zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 4 maja 2024

felieton: Ritchie Blackmore - Minstrel w czarnym zamszu

6.05.2001  autor: Maciej Mąsiorski

strona: 3 z 4

Wraz z odejściem z Deep Purple Blackmore został uwolniony od muzyków, z którymi w mniejszym lub większym stopniu musiał się liczyć. Pozwoliło mu to na pełnię swobody w realizacji dalszych pomysłów, obarczyło jednak ciężarem gwiazdorstwa teraz spoczywającego wyłącznie na jego barkach. Deep Purple nie było grupą muzyków skupionych wokół geniuszu Blackmore'a, jakkolwiek więc by nie patrzeć, muzyka i fani na rozpadzie tej grupy mogli jedynie stracić. Jak jednak wpłynął on na Blackmore'a?

Blackmore powołał do życia wraz z muzykami grupy Elf nowy, całkowicie własny projekt, nadając mu wdzięczną nazwę Rainbow. Zespół miał mu pozwolić na solową realizację swoich pomysłów bez potrzeby liczenia się z kimkolwiek i dzielenia sukcesami. Potrzeba swobody nie po raz ostatni miała okazać się bardzo istotną dla kariery Ritchiego... W każdym razie powody do satysfakcji miał - Deep Purple po jego odejściu szybko się rozpadło, wydając zaledwie jedną płytę ze zdolnym amerykańskim gitarzystą Tommym Bolinem, wówczas jednak już bardzo silnie uzależnionym od narkotyków. Ze wszystkich projektów, w których w okresie "bezpurplowia" udzielali się muzycy formacji, Rainbow radziło sobie najlepiej (no, może jeśli nie liczyć daleko późniejszych sukcesów Whitesnake). Przez Rainbow przewinęło się sporo muzyków, w tym aż trzech wokalistów. Wielu z nich współpraca z Blackmorem pozwoliła zaistnieć na rynku i zdobyć nierzadko sporą sławę, jako że Rainbow od samego początku zdobyło ugruntowaną pozycję na muzycznym rynku, do końca nie zraziło też swych fanów (czytaj - dawnych fanów Deep Purple) i mogło liczyć na ich wierność. Można doszukać się wielu powodów tego stanu rzeczy - jednym z podstawowych na pewno jest fakt, że w osobie Ronniego Jamesa Dio - pierwszego wokalisty - posiadło rewelacyjny głos i świetnego muzyka, mającego niemały, biorąc pod uwagę założoną dominację Blackmore'a w grupie, wpływ na styl grania Rainbow. Bluesowo-hardrockowej gitarze Ritchiego dostarczył on potężny, mistycznie brzmiący wokal i takież teksty, dzięki czemu Rainbow nabrało swoistego, nastrojowego klimatu. Z drugiej strony z jakiegoś powodu - czy to przypadku, czy tez może właśnie dawno nie zaznanemu poczuciu swobody - lata pracy w Rainbow datują się na szczyt możliwości muzycznych i technicznych Blackmore'a. Nie są to Purple, nie - bo brakuje rozpędzonych Hammondów Lorda, wrzasku Gillana, perfekcyjnie pracującej sekcji Glover-Paice... Gitara w Rainbow natomiast mknie jak nigdy dotąd - wyeksponowana, nieskrępowana... Na koncertach Ritchie pozwala sobie na znacznie więcej niż w Purplach - czasem jego improwizacje zdają się nie mieć końca, ale zarazem nie nudzą i pełne są natchnienia, magii... No i niezwykle brzmi gitara Ritchiego - jego technika olśniewa jak nigdy dotąd, w pełni pojawiają się klasyczne wpływy, Blackmore raz po raz zmienia się w baśniowego barda, przemyka łagodnie palcami po gryfie wydobywając melodyjne, renesansowe frazy, by zaraz z agresją szarpnąć strunami w hardrockowym szaleństwie... Zarejestrowane koncerty Rainbow z tamtego okresu mogą być prawdziwą gratką dla wielbicieli purpurowego gitarzysty, większą zdecydowanie nawet niż koncerty Purpli. Blask Ritchiego nie gaśnie i w studio - siedem płyt Rainbow pełnych jest świetnych riffów, nie ustępujących purplowskim, a także znakomitych solówek - wystarczy wspomnieć te z "Difficult To Cure" czy "Spotlight Kid"...

Rok 1984 to reaktywacja Deep Purple, koniec Rainbow, kolejna "niewola" Blackmore'a i powrót dawnych konfliktów. Nadzieje na dojrzałość i lecznicze działanie czasu przetrwały pierwszą, znakomita płytę "Perfect Strangers". Nowi Purple są znów znakomici, jednak odmienni - po około dziesięciu latach rozłąki jedynie Blackmore udowodnił siłę swej muzycznej osobowości. Gillan miotał się po różnych solowych projektach z różnym, ale nigdy przesadnym powodzeniem, Lord z Paicem ostatecznie trafili do Whitesnake, stanowiąc raczej tło dla prowadzącego grupę Coverdale'a, a Glover skończył w... Blackmore'owskim Rainbow. Rainbow najsilniej przesiąknęło purpurową tożsamością i odniosło największe sukcesy, naczelna rola przewodnia nowych Deep Purple przypadła więc dość naturalnie Blackmore'owi. Z tego też powodu nieunikniony wybuch konfliktu na linii Blackmore-Gillan doprowadził do ponownego odejścia Gillana z zespołu zaraz po wydaniu mniej udanej od swej poprzedniczki płyty "House Of Blue Light" oraz nieco dziwnego, quasi-koncertowego wydawnictwa "Nobody's Perfect". I znowu ujawniła się dominująca pozycja Ritchiego w Purplach - na miejsce Gillana przyjęto ex-wokalistę Rainbow o umiarkowanych umiejętnościach i wątpliwej skromności - Joe Lynn Turnera. Nie przyjął się on jednak w zespole i po ukazaniu się płyty "Slaves And Masters" opuścił grupę...

Komentarze
Dodaj komentarz »