemy. Ostatnio Karl oczywiście wrzucił komentarz tego, że słyszał numer, że jest taki i taki. On zwyczajnie bardzo lubi zespół, a kilka osób tego nie może zrozumieć, jak Behemoth może się komuś podobać (smiech). No i strasznie ich to boli. Ktoś z nich skomentował to: "No tak, powiedział, że zagrał na tej płycie, więc co miał innego powiedzieć? Musiał powiedzieć, że płyta jest zajebista". Wiesz, ludzie myślą odwrotnie. Dlaczego nie myślą, że zagrał na zajebistej płycie, bo była zajebista, tylko powiedział, że jest zajebista, bo na niej zagrał? Myślenie zupełnie odwrotne. No, ale to nieistotne, taki żart. Wracając do pytania, "rzuciłem" mu maila ze studia, czy chce zagrać. To była krótka piłka, wrzuciłem plik na jego serwer, a na drugi dzień był gotowy. To jeden z moich ulubionych numerów, "XUL", ósmy na płycie.

Przyznam, że zwróciłem na niego uwagę. Dosyć konkretny kawałek.

Numer zrobiony na tydzień przed wejściem do studia, w ciągu godziny może. Na tej płycie jest dużo fragmentów, które powstały dosłownie w ciągu ostatnich dwóch, trzech tygodni, powstawały zupełnie spontanicznie, "wow! wow! super, robimy to!". I to jest fajne. Ale na tej płycie jest też dużo rzeczy, nad którymi pracowaliśmy miesiącami. Na przykład "Sculpting the Throne ov Seth", ten otwierający numer, to jest pierwszy riff, pierwszy kawałek, który powstał na tą płytę, w większości został zrobiony i później leżał miesiącami, w efekcie robiony był najdłużej. A z kolei na przykład taki "Demigod", tytułowy numer, powstał w ciągu godziny, może dwóch. I powstał na próbie, ot tak po prostu. Wiesz, na tej płycie jest dużo "spontanów", to fajne. Będę starał się w przyszłości utrzymać to, żeby nie przedobrzyć, nie "zajechać" utworów. Wiesz, jak siedzisz nad jednym kawałkiem przez sześć miesięcy, to możesz go zabić w pewnym momencie, bo brakuje tego szaleństwa, rozmachu. Jest już tylko precyzja i matematyka, a tu właśnie tkwi całe niebezpieczeństwo.

Rozmawialiśmy kiedyś i powiedziałeś wtedy, że na poprzedniej płycie Behemoth zatacza koło, że wykorzystujecie czasem stare riffy w innej, nowej formie. Chyba o numerach z "Demigod" nie możesz tego powiedzieć?

Nie, nie. Wiesz, bo ludzie mówią: "Znowu progres, znowu do przodu". Ja myślę, że to nie jest tak bardzo "do przodu". Oczywiście sądzę, że się rozwinęliśmy jakoś, ale na tym etapie chodzi już o to, żeby te kroki dawać troszkę w bok. Czyli patrzeć na swoją twórczość z trochę innego kąta, a nie cały czas walczyć z materią, która być może nie ma już marginesu na rozwój. Wiesz, Otylia Jędrzejczak już szybciej nie popłynie, a jak popłynie, to sekunda będzie wielką sprawą. No, a my mamy trochę lepszą sytuację, ona nie może popłynąć w bok, a my możemy pewne rzeczy zagrać jakby z trochę innej perspektywy, z innej perspektywy podejść do rzeczy. I to jest ta przewaga, którą nad nią mamy (śmiech).

Wiem, że jesteś ogromnie zadowolony z roboty, którą przy płycie wykonał Daniel Bergstrand. Jak opisałbyś jego wkład w "Demigod"?

