zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 3 grudnia 2025

wywiad: Zoran Bihać

3.12.2025  autorzy: Katarzyna "KTM" Bujas, Verghityax

Wykonawca:  Zoran Bihać - Zoran Bihać

strona: 3 z 3

Twój drugi teledysk dla Rammstein stanowi ilustrację do utworu "Mein Teil" z płyty "Reise, Reise". To pierwszy obraz, przy którym pracowałeś z kapelą na planie, jest to również najbardziej kontrowersyjne z twoich dokonań. Kto był autorem tego konceptu?

Ja. Przyjąłem tę samą filozofię, co przy "Links 2 3 4", czyli postanowiłem uchwycić treść piosenki, nie robiąc tego wprost. Przełożenie tekstu "Mein Teil" na język wizualny okazało się skomplikowanym zadaniem, ponieważ opowiada on o człowieku, który pożera drugą osobę. Uznałem, że najlepszym rozwiązaniem w tym wypadku będzie taniec buto - to forma ekspresyjnego tańca z Japonii polegająca na wyrażaniu emocji swoim ciałem. Wcześniej Robert Wilson zaadaptował jego elementy na potrzeby opery, zatytułowanej "Einstein na plaży". Ktoś opisał buto jako sekundę bólu po wybuchu bomby atomowej w Hiroszimie rozciągniętą do jednej godziny. Chłopaki z Rammstein obawiali się, że taki zabieg wywoła komiczny efekt. Zasugerowałem, by potraktowali to jako źródło inspiracji, nie wzorzec do skopiowania. Porozmawiałem z każdym z nich osobno i poprosiłem, by uzewnętrznili swoją instynktowną reakcję na myśl o zjedzeniu kogoś bądź byciu zjedzonym. To było niczym psychoterapia. Powoli - jeden po drugim - przekonali się do mojego zamysłu. Nalegałem, by wszyscy członkowie grupy kręcili swoje sceny pojedynczo. Ponownie spotykają się dopiero w sekwencji z brudem i deszczem, wolni od paskudztwa, które z siebie wyrzucili. W teorii mogliśmy na tym poprzestać, ale czegoś mi brakowało. Chciałem skontrastować to szaleństwo z czymś zupełnie codziennym i normalnym, zderzyć ze sobą dwa przeciwstawne światy. Dlatego w finale Schneider prowadzi resztę Rammstein na smyczy przez skrzyżowanie. Zarejestrowaliśmy jeszcze ujęcia w parku, lecz ostatecznie ich nie użyliśmy.

Do dziś uważam teledysk do "Mein Teil" za moje szczytowe osiągnięcie, zarówno pod kątem koncepcji, jak i siły wyrazu. Droga do jego powstania najeżona była licznymi trudnościami, a proces postprodukcji też nie należał do najłatwiejszych. Musiałem montować klip dwa razy, nim uzyskał aprobatę zespołu. Ze stresu schudłem chyba trzy kilogramy (śmiech). Po wszystkim czułem się fizycznie i emocjonalnie wyczerpany, podobnie jak reszta ekipy. Dla higieny psychicznej nagrałem w tym czasie zabawne wideo dla formacji hiphopowej - puszczałem w nim oczko do moich ulubionych filmów.

Zgaduję, że to, co członkowie Rammstein robili w swoich scenach, wynikało z rozmów, które z nimi przeprowadziłeś?

Tak. Na przykład Till stwierdził, że chce pożreć anioła. Aby to zrównoważyć, wymyśliłem, że anioł będzie jednocześnie pożerał jego, tylko w kontekście seksualnym. Nie dysponowaliśmy wtedy cyfrowym sprzętem, więc całość kręciliśmy na dwóch kamerach na taśmie 35 mm. Sądzę, że po "Mein Teil" zespół mnie zaakceptował, lecz przy okazji przylgnęła do mnie łatka specjalisty od dziwactw. Czasem mnie irytuje, ale to właśnie te dziwactwa pozwoliły nam przełamać niejedną granicę.

Till Lindemann i Zoran Bihać na planie teledysku do "Praise Abort", fot. z archiwum Zorana Bihaća
Till Lindemann i Zoran Bihać na planie teledysku do "Praise Abort", fot. z archiwum Zorana Bihaća

Wziąwszy pod uwagę, że zrealizowałeś dla Rammstein jeszcze dwa teledyski, a potem kilka dla solowego projektu Tilla Lindemanna, z pewnością zrodziły się między wami wzajemny szacunek i zaufanie. Coś zaskoczyło na poziomie personalnym, skoro otworzyli się przed tobą i pozwolili popuścić wodze fantazji.

