- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Brave the Cold, Defecation, Napalm Death
Wykonawca: | Mitch Harris - Brave the Cold, Defecation, Napalm Death (gitara, wokal) |
strona: 1 z 3
Brave the Cold, fot. Hannah Verbeuren
Napalm Death należy do grona zespołów, których wkład w rozwój muzyki ekstremalnej jest niepodważalny i nie do przecenienia. Jednym z architektów tego sukcesu jest gitarzysta Mitch Harris. Gdy w 2014 roku wycofał się z koncertowego życia formacji, jego obowiązki przejął John Cooke. I choć nic nie wskazuje, by w najbliższym czasie ten stan rzeczy miał ulec zmianie, nie znaczy to, że Mitch porzucił granie. W 2018 roku muzyk założył Brave the Cold, w którym partneruje mu bębniący w Megadeth Dirk Verbeuren. Dwa lata później duet wypuścił "Scarcity", swój pierwszy i jak dotąd jedyny album. W trakcie trwającego ponad czterdzieści minut wywiadu gitarzysta opowiedział mi o kulisach powstania projektu, nie zabrakło też lekcji historii. Jeśli chcecie wiedzieć, jak wyglądała sesja nagraniowa do "Harmony Corruption", dlaczego Defecation się rozpadło i co zrobić, kiedy poczta zgubi taśmę-matkę, to zapraszam do lektury.
rockmetal.pl: Cześć! W 2018 roku razem z Dirkiem Verbeurenem, dawnym perkusistą Soilwork, powołałeś do życia Brave the Cold. Miałeś w zanadrzu jakieś szkice utworów przed nawiązaniem współpracy czy tworzyliście wszystko od podstaw?
Mitch Harris: Do pewnego stopnia materiał był gotowy wcześniej. Rozpisałem sobie strukturę poszczególnych numerów, część przy użyciu automatu perkusyjnego, część bez żadnych bębnów. Następnie zwróciłem się do Dirka z pytaniem, czy zechciałby wystąpić w kilku piosenkach. Przesłałem mu około czterdziestu surowych pomysłów. Jego odpowiedź mnie zaskoczyła, wybrał bowiem dwanaście albo trzynaście spośród moich propozycji. Nie spodziewałem się takiego zaangażowania. Umówiliśmy termin i przyleciałem do Los Angeles, gdzie jego przyjaciel ma własne studio. Uwinęliśmy się w trzy dni. Został nam jeden dzień w zapasie, więc wykorzystaliśmy go na zarejestrowanie czterech kolejnych kawałków. Łącznie wyszło ich szesnaście, jeśli mnie pamięć nie myli. Dirk podszedł do tematu z wielką werwą i spisał się naprawdę wyśmienicie, zwłaszcza że niektóre partie były bardzo wymagające pod względem fizycznym. Szybko udzielił mi się jego entuzjazm i sam machałem łapami w powietrzu, jakbym okładał bębny. Czułem się jak dyrygent kierujący orkiestrą (śmiech).
Brave the Cold, fot. Hannah Verbeuren
Zgaduję, że skontaktowałeś się z Dirkiem nie bez przyczyny. Skąd się znaliście?
Z trasy. Nasze drogi przecięły się nie raz, nie dwa. Dirk zawsze był fanem muzycznego podziemia z naciskiem na wszelkie odmiany grindowej i metalowej ekstremy. No i lubi Napalm Death.
Rozumiem, że zetknęliście się w latach, kiedy wciąż grał w Soilwork?
Tak, choć czasem ciężko nadążyć za projektami, w których się udziela, tak dużo ich jest.
Ilekroć Dirk i Hannah (żona Dirka - przyp. red.) odwiedzali moje miasto, pokazywałem im swoje ulubione miejscówki, oni potem odwdzięczali się tym samym w Los Angeles. Taką nić porozumienia i przyjaźni cenię sobie znacznie wyżej niż czyjeś umiejętności muzyczne lub listę zespołów w życiorysie. Poza tym Dirk jest łatwy w obejściu i ma świetne poczucie humoru. Uznaję to za pomyślne zrządzenie losu, bo moje żarty są najgorsze na świecie (śmiech).
Wspomniałeś, że w Los Angeles powstało około szesnastu kompozycji. Na płycie, której nadaliście tytuł "Scarcity", znalazło się ich jedenaście. Co z resztą?
Najchętniej zobaczyłbym je wszystkie na jednym wydawnictwie, ponieważ w moim odczuciu słuchanie muzyki to swego rodzaju podróż. Jednocześnie mieliśmy świadomość, że część z nich brzmi trochę awangardowo i eksperymentalnie, a ludziom trudniej dziś utrzymać koncentrację. Przedyskutowaliśmy nasze wątpliwości z wytwórnią i postanowiliśmy okroić repertuar. Zasugerowali, by pozostałe numery wypuścić później w formie EP-ki. Chwilami żałuję tej decyzji, ale sądzę, że w ten sposób uzyskaliśmy bardziej przystępny i zwarty album.
Wydaje mi się, że mamy obecnie do czynienia z nadpodażą nowej muzyki i przez to nie każdy ma czas bądź ochotę na przesłuchanie płyty do końca. Sam przyłapuję się na tym, że zdarzy mi się stracić zainteresowanie materiałem, jeżeli nie przekona mnie do siebie w ciągu paru minut.
