zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku niedziela, 13 października 2024

relacja: Dragon, Destroyers, Faust, Wrocław 1.10.2021

4.10.2021  autor: Krasnal Adamu
wystąpili: Dragon; Destroyers; Faust
miejsce, data: Wrocław, Liverpool, 1.10.2021

Trzy polskie zespoły metalowe z lat 80. i 90. - Dragon, Destroyers i Faust - reaktywowały się niedawno po długich przerwach w działalności, wydały nowe albumy, a na przełomie lata i jesieni 2021 roku wybrały się na kilka wspólnych koncertów. Nie wszystkie imprezy odbyły się do końca zgodnie z pierwotnymi planami i zapowiedziami, np. przedsprzedaż biletów, tańszych o 10 zł, na występy we Wrocławiu ostatecznie nie wystartowała. Wygi są jednak ostatnio w na tyle dobrej formie, że drobna przeciwność nie zdołała mnie zniechęcić.

Punktualnie o godzinie 21 przygasły światła i Faust wkroczył na scenę, ale jeszcze prawie pięć minut upłynęło na pogaduszkach i kontroli nagłośnienia, zanim zespół rozpoczął występ. Grupa, grająca od powrotu w prawie w całości nowym składzie, skupiła się na materiale ze swojego ostatniego albumu, zatytułowanego "Wspólnota brudnych sumień". Przez trochę ponad pół godziny wykonane zostały "Wyznanie niewiary", "Homo Homini Deus", "Życie bez życia", "Zanim się obudzę", cover "In the Name of God" Unleashed, "Samotność" i "Niemiłość i trwoga". Autorski materiał - mimo że bardzo dobry i w studyjnym oryginale, i na żywo - zdawał się nie wywoływać wielkiego entuzjazmu publiczności. Widzowie nie reagowali na niego ani zabawą, ani dzikimi owacjami. Ponad grzecznościową normę wybiła się tylko garstka, która na polecenie wokalisty pomogła śpiewać refren "Homo Homini Deus". Znacznie lepiej sytuacja wyglądała jedynie podczas "In the Name of God". Cover Unleashed ściągnął pod barierki kilku headbangerów, którzy po chwili rozkręcili też młyn.

Na scenie tymczasem głównym generatorem ruchu był basista, chociaż być może, paradoksalnie, wskutek niedoboru wolnego miejsca. Instrumentalista wciśnięty został między czteroosobową pierwszą linię a zestaw perkusyjny. Przestrzeni na podwyższeniu zabrakło zresztą zupełnie dla dwóch plansz ze skrzydlatymi szkieletami z plakatu trasy - ustawiono je pod sceną, po bokach, na widowni. Basista wędrował prawie tak samo daleko. To klękał przy którymś z gitarzystów, to grał z nogą na centrali, zwrócony przodem do perkusisty. Na czas "Zanim się obudzę" przeniósł się na stojącą pod sceną kolumnę głośnikową. Wiem, że teksty z ostatniego albumu Fausta nie są tematem do żartów, ale powtarzany w refrenie wers "Po coś tam szedł?" pasował do sytuacji jak ulał. Basista zespołu chyba po prostu nie znosi bezczynności. Na początku "Samotności", gdy nie musiał grać, stanął z gitarą wiszącą mu za plecami i śpiewał razem z wokalistą, tylko bez mikrofonu. Dla ścisłości tłumaczę, że prawdziwego wsparcia gardłowego udzielał frontmanowi klawiszowiec.

W ocenie występu Fausta lekko się waham. Z jednej strony grupa zasłużyła na lepszy odbiór, a z drugiej - na scenie brakowało nie tylko miejsca, ale i akcji. Chciałbym zobaczyć, jak muzycy się prezentują, gdy mają do dyspozycji większą przestrzeń. Może wyszliby z cienia swojego basisty.

