- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Brave the Cold, Defecation, Napalm Death
Wykonawca: | Mitch Harris - Brave the Cold, Defecation, Napalm Death (gitara, wokal) |
strona: 3 z 3
"Harmony Corruption" był pierwszym wydawnictwem Napalm Death z twoim udziałem. Jak wspominasz sesję nagraniową?
Pamiętam, że strasznie długo ćwiczyliśmy materiał przed wejściem do studia, przynajmniej trzy miesiące. Następnie zarządziliśmy parę tygodni przerwy. Ja poleciałem odwiedzić rodziców, a Jesse wyskoczył do Los Angeles. Uzgodniliśmy, że spotkamy się na Florydzie, bo zarezerwowaliśmy "Morrisound Recording" u Scotta Burnsa. Wynajęliśmy też dom i samochód, by mieć gdzie spać i jak się przemieszczać. Scott był wtedy u progu swojej kariery, ale już zrealizował kilka płyt, które okazały się kamieniami milowymi w dziejach metalu. W porównaniu z nim producenci z Vegas wychodzili na kompletnych dyletantów. Ich honoraria były absurdalnie wysokie, co nie szło w parze w jakością usług. Zerowe pojęcie o kompresji. Potrafili sprawić, że zamiast talerzy perkusyjnych w miksach słyszałeś szumy i trzaski. I jeszcze ta pruderia. "Nie wolno pierdzieć w pobliżu mikrofonu". "O Boże, czy on zaklął?". Okropne doświadczenie.
W "Morrisound" postanowiliśmy zacząć od rozgrzewki i w ten sposób zaznajomić Scotta z naszymi utworami. Scott włączył nagrywanie, zaprezentowaliśmy mu sześć kawałków i wyszło idealnie już za pierwszym podejściem. Wiesz, jeśli zbyt wiele razy z rzędu wykonasz ten sam numer, zwyczajnie wytracasz energię. To jak z fotografią. Chodzi o to, by uchwycić odpowiedni moment. Im dłużej wałkujesz jedną kompozycję, tym silniejsze dopada cię zwątpienie i ostatecznie gubisz ten magiczny pierwiastek. Kiedy drugiego dnia stawiliśmy się w "Morrisound", Scott radośnie oznajmił, że jest gotowy i kazał nam lecieć od początku. Niestety użył tej samej taśmy i zatarł pierwotny zapis. Wielka szkoda. Myślę, że w ogólnym rozrachunku album na tym stracił. Zarejestrowanie "Harmony Corruption" zajęło nam więcej czasu, niż zakładaliśmy - jakieś dwa albo trzygodnie. Za to Barney uporał się z wokalami raptem w dwie godziny. Pomiędzy kolejnymi wizytami w studio balowaliśmy w Tampie, w czym dzielnie asystowały nam chłopaki z Atheist, Deicide i Obituary. Jeszcze w trakcie sesji dostaliśmy ofertę zagrania przed Sepulturą w Sao Paulo. Musiałem urwać się z ostatniego dnia miksów i pojechać do Miami, żeby załatwić wizę. Do zespołu dołączyłem dopiero w Brazylii (Napalm Death wystąpił przed Sepulturą 10, 11 i 12 maja 1990 roku - przyp. red.).
Potem intensywnie koncertowaliśmy. W drugiej połowie 1990 roku zjeździliśmy Wielką Brytanię z Cerebral Fix i Niemcy z Protector, w marcu 1991 roku wystartowała amerykańska edycja "Grindcrusher Tour" (z Godflesh i Nocturnus - przyp. red.). W wolnych chwilach nie próżnowaliśmy i dzięki temu praca nad następcą "Harmony Corruption" szybko się posuwała. Choć materiał był niemal gotowy, Mick nagle uznał, że najpierw należy wypuścić EP-kę. Nie wydawało nam się to najlepszym posunięciem, lecz Mick postawił na swoim. Za sprawą jego uporu w maju 1991 roku ukazała się "Mass Appeal Madness". Przygotowaliśmy cztery numery, w tym "Pride Assassin" - pierwszą i jedyną kompozycję, którą napisałem wspólnie z Jessem i Shanem. Oprócz tego zaczęliśmy z Mickiem główkować nad drugim album Defecation. Nie pamiętam już szczegółów, ale okazało się, że kontrakt wiążący nas z Earache Records dawał wytwórni prawo do naszych projektów pobocznych. "Nie ma mowy", stwierdziłem. Czułem się zobowiązany wobec Markusa. "Dobra, zapomnij o tym", Mick uciął temat, po czym z dnia na dzień odszedł z Defecation. Bardzo niemile mnie to zaskoczyło. Defecation stanowił dla mnie swego rodzaju wentyl, zwłaszcza pod kątem tekściarskim. Nie był to jednak koniec przykrych niespodzianek. Wkrótce (18 lipca 1991 roku - przyp. red.) mieliśmy wyruszyć z Sepulturą i Sacred Reich w trasę po Stanach Zjednoczonych. Ni stąd ni zowąd Mick - bez uprzedniego ostrzeżenia - ulotnił się z Napalm Death. Danny (Herrera - przyp. red.) uratował nam wtedy tyłki. Nigdy wcześniej z nami nie występował, był to więc dla niego skok na głęboką wodę.
W lutym 1992 roku rozpoczęliśmy sesję nagraniową do "Utopia Banished". Skomponowaliśmy tak dużo materiału, że starczyłoby na podwójny album. Wciąż uważam, że powinien on ujrzeć światło dzienne w takim właśnie formacie. Zamiast tego niewykorzystane utwory zarejestrowaliśmy później w innym studio i opublikowaliśmy jako EP-kę "The World Keeps Turning". To był błąd, bo brzmieniowo nie dorastała ona "Utopia Banished" do pięt. Longplaya promowaliśmy na europejskiej trasie z Obituary i Dismember. Po raz pierwszy zawitaliśmy wówczas do takich krajów jak Jugosławia, Węgry czy Czechosłowacja.
W tym okresie rynek zalała fala wydawnictw produkowanych w "Morrisound Recording" i coraz trudniej było wychwycić między nimi jakąś różnicę. Chcieliśmy uniknąć zaszufladkowania, dlatego zaczęliśmy przymierzać się do zmiany kierunku muzycznego. "Fear, Emptiness, Despair" stanowił drastyczne odejście od dotychczasowej stylistyki Napalm Death, co nie każdemu przypadło do gustu. Istnieją zespoły, których cała kariera opiera się na graniu w kółko tych samych dźwięków i to też jest w porządku. Ja nie wyobrażam sobie jednak tworzenia kolejnych wariacji "Utopia Banished" przez resztę życia. Gdybyśmy nie próbowali nowych rzeczy, nasza działalność straciłaby sens. Jako kompozytor i instrumentalista musisz wierzyć w to, co robisz i liczyć się z bolesną prawdą: nie zadowolisz wszystkich. Kiedy dołączyłem do Napalm Death, nie przypuszczałem, że zajdziemy tak daleko. Tymczasem udało nam się przełamać granice i zainspirować młodsze pokolenie wykonawców.
Dziękuję ci bardzo za rozmowę.