zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 29 marca 2024

relacja: Marduk, Grave, Death Wolf, Valkyrja, Critical Solution, Wrocław "Firlej" 19.12.2013

5.01.2014  autor: Krasnal Adamu
wystąpili: Marduk; Grave; Valkyrja; Death Wolf; Critical Solution
miejsce, data: Wrocław, Firlej, 19.12.2013

Szwedzi rozwieźli ostatnie prezenty po Polsce i wrócili na święta do domu - tak można podsumować końcówkę trasy "Panzer Division Marduk". Jeden z ostatnich koncertów wypadł we Wrocławiu, parę dni przed Wiligią. Czy imprezę z udziałem pięciu skandynawskich kapel zapamiętam jako najwyrazistsze wydarzenie grudnia? Czy Marduk podkreśli swoją wielkość, mierząc się ze swymi albumami z lat 90.? Czy Grave wypadnie lepiej niż tylko bardzo solidnie? Wątpiłem, ale wolałem się przekonać osobiście. A nuż z radością bym stwierdził, że się myliłem.

Norweskie Critical Solution, jedyny uczestnik trasy spoza Szwecji, przykuło mój wzrok strojem basisty. Mogłem źle rozpoznać, ale wydaje mi się, że muzyk przebrał się za jakiś owoc z rodziny różowatych z uśmiechniętą buźką. Mogła to również być pietruszka. W kompletnym "botanicznym" kostiumie wytrzymał jednak tylko do połowy występu - przed "Hell's Warrior" zrzucił czapkę, najbardziej wymyślną część odzienia, na podłogę i zabawiał nas już jedynie bluzą. Mimo to nie dało się ukryć, że muzycznie zespół sprawiał się nieźle. Ze wszystkich występujących prezentował zakorzeniony w najdawniejszych czasach styl, odwołujący się m.in. do hard rocka. Miło było usłyszeć pracę basisty niezlewającą się w jedno z dźwiękami dwóch gitar mogących w tym czasie wspólnie wykonywać melodyjną solówkę. Niestety nie wystarczyło to, by chwycić wrocławską publiczność za serca. Przed "Evil Never Dies" - tytułowym kawałkiem z wydanego pół roku wcześniej debiutanckiego "długograja" - wokalista podziękował pozostałym zespołom, w finiszu utworu gitarzysta, kipiąc ekspresją, niemal położył się na scenie, a na sam koniec ze sceny poleciała kostka i pałeczki, po które... nikt nie spieszył się schylić. Na szczęście zespół, dla którego był to ostatni koncert w ramach tej trasy, chyba przyjął tę reakcję z dystansem. Najlepiej jest kończyć z uśmiechem na twarzy.

Valkyrja prezentowała się już całkowicie odmienne od poprzedników. Poszarpane ciuchy, ćwieki, łańcuchy, makijaż - od razu było widać, że można się spodziewać black metalu i żadnych żartów. Z groźnym wizerunkiem szczególnie daleko poszedł wokalista, który wypadł przez to niemal karykaturalnie. Zapowiedziawszy drugie w secie "The Cremating Fire", splunął i uderzył statywem od mikrofonu w podłogę tak mocno, że aż akustyk wyszedł ze swojego kąta, żeby sprawdzić, co tak walnęło. Oczyma wyobraźni widziałem już, jak w amoku frontman demoluje zestaw perkusyjny. Oczywiście nie stało się tak, a ponadto muzycy zdołali przekuć swoje zaangażowanie w zadowolenie widzów. Wśród wykonanych utworów znalazły się jeszcze m.in. "Welcoming Worms", "Madness Redeemer" z promowanego właśnie albumu "The Antagonist's Fire" i "Oceans to Dust", z których najlepiej odebrany został bodajże ostatni.

Trzy supporty na swoje występy miało po pół godziny. Death Wolf do dzieła przystąpiło z opóźnieniem wynikłym z zaginięcia pewnego sprzętu - chyba laptopa - bez którego, jak twierdziło, zacząć nie mogło. Ostatecznie zespół postanowił dłużej nie zwlekać. Pierwszym utworem jeszcze mnie nie zachwycił, ale przed drugim wokalista krzyknął po polsku "Napierdalać, kurwa!" - i dostał, co chciał. Od tej pory Death Wolf atakowało nas przekładańcem szybkich i powolnych kawałków, z których każdy odbierany był entuzjastycznie. Zabawa trwała m.in. przy "Snake Mountain", "Black Mark", najbardziej się według mnie wyróżniającym "Wolfs Pallid Sister", "Black Armoured Death" i "Circle of Abomination". Osobiście uważam nawet, że był to najlepszy występ wieczoru, chociaż znacznie pozostałych nie przewyższył. Zaraz po zakończeniu usłyszeliśmy jeszcze rozmowę ekipy. Zguba się znalazła. Ciekawe, czy dużo straciliśmy.

Członkowie Grave weszli na scenę jak ludzie, którzy nie muszą się o nic starać. Nie było przywitań ani stopniowania napięcia, robienia cyrku ani przymilania się. Lindgren bez ostentacyjności rozdeptał papierosa i wystartował z muzyką. Owszem, zadbano o minimum mrocznej scenografii w postaci dwóch leżących na głośnikach czaszek. Basista celował do nas ze swojego instrumentu z usuniętą czwartą, najcieńszą struną, jak z karabinu, nieraz też klękał przed kolegami na jednym kolanie. Wszyscy trzej muzycy z pierwszej linii jak w wytrenowanych układach choreograficznych zgodnie pokazywali nam, jak i kiedy mamy wyrzucać ręce w górę, lub stawali blisko siebie w rządku i rytmicznie się kołysali. Repertuar obejmował materiał z przestrzeni ponad dwudziestu lat. Usłyszeliśmy m.in. "Hating Life" z pierwszego "długograja", a zaraz potem "Morbid Ascent" z wydanego latem 2013 r. minialbumu pod tym samym tytułem. Z debiutu zostało wykonane również "Into the Grave", po którym basista poprzybijał nam "piątki" i zespół opuścił scenę. Skandowanie nazwy Grave nic nie dało. Bisu się nie doczekaliśmy. Chociaż sam się podczas występu dobrze bawiłem, jego długość była dla mnie rozczarowaniem. Szwedzi nie wykorzystali chyba nawet w pełni przeznaczonej dla nich w programie godziny. Zastrzeżenia mam również odnośnie nagłośnienia. Początkowo prawie nie słyszałem wokalisty. Później albo problem został usunięty, albo przestałem zwracać na niego uwagę.

Na koncertach metalowych lubię, gdy zniecierpliwiona czekaniem na gwiazdę publiczność zaczyna skandować "Gdzie jest krzyż?!". W tym przypadku wywoływany przez nią symbol na scenie już był, i to przez większość koncertu. Przy jednym z głośników flaga Szwecji została powieszona w taki sposób, że przedstawiała właśnie odwrócony krzyż. Do kompletu brakowało tylko Marduk, choć tak naprawdę muzyka już grała. Monotonne dźwiękowe tło zaczęło rozbrzmiewać kilka minut przed wejściem zespołu, wypełniało też wiele przerw między utworami. Sam repertuar to zero zaskoczeń. Podczas trasy kapela przypominała swoje albumy "Those of the Unlight" z 1993 r. i "Panzer Division Marduk" z 1999 r., oba zarejestrowane w składach, które z obecnym wspólnego mają tylko gitarzystę. Po odegraniu w całości i bez zmian w kolejności utworów nowszego opuściła na chwilę scenę, a po powrocie to samo zrobiła ze starszym. Po odtworzeniu obu dzieł zostawiła nas z trwającym chyba jeszcze ponad minutę dźwiękowym tłem, a na bis wywołać się nie dała. W reakcji publiczności znowu czuło się niedosyt. Wprawdzie przez cały występ dobrze się bawiła, a wokalista zadowalał ją dodatkowo, podkreślając, że Marduk lubi grać dla polskich fanów, ale zabrakło "kropki nad i" w postaci trzeciego, przekrojowego, choćby nawet krótszego setu.

Koncert uważam za stosunkowo równy, nie nazwałbym tego jednak komplementem. O ile Valkyrja i Death Wolf wywiązały się ze swojej roli jako supportów bardzo dobrze, o tyle w przypadku Marduk górę nad funkcją wzięła forma, wspomnienie dwóch albumów stało się ważniejsze od innych elementów metalowego przedstawienia. Taka wizja artystów i należy to uszanować, ale nie będę ukrywał, że miałem nadzieję na więcej. Ponadto po prostu wolałbym, żeby to Grave było główną gwiazdą i grało ponad 70 minut.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Jak uczestniczysz w koncertach metalowych?