zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 24 kwietnia 2024

recenzja: Alice In Chains "Facelift"

2.01.2009  autor: Piter_Chemik
okładka płyty
Nazwa zespołu: Alice In Chains
Tytuł płyty: "Facelift"
Utwory: We Die Young; Man in the Box; Sea of Sorrow; Bleed the Freak; I Can't Remember; Love, Hate, Love; It Ain't Like That; Sunshine; Put You Down; Confusion; I Know Somethin' ('Bout You); Real Thing
Wykonawcy: Layne Staley - wokal; Jerry Cantrell - gitara, wokal; Mike Starr - gitara, gitara basowa; Sean Kinney - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Sony Music
Premiera: 1990
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 7

Gdy myślimy o Nirvanie, to (zwykle) pierwszym albumem, który przychodzi nam na myśl, jest "Nevermind". Gdy mowa o Alice In Chains, jest to "Dirt"... W przypadku obu kapel coś jednak musiało stać za sukcesem tych płyt. Z pewnością było to doświadczenie wyniesione z poprzednich, debiutanckich albumów, które pomogły potem obu legendom zabłysnąć na srebrnych ekranach raczkującego MTV, by w pełni objawić nową rewolucję, jaka miała wkrótce przyjść za sprawą długowłosych fanów flaneli z Seattle...

"Facelift" to płyta, która pomogła zaistnieć Alice'om na rynku muzycznym na pół roku przed wielkim rokiem 1991 (premiery takich chociażby płyt, jak "Blood, Sugar, Sex, Magic" Red Hotów, "Czarnego albumu" Metalliki, "Nevermind" Nirvany, "Ten" Pearl Jamu, "Use Your Illusion" Guns n' Ross, debiutu Massive Attack). Dla nieświadomego przyszłości kwartetu z Seattle było to ogromne szczęście i dar od losu - w zalewie takich płytowych hitów, ich niełatwa, mało przebojowa muzyka z łatwością rozpłynęłaby się w gąszczu nadchodzących przebojów sceny alternatywnej - granej w radiu jak nigdy wcześniej i później.

Co nam, słuchaczom i koneserom gitarowych dźwięków, oferuje debiut Alice In Chains?

Otwierający krążek "We Die Young" to jeden z najjaśniejszych punktów "Facelift". Mocny, energetyczny, świetnie bujający, z przeszywającym ciało odbiorcy wokalem Layne'a Staley'a i iście heavymetalowymi zagrywkami Cantrella - prawdziwy hymn dla dorastającej, dekadenckiej młodzieży początków lat 90-tych, z bardzo znamiennym przesłaniem, patrz: refren i tytuł...

Piosenki (bo nie ma co się oszukiwać - kawałki te w większości mają właśnie piosenkowy charakter, co zupełnie nie jest jednak ujmą) numer dwa ("Man in the Box") i trzy ("Sea of Sorrow") to mocne, rytmiczne, na poły metalowe kawałki, podlane hardrockowym feelingiem, okraszone długimi, pięknymi refrenami i niebanalnymi melodiami - a to wszystko mocno osadzone w charakterystycznym grunge'owym brudzie.

Nowością dla sceny rockowej lat 90-tych jest "Bleed The Freak". Kawałek rozpoczyna się szybko wpadającym w ucho motywem, granym na przesterowanej gitarze z chorusem, który po chwili wspomagany jest pracą reszty instrumentalistów oraz jak zwykle genialnym głosem Layne'a. Po pierwszym refrenie całość nagle dostaje kopa, jak gdyby chłopaki równocześnie przyswoili niebezpieczną dla zdrowia dawkę napojów energetycznych i całość przemienia się z melancholijnej, lekko ospałej ballady w rockową petardę z najwyższej półki, której nie powstydziłby się sam Lemmy. Gdy słuchacz już przyzwyczaja się do machania głową i trzymania w górze ręki w geście chwalącym "czarnego pana", całość tak gwałtownie, jak się rozpędziła, tak nagle uspokaja i serwuje niekontrolowany atak przygnębiających melodii, która po chwili znów zostaje przełamana przez ostatni już szturm gitarowego czadu wieńczącego "Bleed The Freak".

