zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 7 sierpnia 2025

wywiad: Brave the Cold, Defecation, Napalm Death

5.08.2025  autor: Verghityax

Wykonawca:  Mitch Harris - Brave the Cold, Defecation, Napalm Death (gitara, wokal)

strona: 2 z 3

Napalm Death, materiały prasowe
Napalm Death, materiały prasowe

Wątek Napalm Death przewinął się w tej rozmowie już kilkukrotnie, dlatego chciałbym zapytać o twój obecny status w zespole. Kiedy w 2020 roku ogłoszono datę premiery "Throes of Joy in the Jaws of Defeatism", opublikowane zostało zdjęcie przedstawiające jedynie Barneya, Shane'a i Danny'ego.

Szczerze mówiąc nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie, nawet ja. Wstępnie ustaliliśmy, że przylecę do Anglii na sesję zdjęciową albo żeby wystąpić w teledysku. Tymczasem miesiące mijały i nagle okazało się, że oni już podjęli decyzję i zrobili sobie zdjęcie we trzech. Oczywiście nie mam im tego za złe, tylko jest to mylące dla fanów. Czy Napalm Death to teraz trio czy kwartet? Czy stałem się muzykiem sesyjnym? Pamiętacie tego gościa? Czy on w ogóle jeszcze żyje? (śmiech). Współtworzyłem zespół od kilku dekad (od 1989 roku - przyp. red.) i traktuję chłopaków jak swoją rodzinę. Kiedy otrzymałem propozycję zagrania na "Throes of Joy in the Jaws of Defeatism", poczułem się zaszczycony. To było dla mnie niezmiernie ważne i wiem, że żałowałbym, gdybym tę propozycję odrzucił.

Wcześniej wycofałem się z koncertowania z Napalm Death z przyczyn rodzinnych. Spakowałem manatki i wróciłem do Las Vegas, aby zająć się rodzicami, zwłaszcza schorowanym ojcem. I absolutnie tego nie żałuję. Rodzice próbowali mnie przekonać, że nic im nie dolega i nie powinienem porzucać swojej kariery. Jak mógłbym siedzieć gdzieś w vanie, mając świadomość, że mnie potrzebują? Poza tym natężenie tras koncertowych coraz bardziej zaczęło mi doskwierać. Ciągle jesteś w drodze, wszystko cię boli, cierpisz na chroniczne zmęczenie, potem wpadasz do domu na trzy dni i znowu znikasz na dwa miesiące. Wątpię, czy byłbym w stanie po raz kolejny narzucić sobie taki reżim. Już dawno stuknęła mi pięćdziesiątka. Teraz mam wokół siebie rodzinę i przyjaciół, ale w pewnym sensie musiałem zbudować swoje życie od nowa. Naturalnie nie chciałem rezygnować z muzyki, ale przecież nie pójdę na Strip (odcinek Las Vegas Boulevard - przyp. red.) grać coverów Elvisa Presleya (śmiech). Dlatego założyłem Brave the Cold.

Wracając do twojego pytania, jestem członkiem Napalm Death i zarazem nim nie jestem. Według reszty chłopaków pozostaję częścią grupy. Myślę, że gdy nadejdzie właściwy moment, John Cooke mnie zastąpi. To świetny gitarzysta i mój dobry kumpel. Trzymam za niego kciuki.

Brave the Cold to nie pierwszy duet w twojej karierze. W 1987 roku założyłeś z Mickiem Harrisem (ówczesnym perkusistą Napalm Death - przyp. red.) projekt pod nazwą Defecation. Jak do tego doszło?