Prawie punktualnie o godzinie 22 grać zaczął Destroyers. Wokalista Marek Łoza wbiegł na scenę z kataną, co mogło oznaczać tylko utwór "Zemsta roninów". Frontman na zmianę wymachiwał mieczem i zostawiał go z czubkiem wbitym w podłogę. Po kawałku, którego, ze względu na tekst, jak najbardziej się w secie spodziewałem, zatytułowanym "Jeszcze gorsi", wokalista opuścił na chwilę scenę i wrócił w skórzanej kurtce. Ten rekwizyt miał z kolei pasować do utworu "Źli". "Młot na świętą inkwizycję" przyniósł problemy techniczne jednego z gitarzystów, ale też młyn, w efekcie którego ktoś z ekipy wreszcie zabrał spod sceny plansze. Wystawione na kontakt z szalejącymi widzami elementy scenografii mogłyby nie przetrwać ich zabawy w idealnym stanie. O "Czarnej śmierci" Marek Łoza powiedział, że w związku z powtarzającym się w niej "przeklętym" słowem "kwarantanna" zespół wolałby jej nie nagrać. W środku utworu wokalista znowu opuścił scenę. Tym razem wrócił w dziobatej masce, którą później zasłaniał sobie twarz również gitarzysta, i czarnej pelerynie. Następnie grupa wykonała "Krwawą hrabinę" oraz "Krzyż i miecz". W trakcie drugiego z nich frontman podkładał mikrofon maniakom pod sceną, by w refrenie krzyczeli tytułowe słowa.

"Noc królowej żądzy" przeniosła imprezę na nowy poziom. Na początku długiej partii instrumentalnej wokalista opuścił scenę, by szybko wrócić na nią z dmuchaną lalką. Chwilę później basista rzucił ją widzom do zabawy. Z nimi lala uprawiała crowdsurfing, headbanging i kilka innych rzeczy. Gdy w końcu, w przerwie między utworami, wróciła na scenę, Marek Łoza wreszcie ją przedstawił - dowiedzieliśmy się, że ma na imię Ela. Na czas wykonania kolejnego kawałka, zatytułowanego "Bal" i wspominającego nawet o tysiącu lal, frontman zwrócił nam nową koleżankę. Tym razem m.in. pozowała do zdjęć oraz zwiedziła większą powierzchnię klubu. Nie pochłonęła jednak całej uwagi publiczności, z którą w trakcie utworu wokalista bawił się w skandowanie "Hej!". Po "Czarnych okrętach", ostatniej pozycji w trwającym prawie godzinę secie, czterej muzycy stanęli razem, by podziękować i się pożegnać. Tylko basisty już z nimi nie było. Po chwili wrócił na scenę z lalą, by ponownie cisnąć ją na widownię.

W trakcie występu ciągle coś się działo. Wokalista wymachiwał i kręcił statywem od mikrofonu, basista unosił swój instrument w stronę widzów prawie jak karabin, a jeden z gitarzystów, gdy miał wolne ręce, chętnie sięgał po smartfon, by filmować reakcje publiczności. Destroyers zalatuje kiczem, ale biją od niego oddanie i energia, za które można zespół kochać. Publiczność już od pierwszego utworu żywo reagowała, a nazwę grupy skandowała nie tylko po ostatnim.

Trzeci występ rozpoczął się gitarowym piskiem. Set otworzyły nierozdzielone przerwą utwory "Przemoc" i "R.T.H.". Dragon zaprezentował się jako brutalniejszy i bardziej techniczny od pozostałych zespołów. Niestety najpierw w uszy rzuciło się co innego. Ponieważ instrumentalistów w składzie było tylko trzech - perkusista, basista i gitarzysta - na tle poprzednich kapel muzyka kwartetu poraziła ubogością. Następnie, w bardziej złożonych fragmentach zespół brzmiał, chyba głównie wskutek odbiegającego od ideału nagłośnienia, trochę nieskładnie. Maniakom to jednak nie przeszkadzało. Szybko rozkręcił się młyn, nazwę grupy widzowie skandowali już w pierwszej przerwie, a w trakcie dwóch następnych kawałków, zatytułowanych "Beliar" i "Szymon Piotr", niektórzy wchodzili na scenę, by z niej skakać.