"Love, Hate, Love", bodaj najbardziej charakterystyczna i wyróżniająca się na płycie piosenka, jest równocześnie jednym z jej najlepszych reprezentantów (jeśli nie w ogóle całej twórczości Alice'ów). Dołująca, wiercąca duszę i ciało muzycznym wiertłem, jakim jest powodujący dreszcze i niepokój głos Layne'a, którego krzyki, lamentacje, głos pełen wyrzutów i smutku powoduje, że współodczuwamy razem z nim ten okropny ból, powodowany przez kontakty z drugim człowiekiem. Za własnym przyzwoleniem zostajemy wciągnięci w świat, gdzie nie ma miejsca ani na nadzieję, ani ucieczkę... Kompletnie szalona rockowa jazda rollercoasterem po najmroczniejszych zakamarkach ludzkiej psychiki. Co warto dodać - cały depresyjny klimat został stworzony bez użycia klawiszy czy innych gotyckich wypełniaczy... Mając jednak w ekipie takiego krzykacza jest to zupełnie zbędne.

Kolejne utwory spełniają trochę funkcję wypełniaczy, jednak na pewno nie "tanich" - trzymają niezły poziom, aczkolwiek słychać wyraźnie brak większego pomysłu na nie.

Chlubnymi wyjątkami są "Sunshine", który posługuje się dość częstym dla Alice In Chains schematem (mocna zwrotka plus przeciągający się, melodyjny refren) oraz "Confusion" (w tym wypadku cały kawałek niemiłosiernie się ciągnie - aż do momentu rewelacyjnego refrenu).

"Facelift" jest płytą - co by nie mówić - dość nierówną. Genialne kompozycje mieszają się ze zwykłymi rockowymi przeciętniakami. Właśnie to hamuje mnie przed wystawieniem znacznie wyższej noty... niestety. Jako całość nie broni się może specjalnie, jednak nie należy zapominać, iż jest to rynkowy debiut Alice'ów, co pozwala spojrzeć na braki z przymrużeniem oka. Dla zagorzałych fanów grunge'u ten album to mus, natomiast osobom dopiero zapoznającym się z twórczością grupy zdecydowanie polecam na mocny i dobry początek topowe wydawnictwo kwartetu - "Dirt".

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: seattle
wac (gość, IP: 62.21.49.*), 2012-10-28 08:34:04 | odpowiedz | zgłoś
Pearl Jam to faktycznie skończyło się na Ten :D
re: seattle
Chemik
Chemik (wyślij pw), 2012-10-28 12:53:10 | odpowiedz | zgłoś
Nie, tak naprawdę Pearl Jam skończyło się na Temple of the Dog:- )
re: seattle
pik (gość, IP: 79.163.24.*), 2012-10-28 13:15:22 | odpowiedz | zgłoś
krzysiek też ;)
Bach - Man in the box
disturbed (wyślij pw), 2012-10-27 17:47:16 | odpowiedz | zgłoś
Bardzo mi się podoba jak Seba Bach zaśpiewał Man in the box, taki power w tym jest...
przeczytałem tę recenzję
wac (gość, IP: 62.21.49.*), 2012-10-26 15:33:28 | odpowiedz | zgłoś
i nie rozumiem - które to kawałki są tu zapchajdziurami? The Real Thing? It Aint Like That? SUnshine? Confusion się ciągnie??? przecież do refrenu (fakt - genialnego) Layne daje zwrotkę gniotącą dobry humor każdego człowieka! jednym słowem - veto!
ulubiony
PrivateEco (wyślij pw), 2012-10-26 15:07:17 | odpowiedz | zgłoś
Mój ulubiony album AiC. A najlepsze w nim jest to, że nie jest dotknięty piętnem "kultu" i można mieć do niego zdrowy stosunek, bo w niektórych przypadkach powiedzieć coś na "Dirt" albo "Nevermind", to jak napluć na księdza na kółku różańcowym. Solidne rokowe łojenie, pomysłowe, niepodrabialna gitara i wokal, trochę jeszcze zakorzenione to wszystko w latach '80, ale najwięcej tu tego ichniejszego "metalu" z całej dyskografii, jednym słowem uwielbiam;)
9tka powinna być IMO
wac (gość, IP: 62.21.49.*), 2012-10-25 15:51:59 | odpowiedz | zgłoś
nie jest to taki monolit hipnotyzujący jak następca ale i tak kawałki tu bujają i prowokują do krzywego patrzenia na ludzi na ulicy
re: 9tka powinna być IMO
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2012-10-25 21:03:52 | odpowiedz | zgłoś
no i o za długi sweterek można się potknąć...
re: 9tka powinna być IMO
wac (gość, IP: 62.21.49.*), 2012-10-25 23:49:36 | odpowiedz | zgłoś
It ain't like that anymoooore!
re: 9tka powinna być IMO
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2012-10-26 08:06:33 | odpowiedz | zgłoś
wiem, wiem, ale nie zaprzeczysz, że tak było. Choć wszem i wobec znane są moje upodobania - zawsze lubiłem ten zespół. Błędnie przypięto im łatkę, między wierszami bowiem....zawsze grali metal.