zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 29 marca 2024

relacja: "Sonisphere Festival 2011", Warszawa "Lotnisko Bemowo" 10.06.2011

17.06.2011  autor: Mikele Janicjusz
wystąpili: Iron Maiden; Motorhead; Mastodon; Volbeat; Devin Townsend Project; Killing Joke; Hunter; Corruption; Made of Hate
miejsce, data: Warszawa, Lotnisko Bemowo, 10.06.2011

Hmm... Czytając opinie pokoncertowe pod zdjęciami zespołów występujących na "Sonisphere Festival 2011", zastanawiałem się, czy w ogóle coś tu od siebie dodawać. Wieczne niezadowolenie lub wprost przeciwnie - peany i pochwały: a to Maideni nie stanęli na wysokości zadania lub koncert zajebisty, a to Motorheadzi byli jehowo nagłośnieni lub zajebiście "dziadki" brzmieli, a to Mastodoni mieli do dupy repertuar lub fantastyczny występ, a to Killing Joke powinien grać jako pierwszy lub może lepiej wcale. Czy ktoś wie, o co tu chodzi? Pisząc relację z tego wydarzenia na pewno narażę się na liczne "opinie", ale nie byłbym metalem średniego pokolenia, gdyby mnie to cokolwiek obchodziło. Uprzedzę jednak, że będzie to relacja niekompletna, bo pomijam całą scenę polską oraz występy zespołów Devin Townsend Project i Killing Joke.

Iron Maiden, Warszawa 10.06.2011, fot. W. Dobrogojski
Iron Maiden, Warszawa 10.06.2011, fot. W. Dobrogojski

Zacznę jednak od narzekania: wynalazek takiego gówna, jakim jest "golden circle", skutecznie odbiera całą przyjemność uczestniczenia w koncercie. Sama idea może jest szczytna, ale kiedy widzę półkole o promieniu 15 metrów, to szlag mnie trafia. Gdyby przynajmniej podarowali sobie organizatorzy te dwa wielkie namioty, które fanom "drugiej kategorii" przesłaniały sporą część tego, co działo się na scenie, "fuckin' circle" byłby do przełknięcia. Uwaga druga: za dużo przypadkowych ludzi. Jeśli już porównać tegoroczny "Sonisphere Festival" do zeszłorocznego, to z pewnością na korzyść tamtej publiczności. Za to odwrotne mam odczucia co do pogody. Ani przez chwilę nie wyjrzało słońce, co naprawdę cieszyło. A sam koncert? Nie ma co narzekać. Każdy, kto kupił bilet, wiedział na co się decyduje: muzycznie - bardzo różnorodnie, dźwiękowo - moim zdaniem - czysto, ale za cicho, wizualnie - na pewno nie mieli powodu do marudzenia fani "pierwszej kategorii".

Volbeat, Warszawa 10.06.2011, fot. W. Dobrogojski
Volbeat, Warszawa 10.06.2011, fot. W. Dobrogojski

Przybyłem na lotnisko o 16:10, w sam raz, aby zdążyć na Volbeat, który miał zacząć koncert o 16:30. Widziałem ich w zeszłym roku przed AC/DC i byłem pod dużym wrażeniem. I tym razem też dali czadu, do czego z pewnością przyczynił się hardrockowy repertuar podlany starym rock'n'rollem. W trakcie 40 minut, które zapewnił im organizator, poleciało ze sceny dziewięć kawałków: "The Human Instrument", "Guitar Gangsters & Cadillac Blood", "Sad Man's Tongue", "Hallelujah Goat", "The Mirror And The Ripper", "Radio Girl", "Fallen", "Pool Of Booze, Booze, Booza", a na koniec taki ukłon w stronę miłośników Slayera - "Skeletons Of Society" połączone z "Raining Blood". Występ został bardzo dobrze przyjęty, zresztą kapela jest już tak pewna swej pozycji, że pozwoliła sobie na fajny żarcik puszczony przez Michaela Paulsena na przywitanie: "jesteśmy Iron Maiden z Danii". Może nie ta stylistyka, ale obycie sceniczne i show już tak.