Przede wszystkim dodał zajebistej świeżości materiałowi. Jak wyjeżdżaliśmy ze studia, byliśmy z Maltą kompletnie wypaleni. Kompletnie. On rzygał tym wszystkim, ja miałem nad głową wielki znak zapytania, co mamy z tym wszystkim zrobić. Wiesz, dwa i pół miesiąca dłubaliśmy po milion razy każdy fragment, żeby dobrze "siadł", żeby wszystko było równe, dobre. Żeby nie było wiochy, jak tam polecimy. I pojechałem tam, a Bergstrand zaczął po prostu robić rzeczy po swojemu. Ja tego potrzebowałem, bo nie byłem w stanie nic poradzić. Powiedziałem mu: "Słuchaj, zrób to, po prostu bardzo dobrze". Zresztą przez pierwsze dni cały czas spałem, byłem tak zmęczony, tak wypalony, tak martwy totalnie, że spałem po dwanaście godzin na dobę i chodziłem jak lunatyk, odpoczywałem. Dopiero w połowie miksów, czyli tak po tygodniu, zacząłem mieć coraz więcej do powiedzenia. Ale te podstawy Daniel przefiltrował przez swoją jakąś wizję. Przez to zabrzmiało to świeżo, inaczej. Ludzie słuchają tej płyty i mówią: "Wiesz co? nie ma takiej dużej różnicy". No jak to nie ma różnicy? Jest. Ta płyta brzmi świeżo, brzmi szeroko. Przecież włączysz "Zos Kia Cultus", zobaczysz, że jest sucha, ma matowe brzmienie. Nie twierdzę, że to jest złe oczywiście, bo to kwestia gustu. Ale taka jest specyfika tamtej płyty, jest matowa i jest wąska, ale za to jest gruba. A ta płyta jest bardzo szeroka i bardzo przestrzenna. Nie wiem, czy to komuś cokolwiek powie, bo ludzie po prostu słuchają muzyki albo jej nie słuchają. I może i dobrze, że nie wnikają w rzeczy, w które zupełnie nie muszą wnikać. Jak oglądasz film, to nie zastanawiasz się, ile pracy to pochłonęło itd., po prostu oglądasz film i chcesz być zabawiany. I to samo zadanie ma muzyka, niezależnie czy to jest nasza muzyka czy jakakolwiek inna. Wiesz, to ma być po prostu atrakcyjne dla słuchacza, to ma go cieszyć czy jakieś emocje wywoływać. On się nie zastanawia nad tym, czy są tam jakieś niuanse. Nie, nie, jego analityczna strona go nie interesuje. Tylko niektórzy udają, że coś wiedzą i zaczynają się mądrzyć, a najczęściej nic nie wiedzą.

Do "Conquer All" przygotowaliście teledysk, ale przyznam się, że widziałem tylko fotki na stronie...

I co?

No, prezentuje się całkiem ciekawie. Może coś więcej na jego temat?

Zrobiliśmy go z laską z Warszawy, Joanną Rechnio, kobietą odpowiedzialną m.in. za historie typu Chylińska, O.N.A. Myślę, że O.N.A. to był klucz. Zobaczyłem ich dwa ostatnie teledyski, "Niekochana" i ten drugi, i mówię: "Kurwa, to było zrobione w Polsce?". Wtedy pojawiła się myśl: "Kurde, jak ktoś mi kiedyś da pieniądze, to ja zadzwonię do tej dupy". No i wiesz, zacząłem molić tych swoich pracodawców i okazało się, że znalazł się na to budżet. Oczywiście trzeba było wydoić ze wszystkich trzech, ale po skompletowaniu tych pieniążków, okazało się, że damy radę. Nie jest to może budżet super wysoki, ale okazał się wystarczający, by zrobić bardzo fajny obraz.

A jaki to jest mniej więcej rząd wielkości? Średniej klasy dwuletnie auto (śmiech).

Rozumiem.

Co do teledysku, wiesz, zrobiliśmy go po to, żeby go oglądać, więc trzeba to obejrzeć. Dużo jest na nim zespołu, dużo bardzo dobrych ujęć zespołu, bardzo zawodowych, naprawdę fajnych. Wszystko jest zajebiście dynamiczne. Ten numer jest w średnim tempie, specjalnie taki daliśmy, żeby przeciętny Niemiec nadążył za tym (śmiech). Ale montaż jest tak dynamiczny, że to po prostu totalny atak. Ten teledysk ma silny atak, bardzo dużą dynamikę. Są piękne sceny, najlepiej zrealizowana jest solówka, bo jest pięknie nakręcona. Nie będę nic mówił, trzeba to zobaczyć, ale sceny z lalą na tronie są naprawdę fajnie. Tak, heavy metal, piękne kobiety i wszystko jasne (śmiech).

Czas nam się powoli kończy, jak wspominasz spotkanie z Danzigiem?

