zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 20 kwietnia 2024

wywiad: Lux Occulta

17.10.2001  autorzy: Adam "kalisz" Kaliszewski, m00n

Wykonawcy:  U.Reck - Lux Occulta (instrumenty klawiszowe), Jaro.Slav - Lux Occulta (wokal)

W przededniu premiery nowego dzieła Lux Occulta udało nam się przeprowadzić długą i ciekawą rozmowę z liderami tej formacji: klawiszowcem i kompozytorem większości materiału Jurkiem oraz wokalistą Jarkiem.

strona: 1 z 1

rockmetal.pl: Wasz nowy album zaskakuje bogactwem eksperymentów. Przede wszystkim - skąd wziął się pomysł na trzy kompozycje trip-hopowe z kobiecym śpiewem? Kim jest wokalistka i czy możemy kiedyś spodziewać się koncertowego wykonania tych bardzo odległych od stylistyki, z której jesteście znani, utworów?

Jarek: Eksperymenty są po to, aby szokować. Takie było ich zadanie. Te utwory, może nie wszystkie, ale co najmniej dwa z nich, nie powstawały od razu z myślą o płycie Lux Occulta, natomiast Jurek w pewnym momencie przyniósł je i powiedział: "Słuchajcie, mam jeszcze takie rzeczy oprócz tych metalowych spraw..." A nam się to spodobało. Moim zdaniem eksperyment jest udany, choć oczywiście nie oznacza, że w przyszłości zawsze tego typu utwory będą się pojawiać na płytach, że powtórzymy to w takich proporcjach. Natomiast tutaj jak najbardziej. Było na to miejsce, pomysły były dobre, więc należało je wykorzystać. Natomiast wokalistka pojawiła się w taki sposób, że producent bezskutecznie usiłował mnie namówić do zaśpiewania w tych utworach, ale jako, że Bozia talentu nie dała, doszliśmy do wniosku, że albo będą instrumentalne, albo się jeszcze szybko kogoś znajdzie. I wtedy okazało się, że on zna wokalistkę, Indię Czajkowską z Warszawy, śpiewającą na co dzień jazz, tego typu klimaty raczej...

Jurek: Milo Curtis, te sprawy...

Jarek: Tak, z Milo Curtisem w takich znanych ekipach, tylko w ogóle nie z tej bajki. No i ona przyjechała do studia raczej na zasadzie eksperymentu, że jeżeli nam się nie spodoba to jej nie będzie. Baliśmy się takiego typowo metalowego wykorzystania kobiecego głosu, czyli jakaś tam zawodząca wysoko panienka, udająca śpiewaczkę operową. A jak India zaśpiewała, szczęka mi opadła i doszliśmy do wniosku, że to musi zostać. Natomiast więcej o piosenkach, może już ich autor...

Jurek: Było tak, że równolegle z powstawaniem ostatniej płyty Lux Occulta coś robiłem do szuflady troszeczkę. W zasadzie nawet wcześniej, bo te numery powstawały na przestrzeni ostatnich trzech lat. To wszystko tak sobie leżało rozpoczęte, zastanawiałem się kiedyś, czy pod jakimś innym szyldem tego nie wydać, w zupełnie innych klimatach, zainteresować innych ludzi. Byłem po prostu zdania, że upychanie tego typu klimatów do muzyki metalowej nie służy sprawie, ale okazało się, że mieliśmy duże problemy ze składem, a konkretnie z perkusistą, który był rzadkim gościem na próbach i od kilku miesięcy zastanawiał się nad odejściem z zespołu, myśmy go tylko przytrzymali troszeczkę. Troszeczkę też brakowało nam czasowo muzyki (na płytę Lux Occulta - red.), nie oszukujmy się. Więc powiedziałem chłopakom, że mam zajebiste numery, że jak im się spodobają i odważymy się to wydać pod szyldem Lux Occulta to świetnie. Tak więc częściowo było to spowodowane niedoborem metalowego repertuaru.

Jarek: Ale w tym momencie podważasz moją koncepcję promocji płyty (śmiech).