Mastodon, Warszawa 10.06.2011, fot. W. Dobrogojski
Mastodon, Warszawa 10.06.2011, fot. W. Dobrogojski

Kolejna gwiazda, Mastodon, dostała już godzinę na pokazanie, co potrafi. Bliżej z tą kapelą zetknąłem się dzień wcześniej, kiedy w "Media Markt" wziąłem sobie do przesłuchania ich ostatnie dzieło, tak chwalone i podziwiane - "Crack The Skye". I muszę stwierdzić po przesłuchaniu całej płytki, że muzyka robi duże wrażenie, wręcz powiem, że jest to pewna innowacja w świecie rocka. Niby taka progresja, trochę psychodelii, ale tak podana, że trudno byłoby mi wskazać coś podobnego. Jest to jednocześnie muzyka bardzo hermetyczna i zupełnie niefestiwalowa. Bo o ile na płycie da się wychwycić różne smaczki, podziwiać jej rozbudowane frazy, to na koncercie... wypada to niezbyt przekonująco. Jestem jednak daleki od twierdzenia, że Mastodon źle wypadł, koncert podobał mi się za sprawą muzyków, którzy - widać było - naprawdę się przyłożyli. Zagrali czternaście kawałków, ale tylko jeden z najnowszego krążka: w kolejności było tak - "Iron Tusk", "March Of The Fire Ants", "Where Strides The Behemoth", "Mother Puncher", "Circle Of Cysquatch", "Aqua Dementia", "Crack The Skye", "The Wolf Is Loose", "Crystal Skull", "I Am Ahab", "Bladecatcher", "Colony Of Birchmen", "Megalodon", "Blood And Thunder".

Motorhead, Warszawa 10.06.2011, fot. W. Dobrogojski
Motorhead, Warszawa 10.06.2011, fot. W. Dobrogojski

Motorhead, najbardziej przez mnie ubóstwiany zespół świata, prawdziwa legenda, widziałem po raz piąty, ale po raz pierwszy w warunkach festiwalowych na świeżym powietrzu. "I jakie wrażenia?" - ktoś zapyta. Pozytywne - odpowiem, ale zdecydowanie obstaję przy tym, że jest to band klubowy i najlepiej sprawdza się w zamkniętej przestrzeni. Jednak potęga tej surowej i prostej muzyki jest tak wielka, że nie było chyba na lotnisku nikogo, kto nie byłby ukontentowany. Lemmy, Phil i Mickey tak skopali nam dupska, że właściwie Ironi nie mieli co poprawiać. Wszystko to działo się na tle tapety z nieodłącznie kojarzącym się z Motorhead Snaggletoothem. Po lewej - od 27 lat w zespole Philip Campbell, "on the drums - the best fuckin' drummer in rock'n'roll, Mickey Dee", a po prawej - "Mr. Lemmy Kilmister!". No, ja byłem posrany w gacie ze szczęścia. Nie mogło być zaskoczenia w setliście, postawili na repertuar sprawdzony i niezmienny w swej podstawowej formie od lat: "Iron Fist", "Stay Clean", "Get Back In Line", nieśmiertelny "Metropolis", "Over The Top", "One Night Stand", "The Chase Is Better Than The Catch", "In The Name Of Tragedy" z jakże miażdżącą solówą na perce, "I Know How To Die", wesolutki "Going To Brazil", zabójczy "Killed By Death" ze złowieszczym śmiechem kowboja Lemmy'ego, wyczekiwany "Ace Of Spades" i wieńczący całość "Overkill". Co mogło się nie podobać? Że najgłośniejszy zespół świata grał trochę za cicho i że tak krótko. Co by jednak nie mówić, dali radę. Bo na takiej fali, jak teraz, to Motorheadzi byli ostatnio w okolicach koncertówki "No Sleep Til' Hammersmith".

Iron Maiden, Warszawa 10.06.2011, fot. W. Dobrogojski
Iron Maiden, Warszawa 10.06.2011, fot. W. Dobrogojski

Zdecydowana większość przybyłych na koncert czekała na Iron Maiden. Trochę skłamałem, że Angole nie mieli co poprawiać po Motorhead. Oczywiście dali świetny koncert, z nienaganną grą świateł, efektami scenicznymi, wygłupami muzyków, którzy nadal lubią pobiegać po deskach w tę i z powrotem. Nie był to tak genialny występ, jak ten w "Spodku" w 2003 roku, kiedy przez tydzień nie mogłem wyjść z podziwu, ale zupełnie dobrze się bawiłem, mimo że oddzielały mnie od sceny te cholerne barierki.

