zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 4 maja 2024

felieton: Ritchie Blackmore - Minstrel w czarnym zamszu

6.05.2001  autor: Maciej Mąsiorski

strona: 2 z 4

Zaznaczyć należy, że zakulisowa historia Deep Purple to właściwie historia Ritchiego Blackmore'a - wszelkie skandale i błazeństwa oraz konflikty i kryzysy w przytłaczającej większości brały początek z poczynań "człowieka w czerni". Nieokiełznany temperament to częsta cecha wielkich osobowości - a taką z pewnością był i jest Ritchie Blackmore. Apodyktyczność i niechęć do kompromisów spowodowały, że szybko przejął stery w Deep Purple i skierował ich muzykę - zgodnie ze swoją wizją - na ciężkorockowe tory. Te same cechy charakteru Ritchiego natrafiły jednak na opór drugiej wielkiej indywidualności w osobie Iana Gillana, a dziesięciolecia już historii konfliktu tych dwóch panów pokazały, że jakiekolwiek porozumienie nie jest i nie było możliwe. Choć obydwaj potrafili przyznać się do swoich wad i win, choć obydwaj niejednokrotnie zapewniali o szacunku i podziwie dla swego antagonisty, choć obydwaj wreszcie potrafili razem tworzyć i grać muzykę na poziomie, jakiego nigdy nie udało im się osiągnąć osobno - nie dane im było znaleźć trwałej harmonii i porozumienia. Nie warto spekulować, jak wyglądałaby historia Deep Purple, gdyby tym dwu nieprzeciętnym muzykom udało się zgodzić. Nie warto rwać włosów z głów - może rywalizacja i próby zdominowania drugiej strony pchnęły obydwu muzyków do dania z siebie wszystkiego...?

Wracając jednak do samej muzyki - przełom lat 60-tych i 70-tych to, jak już wspomniano, okres przejęcia "pierwszych skrzypiec" w Deep Purple przez charyzmatycznego gitarzystę. Ostatnimi czasy po głowie chodziły mu pomysły uczynienia z Purpli zespołu ostrzejszego, bardziej drapieżnego, energicznego. To głównie z jego inicjatywy grupę opuścili "łagodni" - wokalista Rod Evans i basista Nick Simper. W nowo pozyskanych muzykach - Ianie Gillanie i Rogerze Gloverze - znalazł poparcie dla realizacji swoich hardrockowych celów. W konsekwencji wydana w 1970 roku płyta "In Rock" to niekwestionowane arcydzieło, jedna z najwcześniejszych manifestacji hard rocka w najczystszym wydaniu, wolnym od wpływów bluesa (jak we wcześniejszych płytach Led Zeppelin, The Who czy Rolling Stonesów), przesyconym ciężkimi, prostymi riffami gitary oraz wyjątkowo przenikliwym wrzaskiem Iana Gillana. Początek lat siedemdziesiątych to też Blackmore już prawdziwie dojrzały i w pełni wykształcony. Nareszcie można mówić o specyficznym stylu, o charakterystycznym brzmieniu jego gitary. Na scenie coraz bardziej daje upust drzemiącej w nim energii - dominuje na estradzie, wywija instrumentem, rozbija gitary... Ritchie w tym czasie trwale przerzuca się na Fendera Stratocastera (wcześniej, do płyty "In Rock" włącznie, grał na Gibsonie), jego riffy są ciężkie, pełne ognia, jego solówki zachwycają techniką, melodyjnością, choć niektórzy wciąż zarzucają im pewną monotonność i schematyzm... Riffy w utworach Deep Purple nabierają jednak własnej specyfiki i jego styl staje się rozpoznawalny.

Trzeba nadmienić, że Blackmore de facto nigdy nie był liderem Deep Purple w typowym tego słowa znaczeniu, mało tego, fakt posiadania w grupie muzyka o takich umiejętnościach jak Jon Lord powodował, że tak naprawdę to właśnie ów wielki klawiszowiec był w co najmniej równym stopniu odpowiedzialny za charakterystyczne brzmienie grupy. Dla Blackmore'a oznaczało to, że jego gitara nie jest jedynym solowym instrumentem, jak i nie jest jedynym "motorem napędowym" utworów, a cała istota muzyki Deep Purple musi leżeć we wzajemnym współgraniu riffów i solówek granych zarówno na gitarze, jak i na klawiszach. Nie każdy gitarzysta potrafiłby sprostać tym wyzwaniom z satysfakcjonującym efektem, ale gitara Blackmore'a cechuje się się właśnie dopasowaniem do tego charakterystycznego brzmienia. Należy mu się dodatkowy podziw, za to że potrafił sprostać i stawić czoła geniuszowi Lorda. W efekcie w Purplach (przynajmniej w tych z lat siedemdziesiątych) żaden z tych dwu instrumentów nie stanowi tła dla drugiego, a przy tym potrafią tak doskonale razem współgrać i się uzupełniać. Najlepiej zresztą słychać to w takich utworach jak "Highway Star", "Speed King", "Lazy", "Fireball", "Bloodsucker", "Space Truckin'", "Woman From Tokyo" czy nieco wcześniejszy "Wring That Neck". Niejednokrotnie wiodący riif grany jest unisono przez obydwa instrumenty, nadając mu ciekawe i wyjątkowo potężne brzmienie, innym razem jeden instrument "napędza" tempo, pozwalając drugiemu nieco poszaleć.

Jak rozwija się dalsza kariera Blackmore'a? Deep Purple początku lat siedemdziesiątych podbija świat i święci sukcesy. Kolejne po "In Rock" płyty "Fireball", Machine Head" i "Who Do We Think We Are" pojawiają się na półkach milionów fanów nowej muzyki młodego pokolenia - żywiołowego hard rocka. Riff "Smoke On The Water" staje się modelem nowego stylu, niemal każdy początkujący gitarzysta próbuje wydobyć te dźwięki ze swego instrumentu - Blackmore staje się prawdziwym bohaterem. Koncertowy album "Made In Japan" zdobywa rekordową popularność, prezentując potężne możliwości Deep Purple, wyjątkową zdolność improwizacji, zgrania, zrozumienia na scenie oraz ogromny talent i niewyczerpane pomysły muzyków. W końcu jednak, u szczytu popularności grupy, Blackmore-tyran przedkłada swą chęć dominacji nad muzyczne dobro grupy, którą współtworzy i której zawdzięcza sławę - doprowadza do odejścia tego, którego nie był w stanie zdominować, wraz z jego przyjacielem - Iana Gillana i Rogera Glovera... Jego niezwykle silna pozycja w zespole pozwoliła mu przeforsować te pomysły, ale konsekwencje okazały się zgubne i dla samego Blackmore'a. W osobie nowego wokalisty Davida Coverdale'a zyskał być może niejakie spełnienie swej wizji nowego Deep Purple o nieco bardziej bluesowym obliczu, natomiast obecność w zespole śpiewającego basisty Glenna Hughesa spowodowała stopniowe odsuwanie Blackmore'a z dominującej pozycji. Dwie wydane w tym składzie płyty "Burn" i "Strombringer" wciąż pełne są purpurowego stylu i hardrockowych riffów, zaczynają jednak przesiąkać (silniej na "Stormbringer") dalekimi od rocka klimatami funky i soul. To wcielenie Deep Purple, choć z pewnością nie pozbawione atutów i uroku, nie spełniało jednak oczekiwań gitarzyty i w konsekwencji doprowadziło do straty jego zainteresowania poczynaniami Purpli i odejścia z grupy. Ten zmienny w upodobaniach muzyk popadł w tamtym czasie w fascynację bluesem, a zdominowana przez Hughesa i jego funkowo-soulowe pomysły dawna grupa nie dawała mu szansy ma realizację w tym kierunku.

Komentarze
Dodaj komentarz »