Jurek: No to dramat (śmiech), ale oczywiście później okazało się, że mamy tyle materiału metalowego, że płyta ma ponad pięćdziesiąt minut i to jest chyba najdłuższy nasz album. Generalnie eksperyment się udał. Te numery, które przyniosłem, zostały poddane jakiejś dekompozycji i jak zaśpiewała India Czajkowska, okazało się, że niektóre rzeczy muszą zostać odrzucone, inne zmienione. Po prostu na bazie moich pomysłów, tych loopów i beatów, które początkowo były sztuczne, z komputera, zrobiliśmy żywe numery. We wszystkich kawałkach perkusja jest żywa, potraktowana w odpowiedni sposób zastępuje te wszystkie elektroniczne loopy. Nałożyliśmy na nią trochę efektów, trochę przesteru, ale chcieliśmy, żeby była żywa, bo jednak gros trip-hopowych zespołów posługuje się żywą perkusją, która jest potem poddana obróbce.

Możemy się więc spodziewać wykonania tych kawałków na jakimś koncercie?

Jarek: Oj nie, prawdopodobnie nie. W takiej formie one ukazały się tylko na płycie. Wiesz, jeden z tych numerów w całkiem innej aranżacji kiedyś zagraliśmy...

Jurek: Rok temu, w Rzeszowie.

Jarek: Tak, natomiast już w trakcie nagrywania przeobraził się on w coś całkiem odmiennego, niezwiązanego z instrumentarium. Został tylko motyw przewodni, tylko perkusja, która po przetworzeniu zupełnie inaczej zabrzmiała, gitara zniknęła, pojawiła się India, która całkiem inaczej poprowadziła numer, a na koncerty zapraszać jej nie będziemy. Do tego dużą rolę przynajmniej w dwóch z tych trzech numerów odgrywają instrumenty dęte. W związku z tym raczej nie wykonamy ich na żywo. Na koncertach jest taka sytuacja, że ludzie chcą czegoś innego i my też chcemy czegoś innego. Tam ma być adrenalina, ma być pot, krew, łzy, złość, nienawiść, śmierć, rozpusta (śmiech).

Nie, Łez może raczej ze sobą nie bierzcie (śmiech)

Jarek: Na pewno nie (śmiech). W każdym razie to jest zupełnie inna sytuacja. Płyta jest przeznaczona do słuchania w domowym zaciszu, tam sobie można na to pozwolić, na koncercie zresztą to wszystko tak nie zabrzmi. Na płycie są pewne smaczki, jakieś szumy w tle, jakieś bulgoty, sprzężenia i zgrzyty, które fajnie zabrzmią, kiedy się tego słucha w spokoju. Na koncercie nie ma sensu tego podawać w zubożonej wersji.

Nie obawiacie się negatywnej reakcji fanów ekstremalnych dźwięków? W końcu wielu słuchaczy oczekuje od was agresywnego metalowego grania, więc takie niespodzianki mogą ich zniechęcić.

Jarek: Ja myślę, że to niesprawiedliwa ocena naszych słuchaczy. Ludzie nie słuchają takiej muzyki nie dlatego, że jej nie chcą, tylko dlatego, że jej nie ma, nie znają jej. Nie przyjdzie im do głowy, żeby kupić płytę Portishead, zresztą w całości mogłaby ich znużyć. U nas proporcje są zachowane. Te numery trip-hopowe uwydatniają agresję kawałków metalowych. A te są chyba najbardziej wściekłymi rzeczami, jakie do tej pory nagraliśmy.

Jurek: Słuchacze na początku są potraktowani dużą dawką metalu. Najpierw są trzy numery metalowe, które przygotowują do tego szoku, którym jest pojawienie się wokalistki. Nie powinno być źle.