Wszystko ma swój czas. To trochę jak z miłością - na początku związek wygląda zupełnie inaczej niż po trzydziestu latach. Tak było również z nami. Najpierw obie strony były pełne entuzjazmu. Oni otworzyli się na mnie - jedni mniej, drudzy bardziej - a ja starałem się dać im możliwie najlepsze dzieło. Później mieliśmy swoje wzloty i upadki, aż coś się zmieniło i ogień wygasł. Już nie współpracujemy.

Till przyszedł do mnie po długiej przerwie, gdy wystartował z karierą solową. Przesłali mi z Peterem (Tagtgrenem - przyp. red.) swój album, pt. "Skills in Pills". Planowali wypuścić "Fat" jako główny singiel, ale ja już po pierwszym przesłuchaniu wiedziałem, że to "Praise Abort" powinien być flagową piosenką tej płyty. To najbardziej szokujący kawałek na całym wydawnictwie. Podejrzewam, że za kulisami też toczyły się dyskusje na ten temat. Być może moja opinia pomogła im podjąć ostateczną decyzję. Zważywszy na to, że wcześniej nastawiali się na "Fat", nie mieli pomysłu na wideo do "Praise Abort". Zaproponowałem scenę, w której Till wykopuje ze sceny swoje rammsteinowe wcielenie, by - wyłącznie na potrzeby tego konkretnego klipu - zrobić miejsce dla nowej inkarnacji. Chciałem jak najgrubszą kreską nakreślić różnicę pomiędzy tymi postaciami, jednocześnie zachowując je obie przy życiu. Niestety pozostali członkowie Rammstein uznali to za afront. Nagrywając ten teledysk, nieświadomie znalazłem się w obozie Lindemanna, a stąd nie ma już powrotu do obozu zespołowego. To cena, którą musiałem zapłacić.

Till Lindemann i Zoran Bihać na planie teledysku do "Mein Herz brennt" Rammstein, z archiwum Zorana Bihaća
Till Lindemann i Zoran Bihać na planie teledysku do "Mein Herz brennt" Rammstein, z archiwum Zorana Bihaća

Wracając jeszcze na chwilę do wątku Rammstein, trzeci teledysk, który dla nich wykonałeś, ilustruje "Rosenrot". Ujęcia powstały nieopodal Braszowa w Rumunii. Czemu wybraliście akurat to miejsce?

Chciałem ukazać baśniowy świat, odcięty od jakichkolwiek zewnętrznych wpływów. Gość z działu produkcji przesłał mi zdjęcia tej małej, transylwańskiej wioski położonej wśród malowniczych gór. To był strzał w dziesiątkę.

Muzycy Rammstein odezwali się do mnie ponownie dopiero w 2012 roku, bo mieli problem z klipem do "Mein Herz brennt". Paul dał mi znać, że inny reżyser (Eugenio Recuenco - przyp. red.) już nakręcił wideo, lecz nie byli z niego do końca zadowoleni. Zapytał, czy moglibyśmy dodać tam sceny z wiolonczelami. Obejrzałem dostarczony materiał i doszedłem do wniosku, że trzeba go przemontować. Obraz sprawiał wrażenie, jakby zrealizował go ktoś zajmujący się fotografią modową, a nie opowiadaniem historii. Były tam naprawdę piękne ujęcia, ale zbyt jednostajne. Do tego z narracyjnego punktu widzenia nie łączyły się w spójną całość. Powiedziałem Paulowi, że same wiolonczele nie pomogą i musimy zrobić dokrętki. Aby zachować ducha oryginału, zebrałem wszystkie jego kluczowe motywy i postarałem się ułożyć z nich fabułę. Kiedy wreszcie opublikowaliśmy teledysk do "Mein Herz brennt", przeczytałem o nim mnóstwo pochlebnych opinii z różnych zakątków globu... z wyjątkiem Hiszpanii. Oni byli na mnie wściekli, ponieważ ich zdaniem zbezcześciłem dzieło ich rodaka. Sam Eugenio, mocno rozżalony, napisał oświadczenie, po którym rozpętało się istne piekło. Do tego złośliwie przekręcił moje nazwisko. Okazało się, że nikt się z nim w tej sprawie nie skontaktował i to ja wyszedłem na dupka. Cóż, może klip nie każdemu się spodobał, ale przynajmniej wszyscy go obejrzeli (śmiech).

