zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 4 maja 2024

recenzja: Metallica i Lou Reed "Lulu"

30.10.2011  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Metallica i Lou Reed
Tytuł płyty: "Lulu"
Utwory: Brandenburg Gate; The View; Pumping Blood; Mistress Dread; Iced Honey; Cheat On Me; Frustration; Little Dog; Dragon; Junior Dad
Wykonawcy: Lou Reed - wokal, gitara; James Hetfield - wokal, gitara; Lars Ulrich - instrumenty perkusyjne; Kirk Hammett - gitara; Rob Trujillo - gitara basowa
Wydawcy: Universal Music, Warner Bros.
Premiera: 31.10.2011
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 1

W historii mojej współpracy z rockmetal.pl nie zdarzyło się jeszcze, żebym jakiejś płycie wystawił ocenę 1. Nawet niemiecko-włoskiej popelinie spod znaku power metalu, gdzie makaron miesza się z wurstem i legendami o seksownym kroju mundurów Wehrmachtu. No, ale co się odwlecze, to nie uciecze, co więcej - w tym wypadku mogę coś zrecenzować przed oficjalną premierą. Oto "Madmłazele i Mesiery" Metallica i Lou Reed pobłogosławili internet (podobnie, jak to było w przypadku "Death Magnetic" tych pierwszych) możliwością odsłuchu sprokurowanej wspólnie płyty opatrzonej tytułem "Lulu", zanim zalegnie w sklepach.

Nie wiem, czy w ten sposób Urlich po raz kolejny stara się podać grabę internetowi, czy zwyczajnie już ma tyle kasy, że koło chuja mu lata kto, gdzie i kiedy za free posłucha sobie jego muzyki, ale przyznaję, fajnie to wygląda w "pablik rylejszonie", a i w tym wypadku jest wielce przydatne. Nikt dzięki temu nie zubożeje, nie sprzeda matki, nie zrezygnuje z drugiego śniadania, taniej dziwki lub butelki wódki, by wejść w ciemno w posiadanie materiału, który zwyczajnie jest tak chujowy, że zęby bolą i woda z dupy leci.

Tak wiem, moi drodzy koledzy po fachu i fani, którzy to brodzicie w świetle prawdy - wiem, że "Lulu" miało być tylko projektem, a nie kolejną płytą Metalliki czy Velvet Underground. Wiem też, że nie powinienem spodziewać się kolejnego "Master Of Puppets" czy "Black Album", a muzyki eksperymentalnej, będącej wynikiem wypadkowej pomysłów i doświadczeń zasłużonego rockmana i "Czterech Horsemana'ów". Nie od razu więc odpaliłem fuzję nienawiści wobec tej muzyki, co więcej - po premierze "The View" pomyślałem, że takie prawie sabbsowe riffowanie z melorecytacjami, w jakie wpadają wokale Reeda, fajnie sprawdzą się w samochodzie, w jakiejś trasie na Dąbrowę Górniczą.

Jednak nic z tego, bo "Lulu" okazuje się być przepastną (ponad 80 minut) manifestacją ciulowatego, nędznego bredzenia w różnych tempach, w dodatku o niczym. Początek materiału to naprawdę przyjemne granie. "Branderburg Gate" - rozpoczynający się dźwiękami gitary akustycznej, z cedzonymi przez Reeda słowami "I will cut my legs and tits off" i przechodzący w motywy żywcem skradzionymi z takich szlagierów, jak "Knocking On Heavens Doors" i "Tuesdays Gone" - rozwala wyluzowaną, rockową bujanką, która idealnie nadawałaby się jako soundtrack do popijawy cienkich Bolków z filmu "Testosteron", którym kobiety przez całe życie robiły krzywdę zamiast kręcić loda. Zaprawdę ekstra kawałek, a i przy okazji hit do wznoszenia na piedestały alkoholowych teorii. Gdyby w tej konwencji, oraz następującego zaraz po tym "The View", była utrzymana ta płyta, to kroiłaby się sensacja i złote jajo zniesione przez marszczące się powoli tyłki Tallica Boys i już zapewne całkowicie zasuszonego frontmana Velvet Underground.

Niestety, po wybrzmieniu ostatnich nut tego totalnie obciągniętego ze skarbca geniuszu Tony'ego Iommiego numeru, wszystko co ciekawe, porywające czy zwyczajnie dobre, na "Lulu" się kończy. Wchodzący smykami "Pumping Blood", muchowo bzykającą partią przypomina "King Nothing", ale zapomnijcie tutaj chociaż o procencie zwiewności tego skądinąd średniego numeru z "Load". W momencie, gdy Lou otwiera twarz wyjąc frazy tytułowe w manierze Ferdka Kiepskiego, nogi uginają się w kolanach, a coś, co zapewne miało hipnotyzować słuchacza niczym pamiętne "Venus In Furs", zaczyna po prostu wkurwiać. Co to ma być do cholery, siedem minut oblewania tego samego motywu i zataczanie się pod blokiem o trzeciej w nocy, jakiego zapewne doświadczył niejeden mieszkaniec polskich osiedli z soboty na niedzielę?