Jarek: Zawsze jest jakiś moment obawy. Jestem pewien, że nie wszyscy będą chcieli takiej płyty słuchać, ale nie ma takiej możliwości, żeby wszystkim dogodzić. Od tego jest zespół Ich Troje (śmiech). Zresztą gdybyśmy nagrali płytę taką samą jak "My Guardian Anger", to część ludzi byłaby niezadowolona, ponieważ oczekują czegoś nowego. Najważniejsze, żeby nam się podobało. Myślimy, że materiał jest fajny, dlatego ukazał się w takiej formie i mamy nadzieję, że nasi słuchacze to ludzie o otwartym umyśle. Wydaje mi się, że po "My Guardian Anger" właśnie tacy ludzie słuchają Lux Occulta. Jeżeli ktoś chce słuchać death metalu, to ma Vader. Poza tym troszeczkę inaczej podchodzimy do sprawy, ponieważ numery metalowe są bardzo metalowe, pozbawione ozdobników i tak zwanego klimatu. Zauważcie, że ta płyta jest najmniej patetyczna, jest brutalna, nie ma klimatów...

Jurek: Pseudo-symfonicznych klawiszy, w ogóle zrezygnowałem z tego typu rozwiązań na rzecz jakichś zgrzytów, zimnej elektroniki. Numery metalowe biją prosto w mordę, natomiast dla równowagi pojawia się zupełnie coś innego. Nie ma takiego przeplatania charakterystycznego dla Lux Occulta wcześniej, to na tej płycie zniknęło.

W zupełnie niemetalowym klimacie utrzymana jest też druga część "Pied Piper". Tu dla odmiany pojawiają się brzmienia etniczne, orientalne...

Jurek: Wszystkie brzmienia klawiszowe, które pojawiają się na tej płycie, zostały stworzone od początku do końca przeze mnie. Pracowałem nad nimi jeszcze w studio. Nie są to sample, nie ma udawania smyczków, nie używałem brzmień, które oferuje syntezator. Te wszystkie brzmienia są robione. I kiedyś po prostu bawiąc się trafiłem na takie brzmienie, które kojarzyło mi się troszeczkę z księżycem, z takimi klimatami. Masz rację, ono jest takie dziwne. Jest interesujące i fajne...

Jarek: Te eksperymenty z brzmieniem zaczęły się już na "My Guardian Anger", gdzie były takie małe próbki, które się nazywały "Cube" i "Triangle". Wtedy właśnie utwór wychodził nie tyle z kompozycji, z nut, co z brzmienia po prostu. Część utworów powstawała na bazie melodii i rytmu, część zaś - i to tym razem większa - na bazie brzmienia. I do brzmienia były dobudowane inne brzmienia. To jest takie odmienne spojrzenie na muzykę, co nie znaczy, że gorsze.

Jurek: No i znowu India.

Jarek: Tak, India, która wokalnie nadała temu klimat taki trochę jak Dead Can Dance...

Jak na płytę Lux Occulta trafiły fagoty?

Jurek: Fagoty trafiły w taki sam sposób jak India. Bartek Kuźniak, producent płyty, zakomunikował nam, że jest możliwość wykorzystania jego znajomych muzyków współczesnych podczas sesji, ponieważ w tym czasie przyjechali oni do niego, aby nagrywać swoje jazdy. Ciekawy był sposób, w jaki potraktowaliśmy to instrumentarium, ale to też było podyktowane trochę brakiem czasu. Ja i tak siedziałem w studio ponad miesiąc. Ale w pewnym momencie praca czekała, trzeba było się spakować, jechać do domu. Wpuściliśmy więc tych ludzi i daliśmy im wolną rękę. Oczywiście zasugerowaliśmy, w których utworach i w jakich ich częściach powinni zagrać, ale zostawiliśmy im duże pole. Efekt, który usłyszeliśmy, mocno nas zaskoczył. Z tym co zrobili zapoznaliśmy się po dwóch tygodniach od ich wyjazdu.

Jarek: Ale nie mieliśmy nic przeciwko. Jeśli nie spodobałoby się to nam, to te rzeczy nie trafiłyby na płytę. Natomiast bardzo nas to ujęło, fajnie, że ktoś spojrzał na naszą muzykę z innej perspektywy. Nie jest to jednak do końca tak, że to Bartek zaproponował te dęciaki, bo my już robiąc numery myśleliśmy o saksofonie...

Jurek: Tyle, że Bartek zaproponował sam fagot...