W 1986 roku wszedłem w posiadanie demówki "Scum" Napalm Death. Jakiś rok później w sklepie z podziemnymi wydawnictwami znów natrafiłem na "Scum" - tytuł niby ten sam, lecz tym razem trzymałem w rękach wypuszczony przez Earache Records longplay. Rozpoznałem materiał z kasety demo, za to strona B naprawdę zaskoczyła mnie szybkością i intensywnością. Zachodziłem w głowę, dlaczego dwa różne składy pracowały nad jedną płytą? Lee (Dorrian - przyp. red.), Jim (Whitely - przyp. red.), Bill (Steer - przyp. red) i Mick (Harris - przyp. red.) opublikowali na tyle obwoluty swoje dane kontaktowe. Od ponad roku udzielałem się w Righteous Pigs i postanowiłem przesłać Mickowi i Billowi naszą demówkę. Bill nigdy nie odpisał, ale gdzieś po miesiącu w skrzynce pocztowej znalazłem brązową kopertę z brytyjskim znaczkiem pocztowym, adresowaną do Mitcha Harrisa. Patrzę na nadawcę, a tam "M. Harris". Zdębiałem. To jakiś żart? Przedtem nie znałem jego nazwiska, bo we wkładce podpisał się jako Mad Mick. Rozdarłem brzeg koperty i znalazłem w środku długi list. Informował mnie między innymi o tym, że cała ekipa Napalm Death słucha Righteous Pigs, a sam Mick wybiera się do New Jersey na trzy tygodnie, by spotkać się z Jimem Plotkinem z Regurgitation. Czym prędzej odpisałem, zapraszając go do Las Vegas. Na zachętę odmalowałem mu obraz tutejszej sceny hardcore'owej: koncerty odbywające się na pustyni, żadnej policji, zero ograniczeń. No i udało się. Najpierw odwiedził New Jersey, a potem moje miasto - namówiłem rodziców, żeby na czas pobytu pozwolili mu u nas mieszkać.

Napalm Death, Jablonec nad Nysą 19.03.2012, fot. Marek Koprowski
Napalm Death, Jablonec nad Nysą 19.03.2012, fot. Marek Koprowski

Potwornie zależało mi wspólnym projekcie z Mickiem. To, co wyczyniał za bębnami, było niesamowite, wystarczy włączyć EP-kę Extreme Noise Terror ("The Peel Sessions" - przyp. red.). Fenomenalna wręcz prędkość, do tego potrafił grać blasty - nie kojarzę nikogo z Nevady, kto w tamtych latach prezentowałby podobny poziom. Kiedy zgodził się na projekt, nie posiadałem się ze szczęścia. Początkowo planowaliśmy jedynie zrobić EP-kę. Znajomi udostępnili nam salkę prób i zestaw perkusyjny. Zdążyliśmy nagrać sześć numerów nim Mick musiał wsiąść do samolotu i wrócić do domu. Kwestię wytwórni mieliśmy już załatwioną, ponieważ Mick znał Markusa Staigera z Nuclear Blast. Poprosił tylko, bym przesłał mu taśmy z sesji, bo nie zmieściły mu się do bagażu - to były takie wielkie, ciężkie szpule magnetofonowe. Oczywiście ekspresowo nadałem paczkę. O czym niestety nie wiedziałem, to fakt, że w Wielkiej Brytanii adresat ma dwa tygodnie na odebranie przesyłki, w przeciwnym razie zostaje ona odesłana. Tak się pechowo złożyło, że Mick akurat wyruszył w trasę po Europie. Zadzwoniłem do niego i spytałem, czy taśmy dotarły, na co on odparł, że nie. Z niewiadomych przyczyn ja nie dostałem ich z powrotem. Potrzebowaliśmy planu awaryjnego. Zadzwoniliśmy do Markusa i przekazaliśmy niewesołe wieści. "Jak to zaginęły?" - nie wierzył własnym uszom. Zasugerowałem, by opłacił mi bilet lotniczy do Anglii i wyłożył pieniądze na studio, wtedy nagramy mu pełny album. Ulżyło mi, gdy przystał na nasze warunki. Mick załatwił termin w "Birdsong Studios" u Steve'a Birda, gdzie rok wcześniej Napalm Death zrealizował "From Enslavement to Obliteration". Na co dzień gość produkował muzykę reggae, ale oferował bardzo przystępne stawki. Przyleciałem do Wielkiej Brytanii jakoś na przełomie lutego i marca 1989 roku. Miałem siedemnaście lat. Na dzień dobry przywitał mnie koszmarny ziąb. Do studia dojechaliśmy pociągiem. Zarejestrowaliśmy "Purity Dilution" w trzy dni: pierwszego dnia gitarę i perkusję, drugiego bas i wokal, trzeci przeznaczyliśmy na miksy. Danny Lilker, który był świeżo po trasie z Nuclear Assault, dołączył do naszego małego przedsięwzięcia i trochę pomógł przy produkcji. Całość kosztowała nas w granicach trzystu pięćdziesięciu funtów.