Zaczęli punktualnie (w ogóle czasowo było perfekcyjnie - żadnych opóźnień) o 21:00. Na początek mroczne intro pod tytułem "Satelite 15", z równie niepokojącym "clipem" wyświetlanym na telebimach po obu stronach. A zaraz potem scena się rozświetliła, wbiegli muzycy i zaczęła się jazda: "The Final Frontier"! Tym razem scena przypominała rozbity statek kosmiczny, w środkową część wciśnięty Nicko McBrain ze swoją perkusją, z tyłu jakieś wieże, no i ekran, na którym pojawiały się co rusz inne ilustracje. Bohaterem każdej był Eddie, szczególnie gorąco oklaskiwany wtedy, gdy osobiście pojawiał się obok muzyków. Kolejnym kawałkiem był - też z nowej płyty - "El Dorado". Jednak prawdziwa burza przeszła po nas dopiero przy trzeciej kompozycji - "2 Minutes To Midnight" ("the hands that threaten doom..." - oj darła się japa niemiłosiernie). Od tej chwili wszystko już mi pasowało: Bruce jak zwykle chętnie ględził z nami, pokrzykiwał swoje "scream for me Warsaw", Steve strzelał z basu, Janick kręcił w powietrzu wiatraki swoją drogą gitarą, Dave'owi nie schodził banan z ryja, Adrian skupiony jak zawsze na muzyce, no a Nicko porozdawał co się tylko dało po koncercie. My też nie pozostawaliśmy dłużni: nazwa "Maiden" padała w różnych konfiguracjach między utworami, refreny śpiewali ci, co umieli (chyba większość), z łatwością poddawaliśmy się zabawom organizowanym przez Bruce'a, zwłaszcza w finałowym "Running Free".

Iron Maiden, Warszawa 10.06.2011, fot. W. Dobrogojski
Iron Maiden, Warszawa 10.06.2011, fot. W. Dobrogojski

Z nowej płyty grali jeszcze "The Talisman", "Coming Home" i "When The Wild Wind Blows", reszta to już sprawdzone hiciory, choć pewnym zaskoczeniem był "Dance Of Death", ale - moim zdaniem - zapewnił jeden z najbardziej podniosłych momentów koncertu. Kapitalny numer. Co się wyczynia podczas "The Trooper" nie muszę mówić, a kto nie wie, nie musi wiedzieć. Pięknie zabrzmiały "The Wicker Man" i "Blood Brothers", przed którym pojawiła się dedykacja dla metalowej braci. "Maiden, Maiden...". "The evil that men do" następnie, a jak "The Evil That Men Do", to i Eddie musiał się znaleźć. "Maiden, Maiden...". Przy "Fear Of The Dark" zaczęło już mi brakować tchu. "Iron Maiden" zakończył podstawowy set, ale tu niespodzianka, bo po raz drugi pojawił się Eddzie - tym razem przerażająca bestia wyrosła za sceną. Gigantyczna maskotka obracała głową, otwierała paszczę i miała karmazynowe ślepska.

Iron Maiden, Warszawa 10.06.2011, fot. W. Dobrogojski
Iron Maiden, Warszawa 10.06.2011, fot. W. Dobrogojski

Bardzo szybko to przeleciało. "Maiden, Maiden...". Na bis były kawałki, których nie mogło zabraknąć: "The Number Of The Beast", "Hallowed Be Thy Name" i "Running Free". Czegoś jednak zabrakło w tym koncercie. Nie było tej atmosfery święta, jaka była wyraźnie wyczuwalna rok temu. Może to kwestia tego, że jednak było za dużo przypadkowych ludzi. W dodatku podobno na płycie lotniska zgromadziło się ledwo 30 tysięcy osób...

Zobacz zdjęcia: Iron Maiden, Motorhead, Mastodon, Volbeat, Devin Townsend Project.
Przeczytaj relację - autor Rafał Dłużyński.