Jarek: Tak, my w ogóle nie wiedzieliśmy jeszcze do końca, w jaki sposób miałyby zagrać te instrumenty. To mógł powiedzieć tylko ktoś, kto na tym gra i taką muzykę czuje. Oni pewnie wiedzieli lepiej, więc fajnie, że tacy ludzie się zjawili. Ci muzycy po pierwsze dobrze znają te instrumenty, po drugie mieli umysły na tyle otwarte, że nie przeszkadzał im gatunek, w którym mieli się poruszać. Nie mieli jakichś gotowych nut, podeszli do pracy bardzo kreatywnie. Nas samych zaskoczyło, jak ktoś podszedł do naszej muzyki. Niektóre zespoły nagrywają płytę, a potem dają ją komuś do zremiksowania. Mają swój materiał i to, co ktoś zrobił na jego bazie. U nas to zostało ujęte w jeden proces. Są na tej płycie nasze partie i od razu rzeczy, które z naszą muzyką zrobił ktoś inny.

Producent miał też pewien wkład kompozycyjny?

Jurek: Tak, właśnie to, o czym mówimy, że na bazie tych utworów, które przynieśliśmy do studia, pojawiły się nowe dźwięki i nowe instrumenty, czy właśnie partie wokalne. Ci ludzie dopisali ciąg dalszy do tego, z czym przyszliśmy.

Jarek: Z tym, że nie jest to efekt współpracy, a raczej tego, że przebiegało to etapowo. Każdy odcinek prac kto inny brał na siebie. Natomiast jeśli chodzi o te metalowe numery, to Bartek nie miał na nie dużego wpływu. Po prostu weszliśmy do studia i nagraliśmy je. Oczywiście pojawiały się pewne sugestie, jak przy każdej płycie, natomiast nie była to żadna ingerencja w strukturę utworów, co najwyżej kwestie natury aranżacyjnej, brzmieniowej.

Jurek: Na przykład od początku wiedziałem, że w "Architecture" musi być kontrabas i saksofon. Ten numer mieliśmy już grać na koncertach, powstał on najwcześniej. Wiedzieliśmy, że coś takiego się pojawi, ponieważ robiąc ten numer, w tym kierunku szedłem. I to, co zrobili Bartek i Dawid na saksofonie i na kontrabasie, to było przełożenie moich sugestii na efekt końcowy.

Mieliście kłopoty z perkusistą. Z tego co wiem, część partii tego instrumentu dogrywał sesyjnie Gerard Niemczyk?

Jarek: Dokładnie tak. Krzysiek nie miał zrobionego całego materiału, mówię tu oczywiście cały czas o metalowych numerach, część partii powstawała jeszcze w studio. No i w pewnym momencie, po zarejestrowaniu tych numerów, w których słychać go na płycie, powiedział, że jedzie do domu, że on już nie chce, nie da rady. Że gdyby nadal nagrywał, odbyłoby się to kosztem jakości nagrań.

Jurek: No i faktycznie odbyło się, bo to co nagrywał pod koniec, było już coraz słabsze. Lepiej było pozwolić mu odejść niż trzymać go na siłę. No i znów przez znajomość z Bartkiem pojawił się Gerard. Wchodzili w grę też inni perkusiści, ale Gerard to zrobił najszybciej i najlepiej od strony technicznej. Po prostu wszedł do studia, zagrał i zrobił to rewelacyjnie. Nagrywaliśmy cały numer do metronomu, po czym wjeżdżał perkusista i robił swoje.

Jarek: Pewne rzeczy mieliśmy postawione na głowie. Gitary i klawisze były nagrane wcześniej, dopiero później dogrywaliśmy perkusję. Ta płyta w ogóle powstawała bardzo dziwnie. Każdy utwór inaczej. Ale jest to spójny album, te kombinacje nie spowodowały jakiejś jego rozlazłości.

A Gerard wiedział, dla kogo nagrywa?

Jarek: Poniekąd. Nie wiem, do jakiego stopnia zdawał sobie sprawę, dla kogo nagrywa. Nazwę zespołu znał, ale myślę, że nie namówilibyśmy go do współpracy, gdybyśmy na przykład zjawili się u niego w domu. Natomiast stara znajomość z Bartkiem, z którym grał przez całe lata w Mordorze, a później w jakichś projektach free-jazzowych i współczesnych, zaważyła na tym, że wystarczył jeden telefon, żeby Gerard przyjechał i nagrał to, do czego był potrzebny. Nie zadawał pytań, po prostu grał. To jest maszyna do grania na perkusji, niesamowity gość pod tym względem.