Napalm Death, Jablonec nad Nysą 19.03.2012, fot. Marek Koprowski
Napalm Death, Jablonec nad Nysą 19.03.2012, fot. Marek Koprowski

Spędziłem w Anglii około dwóch tygodni. Będąc na miejscu, obejrzałem Napalm Death w akcji i przeżyłem szok kulturowy przy zetknięciu z brytyjską branżą muzyczną. Jak to macie kluby ze sceną i odsłuchami? I jeszcze przychodzą do nich ludzie? (śmiech). I da się normalnie napić piwa? W Vegas alkohol dozwolony jest od dwudziestego pierwszego roku życia. Jeżeli chcesz zagrać dla publiczności, do wyboru masz maleńkie bary, zazwyczaj bez jakiegokolwiek podestu, albo gigantyczne areny. I nic pomiędzy. W Anglii bez większego wysiłku wynajmiesz salkę prób, nawet wypożyczysz pałeczki perkusyjne. Jedyne, czego ci trzeba, to muzycy.

Po powrocie do Stanów zabrałem się za drugi album Righteous Pigs ("Stress Related" - przyp. red.). Fakt, że ukazał się on - podobnie jak poprzedzający go "Live and Learn" - pod egidą Nuclear Blast, był zasługą Micka. Dzięki jego wsparciu udało nam się podpisać kontrakt. Amerykańskie wytwórnie w ogóle nie były wtedy zainteresowane taką muzyką.

Napalm Death, Jablonec nad Nysą 19.03.2012, fot. Marek Koprowski
Napalm Death, Jablonec nad Nysą 19.03.2012, fot. Marek Koprowski

W lipcu 1989 roku, po zakończeniu japońskiej trasy koncertowej, Lee i Bill opuścili Napalm Death. Mick zadzwonił i powiedział: "jeśli chcesz do nas dołączyć, musisz tu przyjechać i to natychmiast". Poprosiłem, by dał mi chociaż kilka tygodni na dokończenie longplaya Righteous Pigs, zwłaszcza że zaklepaliśmy już studio. Wiedziałem, że w przeciwnym wypadku nigdy nie domkniemy tego rozdziału. Mick się zgodził i przy okazji poinformował mnie, że na stanowisko drugiego gitarzysty zrekrutowali Jessego (Pintado - przyp. red.). Ostatniego dnia miksów "Stress Related" sprzedałem swój warty dwa tysiące dolarów samochód za sześć stów. Kupiłem bilet w jedną stronę do Wielkiej Brytanii, wymieniłem resztę szmalu w kantorze i zostałem z trzystoma funtami w portfelu. W tym czasie Napalm Death, nie mogąc dłużej czekać, wyruszyli w trasę z Morbid Angel, a ja utknąłem w Anglii bez własnego kąta. Rodzice zamartwiali się, czy dam sobie radę. Szczęśliwie Markus Staiger ulitował się nade mną i przygarnął mnie na miesiąc, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny. Gdyby nie on, pewnie wróciłbym do Vegas z podkulonym ogonem. Zawsze był w porządku i uczciwie traktował swoje zespoły.

Wkrótce Earache Records przedstawił Napalm Death nową umowę opiewającą na siedem albumów. Wyobraź to sobie: siedem albumów. W naszych uszach brzmiało to jak kontrakt na całe życie. Wraz ze wzrostem popularności zapragnęliśmy coraz więcej koncertować, ponieważ tylko tak mogliśmy na siebie zarobić. Utrzymywanie się ze sprzedaży płyt to fikcja. Jeżeli pieniędzy z tantiem starczy ci na opłacenie rachunków, to możesz się uważać za farciarza.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów