- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Sodom
Wykonawca: | Frank "Blackfire" Gosdzik - Sodom (gitara) |
strona: 2 z 3
Sodom, fot. Moritz "Mumpi" Kunster
Zapisałeś się na lekcje czy do wszystkiego doszedłeś sam?
Chciałem się zapisać, ale ostatecznie tego nie zrobiłem. W sklepie, w którym kupiliśmy gitarę, jeden gość prowadził zajęcia grupowe. Pewien dzieciak z sąsiedztwa, również adept gitary elektrycznej, wybrał się tam z nadzieją, że nauczy się czegoś nowego. Opowiedział mi potem, jak to instruktor pokazał im kilka akordów, zagrał parę piosenek, po czym poszedł na kawę, zostawiając swoich uczniów samych. Ta historia skutecznie zniechęciła mnie do szukania pomocy korepetytorów. Zamiast tego zacząłem chodzić na próby lokalnych zespołów i w ten sposób podłapywałem coś za każdym razem. Dodatkowo kupiłem podręcznik do nauki bluesa, żeby przyswoić sobie skalę pentatoniczną i chwyty barowe.
W naszej rozmowie przewinął się już wątek twego miasta rodzinnego - Essen. Dużo się tam działo pod względem muzycznym, gdy byłeś nastolatkiem?
O tak. Na skraju ogrodu botanicznego w Essen stoi "Grugahalle", potężny obiekt na dziesięć tysięcy osób. Widziałem tam sporo koncertów: wspomniany AC/DC, Whitesnake, Judas Priest, Van Halen, Dio... Nawet jeśli trasa omijała Essen, z dużą dozą prawdopodobieństwa zahaczała o inny punkt na mapie Zagłębia Ruhry. Zabudowa w tym rejonie jest tak gęsta, że przypomina on jedną wielką aglomerację. Możesz przemieścić się do pobliskiego miasta i tego nie zauważyć.
Sodom (od lewej do prawej: Tom Angelripper, Frank Blackfire i Chris Witchhunter), materiały prasowe
U schyłku 1986 roku zostałeś gitarzystą Sodom i to wtedy, by nie odstawać od reszty chłopaków, otrzymałeś ksywkę Blackfire. Kto ją wymyślił?
To świetne pytanie, lecz moja odpowiedź zapewne cię rozczaruje, gdyż nie pamiętam, skąd się wzięła ani kto ją wymyślił. Już na wstępie Tom oznajmił, że muszę mieć jakiś przydomek. Szczerze mówiąc nie czułem się przekonany, ale on się upierał. Sypał tymi pseudonimami jak z rękawa, a każdy kolejny był gorszy od poprzedniego (śmiech). W końcu jakoś doszliśmy do Blackfire.
Zanim Tom zaprosił cię do współpracy, teksty i wizerunek Sodom silnie nawiązywały do satanizmu i okultyzmu, co chyba najwyraźniej słychać na EP-ce "In the Sign of Evil". Album "Persecution Mania" prezentuje zgoła odmienne oblicze zespołu, z treściami ukierunkowanymi bardziej na tematykę wojenną. Miałeś coś wspólnego z tą zmianą?
Nie, to był efekt naturalnej ewolucji. Wcześniej Tom i Chris mocno inspirowali się twórczością Venom, ale mnie nigdy nie pociągały piosenki o diable. Poza tym moja rola polegała na komponowaniu muzyki. To Tom pisał wszystkie teksty.
Na rozgrzewkę zarejestrowaliście EP-kę "Expurse of Sodomy". Sesja nagraniowa odbyła się w grudniu 1986 roku w "Musiclab" u Harrisa Johnsa. Miałeś przedtem styczność z profesjonalnym studiem?
Nie i nie nazwałbym tego wydawnictwa EP-ką. To był maksisingiel z trzema utworami: "The Conqueror", "Sodomy and Lust" i "My Atonement". Pomysł wyszedł od wytwórni (Steamhammer - przyp. red.). Kiedy dowiedzieli się, że Sodom ma nowego gitarzystę, chcieli sprawdzić, ile jesteśmy warci, nim zainwestują pieniądze w pełny album. Odzew przekroczył nasze najśmielsze oczekiwania. W skrócie - nikt nie wierzył, że to my nagraliśmy (śmiech). W Essen funkcjonował wówczas pub dla metalowców, pod szyldem "Mephisto". Często spotykaliśmy się tam z lokalnymi kapelami. Któregoś dnia zabraliśmy ze sobą winyl "Expurse of Sodomy" i poprosiliśmy barmana, by go włączył. Koledzy z Kreator byli pewni, że ich podpuszczamy (śmiech).
W październiku 1987 roku wróciliście do "Musiclab Studios", tym razem już po to, by zrealizować materiał na longplay. Czy praca nad "Persecution Mania" przysporzyła wam jakichś trudności?
Raczej nie, całość zajęła nam dwa albo trzy tygodnie. Zachowałem z tej sesji jedynie dobre wspomnienia. Piwo lało się strumieniami, do tego fani z Berlina postanowili odwiedzić nas w studio. Chcąc dostarczyć nam nieco rozrywki, wyciągnęli nas w weekend na miasto. Pod koniec eskapady wylądowaliśmy w klubie jazzowym. Zalani w pestkę wtoczyliśmy się do środka i okazało się, że trafiliśmy na koncert - ostatnia grupa akurat schodziła ze sceny. Tak się złożyło, że jeden z fanów znał szefa klubu i zapytał go, czy możemy coś zagrać. Chłop się zgodził i w rezultacie publiczność dostała występ gratis, choć nasza kondycja w tamtym momencie pozostawiała sporo do życzenia (śmiech).
Na okładce "Persecution Mania" zadebiutował Knarrenheinz, żołnierz w masce przeciwgazowej, który towarzyszy wam do dziś. Kto stworzył tę postać?
W pewnym sensie narodziny Knarrenheinza były dziełem przypadku. Pracownicy wytwórni zaaranżowali spotkanie, podczas którego pokazali nam kilka obrazów. Mieliśmy wybrać jeden z nich na okładkę płyty. Ten z zamaskowanym żołnierzem spodobał nam się najbardziej. Niestety nie pamiętam nazwiska artysty (obraz namalował Johannes Beck - przyp. red.) ani kto nadał Knarrenheinzowi jego imię.
"Persecution Mania" promowaliście na trasie pod szyldem "Sodomania Tour '88". Wystartowała ona 6 kwietnia 1988 roku i objęła swym zasięgiem Danię, Czechy, Niemcy, Holandię i Belgię. W przedsięwzięciu tym partnerowali wam Amerykanie z thrashowego Whiplash. Jak wspominasz ten wypad?
To była pierwsza trasa Sodom z prawdziwego zdarzenia, przedtem graliśmy tylko pojedyncze koncerty. Organizacją zajęła się agencja Drakkar Promotion, która wtedy zarządzała naszą karierą. Upchnęli nas z Whiplash do jednego autokaru, więc szybko się zaprzyjaźniliśmy. Spędziliśmy razem niemal trzy tygodnie i nie kojarzę, by choć przez chwilę doskwierała nam nuda. Byliśmy młodzi i spragnieni sukcesu.
11 lutego 1989 roku po raz pierwszy zawitaliście do Polski. Wystąpiliście wtedy na zimowej edycji "Metal Battle" w katowickim "Spodku". Z Niemiec przyjechał z wami thrashowy Risk, a Polskę reprezentowali między innymi Astharoth i gdański Ghost. Czy wycieczka do kraju, w którym powoli dogorywał ustrój komunistyczny, wywołała u was szok kulturowy?
Poniekąd tak. Z naszej perspektywy wszystko było zdumiewająco tanie. Za skrzynkę piwa w hotelu zapłaciliśmy, jeżeli się nie mylę, równowartość dziesięciu marek, a spaliśmy w podobno najdroższym hotelu w Katowicach. Sama hala koncertowa zrobiła na nas kolosalne wrażenie. Nigdy wcześniej nie graliśmy dla tak olbrzymiego tłumu. Coś fantastycznego. Jedyny mój zarzut to zbyt niska moc systemu nagłośnieniowego, jak na pomieszczenie o takiej kubaturze, ale podejrzewam, że w tamtych czasach niełatwo było w Polsce o lepszy sprzęt.
Materiały dotyczące zespołu
- Sodom