Podczas nagrania wspomógł was też dodatkowy klawiszowiec. Czy to twój pomysł i czy bez problemu zgodziłeś się na odstąpienie części swoich obowiązków komuś innemu?

Jarek: To nie są takie syntezatory, jakich używa Jurek. To są instrumenty analogowe z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych. I na nich dograł bas, który nie jest basem, takie pulsujące bardzo niskie dźwięki.

Jurek: Było po prostu tak, że bas, który ja nagrałem w numerach, miał nieprzyjemny dół. Postanowiliśmy zrobić w jednym z numerów syntetyczny bas, który był słyszalny w studio na rewelacyjnych kolumnach odsłuchowych. Natomiast na zwykłym domowym sprzęcie tego nie było. No więc kiedy ja już pojechałem do domu, zjawił się koleś, który dysponował dziwnie brzmiącymi starymi syntezatorami i zastąpił moje partie basu z klawisza tymi wygenerowanymi przez te urządzenia. Gdzie indziej dograł jakiś gwizd, na zasadzie jakiejś zupełnej zabawy. Absolutnie nie jakieś partie instrumentalne.

Jarek: Ciekawostką jest, że ten człowiek, Zbyszek Szmatłoch, pseudonim Ozzy, grał kiedyś w grindcore'owym zespole Mortuary. To było w głębokich latach osiemdziesiątych. Później zaś grał na gitarze w zespole Firebirds, z którym osiągnął sukces komercyjny, wykonując utwór o Harrym jakimś tam (śmiech), nie pamiętam dokładnie, jak to leciało. Obecnie zaś zainteresowała go muzyka współczesna, którą gra razem z naszym producentem.

Jurek: I jego pojawienie się w studio było tego konsekwencją. Znowu troszeczkę pobawili się naszym materiałem i oczywiście gdyby nam się to nie spodobało, to byśmy tego nie zaakceptowali. Ale wyszło fajnie. To są ludzie, którzy mają fajne spojrzenie na muzykę w ogóle. Sami robią rzeczy, które mogą być dosyć niestrawne, to taka muzyka współczesna bardzo dziwaczna...

Jarek: Atonalne brzmienia takie...

Jurek: Natomiast oni obydwaj wywodzą się z metalu. Czyli wiedzą co robią, a z drugiej strony cieszyło ich to, że kiedy oni jeszcze grali w metalowych składach, nie stać ich było albo nie wpadło im do głowy, żeby tak eksperymentować. Z jednej strony powrócili do swoich korzeni, z drugiej zaś wpletli w muzykę to, co ich bawi teraz. Dodało to płycie pewnego kolorytu.

Kończąc temat Bartka - naprawdę nie musicie się wstydzić produkcji. Bardzo dobrze świadczy o niej choćby bardzo staranna realizacja brzmienia gitary basowej. Często w produkcjach metalowych bas traktowany jest po macoszemu, gdzieś ginie. Wam natomiast udało się osiągnąć bardzo selektywne brzmienie, w którym każdy instrument ma swoje miejsce. Gitara basowa też.

Jarek: Bartek jest basistą i to chyba jednym z najlepszych w Polsce. Ma też świetny sprzęt i na pewno przy produkcji płyty, przy jej miksowaniu, nie zapomina o basie albo nie traktuje go jako niepotrzebnego dodatku do gitary.

Jurek: Często w ogóle w graniu metalowym jest tak, że gitara jest z przodu, a bas coś tam dudni i powtarza. Bartek natomiast dokładnie wiedział, jakie jest miejsce basu, gdzie on powinien być umiejscowiony w muzyce, jak powinien brzmieć, tak więc tutaj nie trzeba było mu nic mówić, bo mało kto tak się na basie zna jak on. No i Marcin, który świetnie gra i cały czas się rozwija. On by pewnie dobrze zagrał w każdym studio, natomiast mając wsparcie producenta-basisty wspólnie uniknęli błędu, który jest powtarzany nawet przy niezłych produkcjach.