Bardzo miło, mamy kontakt zresztą. Bardzo sporadyczny, bo on jest strasznie leniwy. Albo inaczej, może nie jest zainteresowany jakimś specjalnie wylewnym kontaktem. To by było fajne, nie? Aczkolwiek mamy kontakt, bardzo mu się podoba nowa płyta. Nie wiem, czy bardziej niż "Zos Kia Cultus", bo on uwielbia tamtą płytę. W ogóle lubi zespół bardzo, więc dla mnie "woow!", wiadomo, nie? Nie muszę chyba dużo mówić (śmiech). W każdym razie super było. Magia, magiczne momenty, które za dwadzieścia albo trzydzieści lat, kiedy wciąż będę żył, będę wspominał. To jedne z takich "hajlajtów" życiowych. Wiesz, moment życia, właściwie kilka fragmentów, to trzeba sobie to wyobrazić... Oglądasz film i myślisz sobie, "kurde, z tą Przybylską, to bym się kiedyś spotkał" (śmiech). A później spotykasz ją na ulicy i mówisz sobie "kurcze, fajna dupa..." (śmiech). A spotkałem ją ostatnio i rzeczywiście fajna dupa, ale to już inna historia.

A powiedz mi, jak doszło do wspólnego koncertu z izraelskim Salem?

Skontaktował się ze mną promotor, oni chcieli gościa. Zrobili numery Behemoth, wiesz, grali je na próbach i chcieli mieć po prostu gościa. Zagraliśmy kawałki Behemoth, jeden cover Venom, cover Nine Inch Nails. To było super, ja w ogóle nie grałem na gitarze. Fajny pomysł, powiem ci, że zrobienie "Wish" w wersji koncertowej było naprawdę piękne. Czułem się naprawdę zajebiście, prawie że wskoczyłem w publiczność. Było super. Chciałbym kiedyś taki sam numer z Behemoth zrobić, na jedną gitarę, tylko wokal, bo to jest fajny numer, wdzięczny, bardzo punkowy, rytmiczny... Świetnie się sprawdził w wersji "live". A numery Behemoth zagrali średnio dobrze, ale było wesoło.

Widziałem ich DVD, widać tam, że koncertowo są tacy sobie...

Tak, tak, aczkolwiek super sympatyczni ludzie. Bębniarz to świetny gość, oprowadzał mnie do czwartej rano pod Jaffie. Taka żydowsko-arabska dzielnica, a właściwie już miasto, ale jakby część Tel-Avivu, tyle że autonomiczna. To jest niesamowite, kiedy widzisz młodych ludzi, Arabów i Żydów, którzy koegzystują ze sobą i w środku tego wszystkiego katolicki kościół. Totalne zderzenie kulturowe. Cała ta przygoda, Jerozolima, Izrael, to każdy musi zobaczyć, czy jesteś czarny, biały, czy świadek jehowy, czy jesteś psem... Musisz to zobaczyć, bo to jest kolebka cywilizacji tak naprawdę i tam widzisz wszystko jak na dłoni. Masz wszystko zamknięte w bardzo małym państwie, którego sytuacja jest tak przejebana, jak żadnego innego państwa na świecie. To jest coś niesamowitego, przeżycie zajebiste!

Przed wami od cholery koncertów, tras...

Nawet nie liczę...

No właśnie, też nie będę ich wymieniał, ale powiedz, kiedy będziemy was wreszcie mogli zobaczyć na koncertach w Polsce?

Jeśli wrócę (śmiech). W marcu gramy trasę na 100%, przesunęliśmy pewne historie, bo plan był taki, że we wrześniu... Wiem, że byliby ludzie, którzy by nam tego nie wybaczyli zupełnie. Już dzisiaj i tak na podpisywaniu było "rzężenie": "W marcu?!?" (śmiech). Cierpliwości, panowie! Wiesz, to jest kwestia priorytetów. Ja rozumiem, że ktoś się może obrazić, no ale... Dla mnie na przykład zagranie w Ameryce Południowej jest po prostu rzeczą priorytetową dzisiaj. Ja nie mogę tego odwołać, znaczy mogę, ale nie chcę, bo tam jeszcze nikt mnie nie widział. W Polsce już mnie widzieli. Na pewno nie chcę dopuścić do sytuacji, w której ludzie będą mówić: "Znowu Behemoth gra w mieście, no dobra, chodźmy! Ciekawe, czy będą lepsi niż ostatnio, czy będą tak samo chujowi". Nie chcę tego. Chcę, żeby w pewnym sensie, chociaż w małym stopniu, koncert Behemoth był małym świętem dla tych ludzi. "Behemoth gra", wiesz o co chodzi, "fajnie, nie wiadomo kiedy następnym raz zagrają, więc chodźmy!". To jest dużo lepsze niż ta druga sytuacja.