Prawdziwy kabaret rusza jednak dopiero wraz z "Mistress Dread", bo Metallica zaczyna tutaj wkręcać swoje granie z lat 80-tych, nalatując riffami z "No Remorse" i "Metal Militia", a Mr. Underground stara się usilnie udowodnić, że podkładał głos Homera Simpsona we wszystkich odcinkach kultowej kreskówki. Stan posiadania jakiejkolwiek klasy wspomaga wprawdzie rockowy "Iced Honey", jadąc na prostych acz chwytliwych zagrywkach i nawet Reed nie jest w stanie tego zniweczyć, ale na etapie, kiedy Hetfield zaczyna wydzierać puchę, zaczyna się już tragedia i to bynajmniej nie ta grecka. Powinno mi się to spodobać, nawet odpaliłem DVD z własnego ślubu, bo z czymś mi się to kojarzyło. Play - yeah, tak, to ja sam wyśpiewujący na zapleczu remizy frazy "Madly In Anger With You", ale to było po kilku setkach, a z tego, co wiem, Dżemz już nie pija. 11 minut "Cheat On Me" z kolei to już naprawdę droga przez mękę, na którą szkoda Waszego czasu. Wiadomo, życie płynie szybko, a kończy się jeszcze szybciej - czy naprawdę chcielibyście, aż tyle go stracić na analizę plumkania akompaniującego zdawkowo słowom "why do i cheat on me"?

W tym miejscu, choć to nie koniec "Lulu", wypadałoby recenzję zakończyć... ze zwyczajnej litości. Czy wypada się pastwić, gdy mimo grzebania w gównie ma się nadal świadomość, że oddały je zasłużone dla rocka i metalu legendy? Cóż z tego, że po drodze napotkamy jeszcze "Frustration" z bardzo dobrym, niepokojącym riffem, skoro aranż wokalu zamienia go w komedię lub ponury żart, czy przywodzący nieco barwą "Heroine" Velvet, najdłuższy na "Lulu" "Junior Dad", skoro przejście przez ogół wydawnictwa jest drogą przez mękę nudy i niepasujących do siebie elementów?

Nawet jeśli to miał być tylko projekt i ciekawostka, to pewnie w założeniu mająca osiągnąć jakiś level artystyczny. Tymczasem ma się wrażenie, że spotkały się ze sobą dwie zupełnie nieprzystające do siebie rzeczywistości, by wcisnąć swym fanom kit. W momentach metallikowych Lou brzmi komicznie, w odjazdowych a'la Undergorund "Hećfield" znowuż jak nawalony tramwaj. Już dawno mam za sobą czasy, kiedy w każdym spierdzeniu się Dżemza na scenie poszukiwałem przebłysków geniuszu lub traktowałem wyrzygane w stronę publiki przez Ulricha piwo w kategoriach wody chrzcielnej, więc niech lepiej sobie darują. Z kolei Reed być może dalej czuje się, jak to ongiś sam śpiewał, jak "Jesus Son", ale nie przesadzajmy. Póki co rzecz jest za darmo - i za to muzykom cześć i chwała, bo w ten sposób zachowują resztki twarzy i zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości wobec swoich fanów. Kapa niestety.