Kto obecnie jest waszym perkusistą?

Jarek: Nie wolno nam tego na razie powiedzieć. Kiedy zagramy pierwszy koncert, wszyscy się dowiedzą. Jesteśmy na etapie rozpoczynania współpracy, on teraz uczy się materiału, lada dzień pierwsze próby, więc może wyjść całkiem fajnie. A może się okazać, że nie, więc nie ma co bić piany niepotrzebnie. Mogę powiedzieć, że jest to muzyk czynnie udzielający się w zespole metalowym.

Nie da się ukryć, że dysponujecie coraz lepszą techniką. Nie boicie się, że kiedyś możecie przesadzić? Że ta technika może zabić uczucie w muzyce?

Jurek: Absolutnie nie. Materiał jest prawie w całości mojego autorstwa. Jeden z metalowych numerów zrobiliśmy razem z gitarzystą w studio. Nigdy nie traktowałem grania w ten sposób. Cała droga Lux Occulta to moja droga rozwoju - może nawet nie jako instrumentalisty, bo ja nigdy nie uważałem się za jakiegoś super wymiatacza, ale jako kompozytora. Zawsze u nas najważniejsze były emocje, energia, a nie wymiatanie dla wymiatania. Cały czas są to atrakcyjne numery, każdy motyw da się zapamiętać. One są po prostu efektownie zagrane, bo mamy świetnego gitarzystę, który gra bardzo fajne solówki, ale cały czas w tych numerach jest dużo melodii, dużo fajnych riffów, efektownych. Ale na pewno nigdy nie pójdziemy w kierunku mieszania dla samego mieszania. Takich zespołów jest dużo i my nigdy nie chcieliśmy być jednym z nich.

Jarek: Pięknie jest posiadać technikę, ponieważ można wtedy zagrać wszystko co się wymyśli. Już przy "My Guardian Anger", na pewno zaś podczas nagrywania "The Mother And The Enemy" nie było takich problemów, że coś trzeba uprościć albo coś wychodzi nie tak jak powinno. Jesteśmy w komfortowej sytuacji, bo poziom muzyków tworzących Lux Occulta jest taki, że możemy grać co chcemy.

Jurek: I to wystarcza. Czasami to są fajerwerki, kiedy trzeba się popisać solówką, ale to są może ze trzy partie na całej płycie. Wacek gra świetne solówki, mogłyby być trzy w każdym numerze. Ale ich nie ma, bo po co?

Na eksperymenty brzmieniowe pozwoliliście sobie też w zakresie wokalu. W "Missa Solemnis" twój głos brzmi jak przepuszczony przez gitarową "kaczkę". Takich dziwnych miejsc jest na tej płycie jeszcze kilka.

Jarek: Tak, to jest spreparowany wokal. Z tym, że ja swoje partie nagrywałem zupełnie suche, bez żadnych efektów. A te wszystkie eksperymenty, które są na płycie, to już praca producenta. Bartek był naszym producentem nie na zasadzie realizatora, który nagrywa zespół i wychodzi ze studia, ale stał się producentem, który z nagranym materiałem miał zrobić wszystko, aby efekt końcowy był jak najlepszy. W innych utworach, gdzie wokale brzmią, jakby zastosowano pogłos, tego efektu wcale nie użyliśmy. To są na przykład cztery ścieżki wokalu poprzesuwane w czasie, porozmieszczane w przestrzeni wraz z gitarą. To, co nagraliśmy, było punktem wyjściowym do pewnej zabawy, a sprzęt, którym dysponuje studio "333", i umiejętności Bartka pozwalają na wszystko. Można zrobić wszystko i gdybyśmy mieli jeszcze więcej czasu, można było zrobić jeszcze dużo więcej z tego wyjściowego materiału. Może nawet byśmy przekombinowali. W każdym razie w kilku miejscach wokal brzmi do tego stopnia dziwnie, że można tego w ogóle od razu nie wyłapać.

Jurek: Podobnie jest z tymi fagotami. One czasami brzmią tak dziwnie, że nie wiadomo czy to jest klawisz, czy może wokal. Podobało mi się to, że facet, świetny instrumentalista, muzyk Sinfonia Varsovia, nagrywał w pewnych partiach totalnie proste linie, które zostały później poddane obróbce studyjnej do tego stopnia, że trudno jest wyłapać, jaki instrument w tym momencie gra. Czy to jest klawisz, czy to jest wokal.

Jarek: Była nawet taka sytuacja, że fagocista nagrał kilka próbek bez jakiegokolwiek utworu i te próbki dopiero później były przy pomocy komputera przerabiane i wmontowywane dokładnie w jakieś fragmenty. Bardzo śmiało korzystaliśmy ze wszystkich możliwości, jakie daje nowoczesna technologia. Nie jesteśmy punkowcami, to nie jest tak, że przychodzimy do studia i nagrywamy na setkę. Jeżeli można korzystać z udogodnień to czemu nie?

Ile czasu zajęła wam realizacja "The Mother And The Enemy"? Jaki był stosunek czasowy nagrywania i późniejszej produkcji płyty?

Jurek: Trudno powiedzieć. Przez to, że odszedł perkusista, przez to, że niektóre rzeczy robiliśmy w studio, to wszystko jakoś się rozciągnęło. Pojawiali się ludzie, których wcześniej nie przewidzieliśmy. Samo nagrywanie ciągnęło się tak naprawdę jeszcze w czasie wstępnych miksów, ciągle coś się zmieniało, czegoś przybywało. Samo brzmienie klawiszy było bardzo dopracowywane. Nad jednym brzmieniem często spędzałem z Bartkiem pół dnia. To nie było tak, że wszedłem i zagrałem, tylko pracowałem nad tym, żeby np. brzmienie klawiszy współgrało z gitarą, nie wpadało w partie basu, żeby każdy instrument miał swoje miejsce, a to wszystko nie nawarstwiało się.

Jarek: Cała sesja z krótkimi kilkudniowymi przerwami do zakończenia masteringu trwała około trzech miesięcy. Na te przerwy odjąć można ze dwa tygodnie, zostaje więc dwa i pół miesiąca ostrej pracy.

Czy to prawda, że wyznaczony przez wytwórnię termin wydania płyty trochę was zaskoczył?

Jarek: To było tak, że prace nad płytą się przedłużały, częściowo z naszej winy, zespołu jako takiego, częściowo zupełnie nie z naszej winy, ponieważ okazało się, że są rzeczy nie do przeskoczenia w takim czasie, trzeba było nad nimi dłużej posiedzieć - ściągnąć piec, pożyczyć dodatkowy sprzęt, ściągnąć ludzi, którzy to mieli nagrać. Kiedy już decydowaliśmy się na produkcję, która jak na polskie warunki, jak na zespół metalowy, jest naprawdę olbrzymia, jeśli chodzi o zaangażowanie środków, o czas, o to wszystko, to nie mogło być tak, że skoro siedzimy trzy miesiące w studio i dopieszczamy każdy fragmencik, to nagle w ostatnim tygodniu rezygnujemy z połowy pomysłów, bo trzeba szybko wydać płytę. To się przedłużało, przedłużało, przekroczyliśmy wstępnie wymyślone terminy, no i pojawiły się następne, jeszcze następne i wreszcie termin-ultimatum, przy którym już wydawcy, zarówno portugalski, jak i polski, powiedzieli, że więcej czekać nie będą. Prawda jest taka, że jeśli bardzo byśmy naciskali, to pewnie obie firmy jeszcze by poczekały, natomiast doszliśmy do wniosku, że trzeba przestać, bo możemy zagrzebać się przy tej płycie do marca. I to nas zdopingowało, może tam jeszcze w niektórych fragmentach brakuje czegoś, co mogłoby być, jakiejś przyprawy malutkiej, ale to są rzeczy, których i tak nikt nie wychwyci, a i my o nich zapomnimy za trzy miesiące. Było natomiast niebezpieczeństwo, że już nie wyjdziemy z tego studia. Samo nagrywanie gitar... One były nagrywane zupełnie suche, a później nagrane brzmienie gitary przepuszczaliśmy przez różne piece. Zastanawialiśmy się, przez którą "głowę" zabrzmi to lepiej, do tego jeszcze "paka" ma duże znaczenie, więc pożyczaliśmy różne zestawy głośnikowe. Chcieliśmy osiągnąć jakieś optymalne parametry. To po prostu musiało zająć dużo czasu. Zresztą mieliśmy komfort, ponieważ po pierwsze dysponowaliśmy sporym budżetem na nagranie tej płyty, a poza tym umowa, którą zawarliśmy z Bartkiem, podkreślam, że to my, a nie wytwórnia, otóż była to umowa o dzieło, na zasadzie bardziej koleżeńskiej. Gdyby była to umowa na godziny, pewnie w jakimś momencie sesji zabrakłoby pieniędzy i skończylibyśmy płytę za pół roku. Tak więc jedno i drugie fajnie się złożyło. Raz, że pieniądze były na tyle duże, że Bartek spał spokojnie, bo i tak na tym zarobił, a dwa, że umowa, którą podpisaliśmy, obligowała go do tego, żeby zakończyć sprawę, czy tego chciał czy nie i nie domagać się więcej.