Resztę godzinnego setu stanowiły utwory "Łzy Szatana", "Arcydzieło zagłady", "Nie zginaj kolan", "Czas umiera" i "Armageddon". Na początku ostatniego z nich jeden z maniaków wszedł na scenę i popisywał się wokalizami, dopóki obsługa nie przekonała go do powrotu na widownię. Zeskoczył na nią bez większego oporu. Zaraz potem rozkręcił się młyn, który na kilka poprzednich utworów zanikł. Na koniec Fred przedstawił kolegów i siebie, po czym zespół dał się łatwo namówić na bis. Wokalista wspomniał o niedawnym, odbytym również we Wrocławiu koncercie dla Romana Kostrzewskiego, w ramach którego jako goście wystąpili prawie wszyscy członkowie obecnego składu Dragona. Tak zapowiedziany został "Morderca" Kata. W trakcie utworu na scenie znowu pojawili się dodatkowi ludzie, tym razem m.in. muzycy pozostałych zespołów. Zdarzył się też problem techniczny basisty, ale można było nie zwrócić na niego uwagi. Na drugi bis, już bez udziału wokalisty, również wykonany został cover, chociaż bardziej przypominający jam. Gronos zaczął grać riff z "Back in Black" AC/DC, po chwili za zestaw perkusyjny z powrotem wbiegł Miki, zaraz dołączył też Fazi ze swoją gitarą basową. Liczba ludzi - muzyków i widzów - na ciasnej scenie stopniowo wzrosła do kilkunastu. Jako że zainteresowanych zespołami melomanów przybyło do klubu tylko około czterdziestu, na widowni w tej sytuacji nie pozostał chyba już nikt chętny do szaleństw.

Uważam, że Dragon dużo nie pokazał. Wściekła mina wokalisty i dość efektownie wyglądające solówki gitarowe to niewiele ponad minimum, na które liczyłem. Więcej zdziałała tu sama muzyka, mimo że nienajlepiej nagłośniona, i po prostu renoma zespołu. Kwartet zawojował publiczność, ale pode mną kolana się nie ugięły. Tak, wiem, że nie takie było przesłanie utworu z ostatniego albumu grupy.

Przed koncertem pomyślałem, że wolałbym, żeby zespoły zagrały w odwrotnej kolejności. W trakcie - raczej o tym, że pasowałyby lepiej do innych kapel, a nie do siebie nawzajem. Poważnego, świetnego Fausta powiązałbym z Katem z Romanem. Rozrywkowy Destroyers mógłby występować z Nocnym Kochankiem. W przypadku Dragona do głowy przyszło mi porównanie innego typu: wypadł mimo wszystko jak jeden z wielu mocnych headlinerów, którzy już nawet nie muszą się za bardzo starać, bo i tak będzie dobrze.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Dragon, Destroyers, Faust, Wrocław 1.10.2021
Switek1971 (wyślij pw), 2021-10-06 14:33:45 | odpowiedz | zgłoś
W Warszawie było więcej ludzi ,ponieważ grał Painthing wykonujący energetyczny death doom metal
re: Dragon, Destroyers, Faust, Wrocław 1.10.2021
Thrash Lover (wyślij pw), 2021-10-04 23:40:34 | odpowiedz | zgłoś
Przyszło tylko 40 osób?
re: Dragon, Destroyers, Faust, Wrocław 1.10.2021
Krasnal Adamu
Krasnal Adamu (wyślij pw), 2021-10-05 08:44:15 | odpowiedz | zgłoś
Może 50 było. Przed sceną stało maksymalnie ok. 30.
Na koncert w Warszawie podobno sprzedali wszystkie bilety.
re: Dragon, Destroyers, Faust, Wrocław 1.10.2021
Thrash Lover (wyślij pw), 2021-10-06 16:47:14 | odpowiedz | zgłoś
To bardzo slabo jak na takie duze miasto.

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Jesteś melomanem czy audiofilem?