Za często nie można grać ...

Tak. Może rzeczywiście przesadziliśmy, ale taka była sytuacja. Bardzo dużo graliśmy, promując "Zos Kia Cultus" zagraliśmy 62 koncerty w samych Stanach. Teraz chcę to podwoić, chcemy zagrać 200 koncertów z nową płytą. Zobaczymy, czy to wyjdzie, zobaczymy, czy damy radę. Nie jesteśmy już najmłodsi.

Ostatnie słowo.

Cierpliwości, raptem kilka miesięcy do marca. Nie mogę doczekać się, żeby z powrotem w Polsce grać. Już zapomniałem, jak to jest. Tak więc cierpliwości, nowa płyta, polecam, dzięki wielkie! Miejcie oczy i uszy otwarte! Uszy można mieć otwarte?

(śmiech) Dzięki!

Dzięki!

« Poprzednia
1
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »
Nie rozumiem
OakBright (gość, IP: 83.0.199.*), 2010-08-10 17:40:49 | odpowiedz | zgłoś
Kto ogląda i słucha tego faceta. Ani to piękne, ani mądre, ani pouczające ....
Ciągle sądzę, że to wynik jakiegoś zbiorowego obłędu. Spocony kolo wymyśla jakieś bajki, wrzeszczy do mikrofonu. Jego usprawiedliwia to, że mu za to płacą, ale jego fanów? Po co gloryfikować to co dookoła obrzydliwe?
re: Nie rozumiem
M vel M (gość, IP: 83.6.5.*), 2010-08-14 10:42:55 | odpowiedz | zgłoś
Nie rozumiesz i nie zrozumiesz, bo nie lubisz takiej muzyki i być może masz prywatne powody, by czuć się urażonym przez A. D. A wracjaąc do Twego pytania i parafrazy słów Nergala: jak widać, Ty oglądasz i słuchasz. Tylko dlaczego? Z zawiści chorej? Też chciałbyś być podziwiany? Nie wiem i się nie dowiem. "Wielki diabeł" w takich zespołach jest tylko diablikiem w porównaniu z uczuciami, które rodzą się w ludziach, którym przeszkadza inny punkt widzenia. Dziwię się tej nagonce. Psychologia tłumu lub niedowartođciowanie, ewentualnie urażona duma. A przecież w każdym gatunku muzycznym rodzą się i umierają gwiazdy. Trudno mieć o to pretensje do nich samych - przecież bez odbiorców oni nie byliby znani. A jaki jest Nergal? Ja go nie znam, ale sądząc po wywiadach, otwarty, szczery, komunikatywny i cieszący się z muzyki niemal jak dziecko, co w przypadku artysty jest plusem, a wręcz wymogiem. I nie ma aż takiego znaczenia to, jaki styl muzyczny się preferuje. Poza tym muzyka to nie literatura - nie musi być obarczona zapleczem piękna (relatywne pojęcie), mądrości i pouczenia. Zresztą literatura też nie musi, ani żadna sztuka: niska, średnia czy wysoka. Z mitem utylitarności pożegnano się ponad 100 lat temu, zapewne to Wiesz. Z całym szacunkiem, pozdrawiam. Więcej dystansu bardzo pomaga w takich sytuacjach. Nie słucham np. zespołu Feel, co więcej, nie wytrzymuję tych dźwięków, ale nie skłania mnie to do wywnętrzania swej nienawiści do lidera tej grupy. Nie słucham i nie czytam, skoro mnie to mierzi. Omijam. Behemoth nie jest moim ulubionym zespołem, w sumie lubię tylko kilka ich utworów, ale doceniam pasję. Szanuję wolną wolę.
re: Nie rozumiem
M vel M (gość, IP: 83.6.5.*), 2010-08-14 10:45:50 | odpowiedz | zgłoś
To nie jeste też gloryfikacja obrzydliwości - to po prostu manifest niezgody, coś jak krzyk przeciwko współczesnej kulturze. Paradoks polega na tym, że sprzeciwiając się jej w formie artystycznej (każdej), staje się także jej częścią. Jesteśmy tylko ludźmi.

Materiały dotyczące zespołu

Jak uczestniczysz w koncertach metalowych?