Czy "The Mother And The Enemy" stanowi całość tekstową? Czy płyta ma jakiś koncept?

Jarek: Nie jest to album koncepcyjny jako taki, natomiast pojawia się myśl przewodnia, pewien wspólny nastrój. Jest to odejście od okultystycznych klimatów, które były wcześniej, od pochwały ducha, od pochwały indywidualizmu. Ta płyta jest najbardziej pesymistyczna i właściwie jej najważniejsza myśl głosi, że życie tak naprawdę jest wynaturzeniem. Jest krostą, rakiem na organizmie śmierci. Ona jest stanem naturalnym i nie ma nic poza nią. Tytuł "The Mother And The Enemy" odnosi się do Natury, która nas rodzi po to, żeby później zabić. Płyta jest bardzo nihilistyczna i stawia pod znakiem zapytania wszystkie poprzednie moje teksty. Niektóre numery mówią o czymś innym, ale ogólna wymowa płyty jest właśnie taka. Bardzo ciemna i bardzo pesymistyczna.

Autorem okładki jest sam Travis Smith. Czy wykorzystanie jego pracy było pomysłem waszym czy wytwórni?

Jarek: To był przypadek. Ja sobie znalazłem przy pomocy internetu wirtualną galerię pewnej Amerykanki, jej prace bardzo mi się spodobały i przekonałem kolegów, żeby jedna z nich była okładką naszej płyty. Pokazałem to wytwórni, która teoretycznie dogadała się z artystką co do ceny, natomiast ona później przez kilka miesięcy nie była w stanie dostarczyć im pracy. Oni się w końcu wściekli, że to trwa już za długo i powiedzieli, że robimy coś innego, bierzemy Travisa Smitha. Ja nie byłem do tego przekonany w stu procentach, ponieważ oprócz okładek Katatonii jego prace nie do końca mi pasowały. Natomiast kiedy dwa tygodnie później przedstawił pracę, którą stworzył tylko w oparciu o tytuł płyty, to już nie było więcej pytań.

Skoro macie już perkusistę, czy są szanse, że wasze najbliższe koncerty dojdą do skutku?

Jarek: Bardzo chciałbym, żeby nie było więcej takich niespodzianek jak ostatnio w Łodzi (zespół odwołał swój występ na urodzinach Sacriversum - red.), ponieważ nam to psuje życie bardziej niż komukolwiek innemu. Ludzie, którzy przychodzą na koncert z nadzieją, że zagramy, a my nie gramy, później zniechęcają się i już więcej na naszych koncertach mogą się nie pojawić. Nie wyobrażam sobie jednak istnienia zespołu jako takiego bez grania koncertów, więc mam nadzieję, że wszystko pójdzie w dobrym kierunku. Na pewno pojawimy się na trasie Thrash 'em All. Nawet jeśli przygotujemy tylko krótki koncert, to z pewnością zagramy. A wiosną będzie dłuższa trasa z pełnym setem.

« Poprzednia
1
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu

Czy Twój komputer jest szybki?