Komentarze
Dodaj komentarz »
nic dodac nic ujac
luna1224 (gość, IP: 89.77.198.*), 2011-06-17 21:10:32 | odpowiedz | zgłoś
nie całe 30 tys na Iron Maiden na Metallice było ponad 100 tys ,ciekawe czy nadal wokalista ironów uwaza ze sa lepsi od metallicy....heheheh
re: nic dodac nic ujac
kicolek (wyślij pw), 2011-06-17 23:25:07 | odpowiedz | zgłoś
Od kiedy popularność zespołu jest wyznacznikiem jego jakości?
re: nic dodac nic ujac
bylem_tam (gość, IP: 178.73.28.*), 2011-06-17 23:30:38 | odpowiedz | zgłoś
W Polsce Metallica ma wiecej fanów, ale nie wszędzie tak jest. A nawet jesli, to nie liczba dzieciaków na koncertach sie liczy. Liczy sie IM :)
re: nic dodac nic ujac
RottenToTheCore (wyślij pw), 2011-06-18 00:36:22 | odpowiedz | zgłoś
nie liczy się ilość, tylko jakość. Na przystanku Woodstock było pół miliona ludzi, a na Brutal Assault pojawia się coś koło 20 tysięcy, co nie znaczy że wood jest lepszy
re: nic dodac nic ujac
xaphon (gość, IP: 195.187.86.*), 2011-06-18 09:43:42 | odpowiedz | zgłoś
Może i nie chodzi o jakość zespołów, ale napewno o ich klasę. W zeszłym roku przyjechały raptem 4 zespoły a przyszło 3 razy więcej ludzi niż na tego roczne "gwiazdy". To chyba jednak o czymś świadczy :)
re: nic dodac nic ujac
metyl777 (wyślij pw), 2011-06-18 11:58:15 | odpowiedz | zgłoś
lol przecież w tym roku były tylko 2 gwiazdy Motorhead i Iron Maiden, wątpie żeby reszta ludzi przyciągła. A rok temu było Big 4, pierwszy sonisphere tu i w ogóle pierwsze takie "coś". Dlatego każdy chciał tam być.
re: nic dodac nic ujac
yrek (gość, IP: 95.49.174.*), 2011-06-18 13:47:16 | odpowiedz | zgłoś
ale ftedy przyjechala wielka czfurka, absolutnie hystoryczne wydarzenie i dlatego fani metalu Wyjątkowo licznie pojawili sie na tym fescie.. choć akurat 30 tys. to jeszcze nie tragicznie. mam nadzieję że odbędzie sie więcej edycji sonisphere, bo to jedyny fest z cyklu open air w tym kraju przypominajacy te w Europie. chodzi mi oczywiscie o rock/metal :) a tegoroczny sklad byl ciekawy i dobry. oby do następnego!
re: nic dodac nic ujac
Leszek1234 (gość, IP: 81.219.254.*), 2011-06-22 12:01:21 | odpowiedz | zgłoś
Kogo więcej?
Fanów, czy ciekawskich sezonowych kindermetali, którzy kupili koszulki tuż przed koncertem :-) Pamiętaj na Iron przychodzą fani. Do Fanów Metallicy "szacunek - wielki" dołącza grupa młodych ludzi bo to jest, jak słyszałem osobiście cool. Po koncercie nawet nie rozmawiają o widowisku tylko o tym kto, kogo i jak pchnął, wywrócił itp. No i te nowiutkie katany z odprutymi rękawami i naszywkami jeszcze błyszczące nowością - czysty butik -zajebiście.
re: nic dodac nic ujac
Antypozer (gość, IP: 88.156.0.*), 2011-06-22 12:25:45 | odpowiedz | zgłoś
Pozeria pokolenia dzieci facebooka w pełnej krasie. Jak będą mieć po 30 lat i zabijać się o stołek pseudomanagera w korporacji, będą się wstydzić tych katan i koncertów. Znam ja takich fetniaków. Niestety, oni reprezentują całe to powalone pokolenie, w którym mainstream dyktuje im, co jest cool, a oni to żrą swoimi plastikowymi mózgami i rośnie pokolenie półdebili, niestety. Kiedyś słuchanie metalu czy np. punka niosło ze sobą jakiś element buntu przeciwko zastanej rzeczywistości. A dziś? Piz.dusie się garną, bo taka jest moda. Łykają bzdury typu "Wielka 4" i interes się kręci. A frekwencja na IM pokazała różnicę między prawdziwymi fanami a sezonowcami. Byłem na obu, widziałem, jestem starym metaluchem, niejedno widziałem i umiem obserwować. IM gromadzi regularnie podobną liczbę fanów w PL, więc pisanie przez jakiegoś gamonia o spranym mózgu jak to Meta (którą szalenie szanuję) jest większa od IM, bo wtedy było 100K ludzi (nb. szkoda że nie milion) pokazuje tylko jak zryte dekle ma dzisiejsze pokolenie "fanów". Idź twitnij sobie, że właśnie zwaliłeś gruchę, śmieszny człowieku.
re: nic dodac nic ujac
Aadash (wyślij pw), 2011-06-22 18:36:56 | odpowiedz | zgłoś
Zgadzam się w 100%
2
Starsze »

Zobacz inną relację

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Jak uczestniczysz w koncertach metalowych?