Komentarze
Dodaj komentarz »
Meta - oks, Lou - noooot
Browar
Browar (wyślij pw), 2011-10-31 11:41:34 | odpowiedz | zgłoś
Moim zdaniem Metallica odwaliła kawał świetnej roboty. Riffy są dobre, mocne, chwytliwe, brzmienie jest nawet oldschool'owe i słychać w tym sporo Doom Metalu. Także gdyby był to sam instrumental to dałbym z 7, lub 8 na 10. Ale wokal Lou Reed'a... O mój boże. Kiedyś był genialnym wokalistą i miał piękny głos.. Ale co się teraz stało? Ten wokal jest tak chujowy, że nie da go się powtórzyć. Choćby chciało się to parodiować to nie zrobisz tego tak komicznie jak Lou...
Moim zdaniem 2/10 z racji dobrych intrumentów które niestety Lou zniszczył.
re: Meta - oks, Lou - noooot
Fat_Ed (wyślij pw), 2011-10-31 15:56:44 | odpowiedz | zgłoś
Człowieku doom metal? Chyba ci słoń nadepnął na uszy....
re: Meta - oks, Lou - noooot
a tam panie (gość, IP: 83.28.181.*), 2011-10-31 19:59:21 | odpowiedz | zgłoś
Byłoby śmiesznie, gdyby to był ten Browar... Dalej byś coś mówił o słoniach? Śmieszą mnie ludzie, którzy mają w głowie szufladki...
re: Meta - oks, Lou - noooot
Fat_Ed (wyślij pw), 2011-11-01 22:05:33 | odpowiedz | zgłoś
Człowieku doom brzmi ciężko, walcowato, mrocznie. Nie tak jak to coś. Może i jest to wolne i grane na 3 akordach - brawo, ale jednak to nie doom. Może i szufladkuje zespoły ale umiem przynajmniej dobrych szufladek a nie rzucać 1 skojarzenie jakie mi przyjdzie na myśl
re: Meta - oks, Lou - noooot
Kriz44 (wyślij pw), 2011-10-31 20:27:54 | odpowiedz | zgłoś
doom to może przesada, ale skojarzenia z sludge metalem tu i ówdzie mi się pojawiały
obrzydliwa recenzja
zniesmaczony (gość, IP: 83.11.196.*), 2011-10-31 11:25:11 | odpowiedz | zgłoś
Może i płyta fatalna, ale styl językowy jaki autor tu prezentuje jest po prostu chamski i prostacki. Od recenzji oczekuję rzetelnego przedstawienia albumu, a nie wiązanki przekleństw i obelg. Drogi Autorze, nie znasz się na swojej pracy, ot co.
re: obrzydliwa recenzja
misiu1298 (gość, IP: 77.253.41.*), 2011-10-31 13:47:32 | odpowiedz | zgłoś
Stary jak mogłeś skrytykowac tak "wszechwiedzącego" i "najlepszego" rezcenzenta pod słońcem??? :P przecierz jak sam "skromnie" o sobie napisał w profilu, jest zawodowym recenzentem, wiec chyba jego nadwyraz mądruśne tekściki muszą być fajne!!! :P
Chyba nie czytałeś nigdy tych "znakomitych" recenzji, ale nie pierwszy raz jest w niej więcej pierdolenia trzy po trzy niż konkretów... no ale mamy wolność słowa (w tym wypadku niestety) i nic nie poradzisz :)
a co do płyty to faktycznie gówniana :/
re: obrzydliwa recenzja
looom (gość, IP: 178.36.163.*), 2011-10-31 17:09:24 | odpowiedz | zgłoś
Megakruk to jeden z niewielu recenzentów którzy piszą tak jak czują. Cenię go za ten bezpośredni styl - ostatnio wszyscy są tacy grzeczni i "profesjonalni" i starają się nad każdym wydawnictwem pochylić, znaleźć coś dobrego.Liczę że czasy recenzentów klakierów się kończą wraz z rozwojem internetu:D Pamiętacie wy "oburzeni" takiego zina jak Wolfpack? Łukasz Jaszak i reszta oprócz chamstwa zapewniali wyjątkową dawkę humoru i tutaj Megakruk często do niech się odwołuje;)
Zawsze z niecierpliwością czekam na recenzję Megakruka bo może nie zawsze ma racje ale mam wrażenie że pisze to co naprawdę sądzi o danej płycie a nie to czego by wydawcy wymagali;)
re: obrzydliwa recenzja
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2011-10-31 17:45:19 | odpowiedz | zgłoś
Misiu, jak w bajeczce, wciąż siedzi na kanapie i paluszkami gdzieś tam drapie. Po pierwsze w profilu jest zawodowy zabójca, dopiero potem recenzent, co jest mrugnięciem oka do każdego, kto tam kuka. Nie, nie jestem wszechwiedzący, nie, nie jestem z zawodu recenzentem. Nie, nie dostaję za to pieniędzy, z wyboru także nie dostaję płyt, biletów na koncerty, bombonierek ani rabatów w miejscowym burdelu. Być może w związku z tym nie znam się na muzyce, ale za to w 100 % jestem jej fanem. Kocham ją, uwielbiam, gdyby była kobietą dałbym sobie obciąć włosy na jajkach, żeby została moją żoną, a tak...piszę jako niezależny fan, niezależny od nikogo i niczego. Piszę językiem jakim mi się podoba, w tym wypadku nieodstającym zbytnio od liryków twórców Lulu. Skoro ktoś może słuchać tych liryków, jak może wykazywać zniesmaczenie moim tekstem co?
dramat
kobiotch
kobiotch (wyślij pw), 2011-10-31 10:37:55 | odpowiedz | zgłoś
Jestem wielkim fanem Metalliki ale ta płyta to kompletna porażka. 1 na 10 w pełni zasłużone. Cóż, trzeba uzbroic sie w cierpliwosc i czekac na następce świetnego Death Magnetic. A ten "projekt" wyrzucic do smieci.