zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 23 kwietnia 2024

recenzja: Iced Earth "Dystopia"

25.01.2012  autor: Mateusz "Jibril" Śliwiński
okładka płyty
Nazwa zespołu: Iced Earth
Tytuł płyty: "Dystopia"
Utwory: Dystopia; Anthem; Boiling Point; Anguish of Youth; V; Dark City; Equilibrium; Days of Rage; End of Innocence; Tragedy and Triumph
Wykonawcy: Jon Schaffer - gitara; Stu Block - wokal; Freddie Vidales - gitara basowa; Troy Seele - gitara; Brent Smedley - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Century Media Records
Premiera: 17.10.2011
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 7

Iced Earth przeżyło już wiele zmian składu, a jedynym stałym członkiem zespołu jest Jon Schaffer - założyciel i silnik napędowy kapeli od początku jej istnienia. Niektórzy śmieją się, iż zmienia on swoich bandmates częściej niż Rudy w Megadeth. Nawet jeśli tak jest, Mustaine ma ten plus, iż u niego za mikrofonem stoi zawsze ta sama osoba, w przypadku Iced Earth niestety tak nie jest. A jak każdy wie, najtrudniej jest zastąpić właśnie wokalistę. W przypadku tego zespołu najwybitniejszym (i jednocześnie tym, który miejsca w kapeli zagrzał najdłużej) był Matt Barlow. Niestety, w marcu 2011 roku ogłosił, iż opuszcza grupę, by skupić się na życiu prywatnym.

Gdy poprzednim razem Matt opuścił Iced Earth, na jego zastępstwo wszedł Tim "Ripper" Owens. Tym razem za mikrofonem miał stanąć nieznany nikomu (a przynajmniej większości) Stu Block z zespołu Into Eternity. Jakie przyniosło to efekty? Czy udało mu się dorównać poprzednikowi? Jak wpłynęło to na brzmienie zespołu?

Zacznę od strony graficznej płyty. Iron Maiden ma swojego Eddiego, Megadeth Vica Rattleheada, a na okładce "Dystopii" szczerzy się do nas nikt inny, jak maskotka Iced Earth: Set Abominae umiejscowiony w mrocznej scenerii jakiegoś zakazanego miasta, niczym z "Łowcy Androidów". Skojarzenie to nie jest bezpodstawne, bowiem - jak wskazuje tytuł (dystopia to utwór fabularny przedstawiający koszmarną, bezpośrednio opartą na rzeczywistości wizję egzystencji człowieka) - większość tekstów przedstawia nowy, niezbyt wspaniały świat przyszłości.

Mająca dwadzieścia dwie strony książeczka jest bogato zdobiona ilustracjami w klimacie antyutopijnych wizji prezentowanego obok tekstu. Niestety (stety?) nie ma żadnego zdjęcia kapeli w najnowszym składzie. Jako bonus do tego pięknego wydania mamy kupon z kodem pozwalającym ściągnąć cover klasyka Iron Maiden "The Trooper" w wykonaniu panów z Iced Earth. So far, so good... A jak z muzyką?

Tytułowy kawałek, który otwiera płytę, zaczyna się od wolnego (w porównaniu z pozostałą częścią kompozycji) intra z akcentowanym wyraziście werblem. Tworzy to nastrój marszu armii lub przynajmniej jakiegoś przemówienia wojskowego. Nie dane jest nam jednak się nad tym długo zastanawiać, bo już za chwilę słychać krzyk - Stu wprowadza nas we właściwą część utworu. Szybkie galopujące riffy, dużo palm mutingu i kostkowanie zapierające dech w piersiach - standardowe elementy muzyki Iced Earth obecne. Wchodzi wokal i... reszta staje się nieistotna! Jest dobrze. Nawet bardzo! Moim skromnym zdaniem Stu pasuje do Iced Earth dużo lepiej od Rippera i idealnie zastępuje swojego poprzednika. Nie ma co narzekać. Dodatkowo wprowadza elementy, które (z tego, co mi się wydaje) nie były obecne wcześniej w dyskografii zespołu, między innymi falset przed refrenem, który idealnie wpasowuje się w klimat utworu, pokazuje możliwości Stu Blocka i urozmaica nieco standardową kompozycję. Refren z melodyjnie wyśpiewanym tekstem zapada w pamięć na długo. Po chorusie mamy krótkie i szybkie gitarowe solo i znów zwrotka, refren i następny utwór. "Anthem" jest cięższym numerem, nieco lepiej oddający mroczny klimat nowego, wspaniałego świata. Rozpoczyna się akustycznym intrem, które później przechodzi w ciężki, przytłaczający riff. Niestety, poza krótkim solo i refrenem podobnym do tego z poprzedniego numeru, nie ma tutaj zbyt wiele elementów, nad którymi można się rozwodzić. Tak czy siak, jest to niezła, spójna kompozycja. "Boiling Point" nadchodzący po niej jest niespełna trzyminutowym ciosem w twarz - szybki, ostry i z krzyczanymi partiami tekstu, które tylko potwierdzają gniew i wolę walki. Jedyny moment wytchnienia następuje w refrenie.

Następny utwór - ballada w schemacie: wolna zwrotka, refren z przytupem. Mimo iż nie wypada to bardzo źle, "Anguish of Youth" jest jednym ze słabszych momentów tej płyty. Niestety, nie jest to ani "Melancholy", ani "Ghost of Freedom" z wcześniejszych płyt. Przyzwoite i nic więcej. "V" nawiązująca do filmu i komiksu "V for Vendetta" (na koncertach Stu przywdziewa nawet maskę głównego bohatera), jest jedną z lepszych kompozycji na "Dystopii". Riffy są szybkie i napędzają utwór, solówka też niczego sobie i o dziwo dłuższa od tych z poprzednich kawałków. Ale największe wrażenie i tak robi wokal Stu, który operuje w różnych rejestrach, cały czas dając to, co znamy z czasów Matta Barlowa... a nawet więcej, bo dodatkowo idealnie odzwierciedla też wokal Rippera. Schafferowi widać udało się znaleźć dwa w jednym.

Kolejne kompozycje utwierdzają mnie w przekonaniu, że Jon wiedział co robi, wybierając właśnie Stu Blocka. Następny kawałek ponownie potwierdza warsztat wokalisty - z początku czysto, aby zaraz przejść w wysokie krzyki i niski śpiew w zwrotce. Czego chcieć więcej? To właśnie "Dark City". Gitary rytmicznie pędza do przodu, perkusja nie zostaje w tyle. I tak to się kręci. Gitarowe outro wprowadza nas następnie do "Equilibrium" - kompozycji opartej na filmie o tym samym tytule. Szybki, zwarty i rytmiczny kawałek. Kolejny track - kolejny cios w twarz. "Dni gniewu" zaczynają się szybko i groźnie, przesycone podwójną stopą, palm mutingiem i niskim głosem Stu, który zdecydowanie nie jest w dobrym humorze. Utwór niewiele się zmienia przez krótki czas swojego trwania (jedynie dnie minuty). "End of Innocence" raczy nas czystym brzmieniem zarówno gitar, jak i wokalu. Koniec niewinności następuje dopiero w refrenie i to wyłącznie dla gitar, które przechodzą na przester. Ciekawym punktem utworu są dwie solówki, następujące jedna po drugiej. Nie jest to co prawda to, co w Iron Maiden, ale na tle niestety niezbyt zachwycających popisów solowych na tym albumie całkiem się podoba. Ostatni utwór, "Tragedy and Triumpth", zaczyna się niemal tak samo, jak pierwszy kawałek. Po intrze znów wchodzą szybkie gitary i po paru kółeczkach wokal. Stu zdecydowanie nie śpiewa dla siebie. Czuć jego pasję i przesłanie płynące ze słów, w które on sam wierzy. Czterdzieści pięć minut i jedenaście sekund już za nami - właśnie tyle trwa płyta.

Jeśli chodzi o teksty, to przede wszystkim widać w nich sens. Panowie nie piszą o tym, ile to panienek zaliczyli czy jak ciężkie jest życie rockowej gwiazdy. Wszystko krąży wokół motywu dystopii i zmusza do refleksji nad tym, w jakim kierunku zmierza ludzkość. Dodatkowo miłośnicy kina znajdą kilka odniesień do klasyki gatunku. Każdemu polecam słuchanie płyty z wkładką w ręku - klimat, jaki uzyskujemy, jest niepowtarzalny.

Podsumowując, Stu Block okazał się godnym następcą zarówno Matta Barlowa, jak i samego Rippera. Głos ma nieprzeciętny, techniki mu nie brakuje... cud, miód. Liczę, że jego współpraca z Iced Earth zrodzi jeszcze niejedną płytę. Jeśli chodzi natomiast o kompozycje, to jest to dobre, stare Iced Earth. Parę nowości weszło, ale ogólnie mówiąc, klimat się nie zmienił. Ci, którzy znają dorobek tej kapeli, będą wiedzieli, czego się spodziewać, natomiast ci, którzy nie wiedzą, jak Jon Schaffer z ekipą dawali sobie radę przez te lata, niech zaopatrzą się w ten album i od niego zaczną przygodę z Iced Earth. To, co mnie osobiście rozczarowało, to marne solówki - żadna nie zapada w pamięć, mimo wszystko nie są rewelacyjne. Drugą z przykrych rzeczy jest monotonność albumu. Mimo tego, iż nie jest on zły, nie wnosi także zbyt wiele nowego, a po pewnym czasie, bez uważnego słuchania, wszystkie kompozycje zlewają się w jedno (z paroma wyjątkami oczywiście). Dodatkową rzeczą, na jaką można narzekać, jest mastering. Nie to, że jest zły... ale mógłby być lepszy. Plusem albumu jest jego cena, która w wersji bez naszywki i kilku bonusowych utworów wynosi tylko 40 zł. Jak na najnowszy album popularnej kapeli to są raczej grosze...

Komentarze
Dodaj komentarz »
koniec niewinności
koperon (gość, IP: 83.15.151.*), 2012-02-10 12:37:53 | odpowiedz | zgłoś
tak koniec niewinności nastąpił jak przesłuchałem ten album a "Tragedy and Triumph"(tragedy tears and torment)gdy znudzony dotrwałem do końca - zastanawiam się na jakim sprzęcie ludzie tego tego śłuchacją bo może mam jakąś inną wersje tego albumu...
re: koniec niewinności
Aen (gość, IP: 31.178.158.*), 2015-03-31 15:13:25 | odpowiedz | zgłoś
A ja się zastanawiam o czym napisałeś.
Dystopia
TexasMike
TexasMike (wyślij pw), 2012-01-26 02:01:14 | odpowiedz | zgłoś
Cóż, ja chyba bym podniósł ocenę o 1-1,5, ale w sumie dość nieźle oddaje również moje odczucia dotyczące płyty owa recka.