Till Lindemann i Zoran Bihać na planie teledysku do "Ach so gern", fot. z archiwum Zorana Bihaća
Till Lindemann i Zoran Bihać na planie teledysku do "Ach so gern", fot. z archiwum Zorana Bihaća

Skoro już napomknąłeś o rozwścieczonych ludziach, zdarzyło ci się mieć kłopoty z cenzurą? Wśród teledysków, które stworzyłeś dla Lindemanna, niektóre pełne są ostrego erotyzmu, jak choćby "Ach so gern" czy "Platz Eins".

Oczywiście, że pojawiły się kłopoty. Z powodu zarzutów wobec Tilla Lindemanna, w Niemczech dostałem wilczy bilet. Wpływowi ludzie z agencji reklamowych nazwali mój dorobek pornografią i zakomunikowali mi, że w tej branży nie mam już czego szukać. Wiele firm boi się publicznego napiętnowania, więc nie zatrudnią kogoś, kto źle się kojarzy. Muszę zaczynać od zera. Ale nie tu tkwi sedno problemu. Sęk w tym, że wspomniani decydenci stosują odpowiedzialność zbiorową, jakby zapomnieli, iż jestem tylko wykonawcą. To artysta chce zobaczyć konkretne treści w teledysku. Ja ich nie forsuję.

Żałuję, że nie pomyślałem o sile przebicia takich obrazów, które docierają również do dzieci. Podam przykład. Pewnego razu odezwała się do mnie dziewczyna z Rosji i objechała mnie z góry na dół. Okazało się, że jej dwunastoletni brat, który uwielbia Rammstein, obejrzał jeden z klipów Lindemanna. Był przerażony, kiedy zobaczył, co jego idol wyprawia na ekranie. Poprosiłem ją, by pozwoliła mi do niego napisać. Wytłumaczyłem mu, że to fikcja, podobnie jak zombie w horrorach i w rzeczywistości wszyscy dobrze się bawili. W ten sam sposób objaśniłem to własnym dzieciom. Bo tak naprawdę nie obchodzi mnie zdanie jakiegoś dyrektora z agencji, za to bardzo przejmuję się opinią swoich dzieci. Wiem, że pewnego dnia zostaną skonfrontowane z tym, co nakręciłem dla Tilla, którego zresztą miały okazję poznać, i chciałem je na to przygotować.

Peter Tagtgren, Till Lindemann, Zoran Bihać i Peter Stormare na planie teledysku do "Steh Auf", fot. z archiwum Zorana Bihaća
Peter Tagtgren, Till Lindemann, Zoran Bihać i Peter Stormare na planie teledysku do "Steh Auf", fot. z archiwum Zorana Bihaća

Ostatnie pytanie na dziś. Czy jest jakiś zespół bądź artysta, z którym współpraca byłaby dla ciebie spełnieniem marzeń?

Lata temu marzyłem o nagraniu czegoś dla Slipknot. Szalenie zaimponowali mi teledyskiem do "Vermillion", który został zrealizowany metodą animacji poklatkowej. Pomyślałem wtedy, że są otwarci na wszelkie formy sztuki. Niestety Clown (Shawn Crahan - przyp. red.) ma u nich monopol na reżyserię.

Fajnie byłoby też wrócić do Laibach i wreszcie zrobić im porządne wideo. Chciałbym się zrehabilitować (śmiech).

Mówiąc w nieco szerszym ujęciu, uważam, że zbyt wiele blackmetalowych kapel idzie obecnie w cepelię. Zamiast skupić się na filozoficznym aspekcie satanizmu, stosują te same wyświechtane motywy: odwrócone krzyże, plucie ogniem i tym podobne banały. Niczym się to nie różni od muzyki popowej. A wystarczy spojrzeć na teledysk do "Babalon A.D. (So Glad for the Madness)" Cradle of Filth. Są tam bezpośrednie nawiązania do filmu "Salo, czyli 120 dni Sodomy" Pasoliniego. W moim odczuciu tak wygląda istota prawdziwego zła. Przypuszczam, że Tom Warrior mógłby być skory do artystycznych poszukiwań. Strasznie żałuję, że nigdy nie udało mi się sfilmować Celtic Frost.

A gdybym miał wybrać kogoś spośród młodszych twórców, byliby to Turnstile, Chelsea Wolfe i Vowws.

Dziękujemy ci bardzo za rozmowę.

3
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu