zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 9 października 2024

recenzja: Paradise Lost "Host"

14.12.1999  autor: Margaret
okładka płyty
Nazwa zespołu: Paradise Lost
Tytuł płyty: "Host"
Utwory: So Much is Lost; Nothing Sacred; In All Honesty; Harbour; Ordinary Days; It's Too Late; Permanent Solution; Behind the Grey; Wreck; Made the Same; Deep; Year of Summer; Host
Wykonawcy: Nick Holmes - wokal; Gregor Mackintosh - gitara, instrumenty klawiszowe; Aaron Aedy - gitara; Steve Edmondson - gitara basowa; Lee Morris - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Pomaton EMI, EMI
Premiera: 1999
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 6

Trudno wyobrazić sobie, czym byłby współczesny metal gdyby do grona jego przedstawicieli nie dołączył Paradise Lost. Bo to właśnie ten zespół płytą "Gothic" otworzył światu oczy na piękno utkane z ciemnej rozpaczy, wyznaczając tym nowy nurt w ciężkiej muzyce. Nurt niezwykle dziś popularny, czasem bardziej niż powinien - doom/gothic. Nie ma żadnej przesady w tym, że obecnie co drugi debiutant zawdzięcza Paradajsom sens swej egzystencji. Czasem nawet ma się wrażenie, że do studia owej grupy na chwilę wstąpił Mackintosh, aby zagrać jedyną w swoim rodzaju solówkę. Albo przez przypadek znalazł się tam Holmes by urozmaicić partie wokalne swym głębokim, specyficznym głosem... To jednak tylko złudzenia, które mijają szybciej niż się pojawiły. Bo mimo podobieństwa w paradajskim stylu mogą grać jedynie jego Twórcy. Mistrzowie, bez których pewnie do dziś w metalu istniałaby nieokreślona pustka. Zdarza się jednak, że Mistrzowie znudzeni swym dziełem szukają dalej. Zmieniają muzyczne oblicze. To z kolei sprawia, że miłość, jaką darzyli Ich wielbiciele zamienia się w obojętność, a wkrótce nawet w nienawiść. Paradajsi podjęli wyzwanie. Kolejny raz zresztą...

"Host", jak można było przewidzieć, rozwinął koncepcję nieśmiało narodzoną na "One Second". Elektronika odgrywa niezwykle ważną, wręcz pierwszoplanową (teraz słychać, że na "One Second" była ona właściwie tylko tłem) rolę w dzisiejszym Paradise Lost. Nie jest to na szczęście mechaniczne techno, a pełna melancholii, desperacji i uczuć muzyka ("It's Too Late" to dekadencka symfonia tragedii, bólu i osamotnienia). Muzyka, która chyba już na dobre wykluczyła Paradise Lost z grona zespołów metalowych. Nadaremnie szukać tu potężnej gitary Aarona (zabrakło jej już na poprzedniej płycie). W miarę ciężko i rockowo brzmi "Permanent Solution", "Deep" (świetny numer, bardzo mocny punkt "Host"), "Behind the Grey" czy "Made the Same". Reszta to raczej melancholijne, stonowane kompozycje, oparte na instrumentach klawiszowych, smyczkach (prawdziwych!) i elektronice. Jednak nie można zapomnieć o gitarze Mackintosha, bo ona pojawia się w miarę często, wygrywając przepiękne solówki. Tak SOLÓWKI, których bardzo brakowało na "One Second". To one sprawiają, że mimo zupełnie nowego wcielenia Paradise Lost nadal pozostaje zespołem, który trudno pomylić z jakimkolwiek innym ("In All Honesty", "Harbour", "Year of Summer", "Host", "Nothing Sacred"). Wokal Holmesa nie zmienił się zbytnio od "One Second" - jest melodyjny, ekspresyjny, czyściutki, pozbawiony chrypki. Nick nie jest osamotniony w swych poczynaniach: pierwszy raz od czasu "Icon" na płycie Paradajsów pojawia się kobiecy głos. W takich momentach ("It's Too Late", "Harbour") wracają wspomnienia z przeszłości. Instrumenty jakby nieco inne, ale klimat dokładnie taki sam... "Host" ma w sobie coś z Depeche Mode. Nie jest jednak kopią "Ultry", jak można przeczytać w prawie każdej recenzji. Owszem, klimat obu płyt jest zbliżony, obie oparte są na melancholii i ciemności, ale muzycznie to nieco inne światy. "Host" w porównaniu z "Ultrą" wydaje się płytą czadową, typowo rockową. To tak, jakby porównywać "Gothic" i "Turn Loose the Swans" My Dying Bride. Obie płyty wrzucono do doomowo-gotyckiego worka, bo rzeczywiście utrzymane są w podobnym nastroju. Nikt jednak nigdy nie odważył się nazwać jedną kopią drugiej. Podobnie jest z "Host" i "Ultrą". Wiele je łączy (czasem - to trzeba przyznać - Paradajsi troszkę powielają patenty stosowane przez Depeche Mode), ale jeszcze więcej dzieli.

"Host" tchnie osamotnieniem i przerażającym smutkiem. Muzycznie przypomina to mroczny dark wave, osaczony gotyckim powiewem, a momentami nawet ambientem. Ponieważ od dawna fascynuje mnie takie granie, płyta przypadła mi do gustu. Wiem jednak, że fani kolejny raz poczują rozczarowanie i większość z nich odrzuci ten album. Mimo diametralnej zmiany stylu, zespołowi nie można odmówić oryginalności i odwagi. Poza tym obiektywnie trzeba przyznać, że panowie bardzo dobrze czują się w "nowej skórze", a muzyka z tej płyty naprawdę wciąga. Opinie na temat tego dzieła na pewno będą skrajnie różne. Jednak wiernym wielbicielom gitarowego Paradise zawsze pozostają płyty z przeszłości. Ich nikt nigdy nie może wymazać z historii prawdziwego METALU...

Komentarze
Dodaj komentarz »