Zgadzam się, aczkolwiek kapelom o ustabilizowanej pozycji jest po prostu łatwiej, bo mogą liczyć na oddanych fanów. Oczywiście nie masz gwarancji, że twój ulubiony zespół zawsze nagra coś, co spełni twoje oczekiwania, ale przynajmniej dasz albumowi szansę. Młode formacje nie mają tego komfortu. A to, że krótki format jest najpopularniejszy, najlepiej widać na przykładzie TikToka, gdzie przeciętny filmik nie przekracza sześćdziesięciu sekund. Moje dzieciaki sporo tam siedzą i podrzucają mi czasem naprawdę fajne rzeczy, kompletnie spoza metalowej bańki. Pytam ich, co to za artysta, na co one odpowiadają, że nie mają pojęcia, ponieważ autor nie zamieścił opisu. Lubię wiedzieć, czego słucham, więc wchodzę potem na Google i staram się znaleźć wykonawcę po tekście. Zdarza się też, że to ja polecam im jakiś zespół. Pytają wtedy, gdzie mogą to obejrzeć, jakby teledysk stanowił integralną część utworu. Myślenie o muzyce zupełnie się zmieniło.
Wracając do Brave the Cold, nie da się chyba uniknąć pewnych porównań do Napalm Death. Pierwszy i drugi kawałek ze "Scarcity" - "Blind Eye" i "Hallmark of Tyranny" - mocno przypominają mi płytę "Utilitarian".
Zabawne, że o tym wspominasz, bo większość materiału na "Scarcity" stworzyłem właśnie na etapie pracy nad "Utilitarian". Przez bodaj trzy miesiące poświęcałem dwadzieścia minut dziennie na nagrywanie swoich pomysłów, potem kolejne trzy zajęło mi odsianie bubli, aż z grubsza zostało sto szkieletów piosenek. Te bardziej abstrakcyjne wykorzystałem na albumie Menace ("Impact Velocity" - przyp. red.), inne zaś trafiły na "Apex Predator - Easy Meat". Moim zdaniem gros tego, co ostatecznie wylądowało na "Scarcity", nie pasowałoby stylistycznie do Napalm Death. Zastanawiałem się, czy pokazać to chłopakom, ale pewien kumpel, któremu puściłem demo "Blind Eye" z moim wokalem, odwiódł mnie od tej myśli. Powiedział wtedy: "jeśli oddasz to Napalmom, w ich ujęciu zabrzmi to zupełnie inaczej, niż sobie zamierzyłeś". Rozważyłem jego słowa i na próbę zarejestrowałem wokale do jeszcze paru numerów. Wówczas zrozumiałem, że chcę podążyć tą drogą i zobaczyć, dokąd mnie zaprowadzi. W Napalm Death niskie i średnie tony należą do Barneya, ja odpowiadam za wysokie. Pod szyldem Brave the Cold mogłem eksperymentować do woli, nie stawiając sobie konkretnych celów. Pozwoliło mi to osiągnąć ciekawszy rezultat.
Brave the Cold, fot. Hannah Verbeuren
Popraw mnie, jeżeli się mylę, ale "Scarcity" to zdaje się pierwszy album od czasu "Intention Surpassed" Defecation, na którym zarejestrowałeś ścieżku basu...
Zgadza się, chociaż odkrycie właściwego ustawienia wymagało nieco kombinacji. Niektóre zespoły obniżają strój gitary, aby zabrzmieć ciężej. Sęk w tym, że w szybkiej muzyce odbywa się to kosztem czytelności riffów i często zagłusza bas. Z tego powodu zdecydowałem się na tonację D zamiast standardowej E. Następnie wziąłem czterostrunowy bas o obniżonym stroju i zagrałem wszystkie partie na jednej strunie - najgrubszej, rzecz jasna. Przygotowanie ścieżek basowych pochłonęło więcej czasu i energii, niż w przypadku gitarowych (śmiech).
Kogo zaangażowałbyś na stanowisko basisty, gdybyście mieli ruszyć z Brave the Cold w trasę koncertową?
Bez zastanowienia wybrałbym Dana Lilkera. To genialny artysta, skończył szkołę muzyczną, potrafi grać na fortepianie, ma szerokie horyzonty i niesamowitą wprost pamięć. Sądzę, że bez problemu rozgryzłby cały materiał ze "Scarcity" i nie potrzebowałby do tego mojej pomocy. Większy kłopot pojawiłby się zapewne po stronie Dirka z uwagi na jego rolę w Megadeth. Rozmawialiśmy o tym i dał mi swoje błogosławieństwo, gdybym chciał pograć z innym bębniarzem, ale... bez niego to nie byłoby to samo. Zobaczymy, na razie niczego nie wykluczam. I prawdę mówiąc, chętnie przyjąłbym jakiegoś gitarzystę, żeby móc chodzić po scenie i skupić się wyłącznie na śpiewaniu. Niestety to by raczej nie przeszło. Ludzie oczekują po mnie grania na gitarze. Kiedy występowałem z Napalm Death, podczas takich numerów, jak "The Wolf I Feed" czy "When All Is Said and Done", miałem ograniczoną swobodę ruchu, bo zawsze musiałem zdążyć do mikrofonu lub pedalboardu. Najgorsze pod tym względem są wielkie festiwale takie, jak "Wacken Open Air". Postaw kapelę na tak ogromnej scenie i z daleka wygląda to, jakbyś ciągle stał w miejscu, nawet jeżeli w rzeczywistości miotasz się na lewo i prawo.