- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
wywiad: Sodom
Wykonawca: | Frank "Blackfire" Gosdzik - Sodom (gitara) |
strona: 1 z 3
Sodom, Wrocław 3.12.2018, fot. Katarzyna "KTM" Bujas
Każdy zespół, któremu udało się przebić, ma jakiś punkt zwrotny w swojej karierze. Dla Kreator było to wydanie "Pleasure to Kill", dla Destruction otwieranie koncertów Slayer podczas pierwszej europejskiej trasy Amerykanów. Z kolei dla Sodom było to dołączenie do składu gitarzysty Franka Gosdzika, szerzej znanego pod pseudonimem "Blackfire". Można się zastanawiać, czy Sodom - wówczas mocno zapatrzony w klasyczne dokonania Venom - nie stałby się jednym z pionierów black metalu, gdyby kontynuował kurs obrany na "Obsessed by Cruelty". Zamiast tego, z wydatną pomocą nowego gitarzysty, wyrósł na giganta thrashmetalowej sceny. Powróciwszy do Sodom w 2018 roku, Frank Blackfire nagrał z kapelą dwa longplaye: "Genesis XIX" i "The Arsonist". W wywiadzie, który udało mi się z nim przeprowadzić jeszcze przed premierą "The Arsonist", muzyk opowiedział mi o kulisach ponownego zejścia się z Tomem Angelripperem, po czym daliśmy nura w odmęty historii. Jeśli chcecie się dowiedzieć, dlaczego nie byłoby Sodom bez AC/DC, jak powstawał "Agent Orange" i co Frank Blackfire ma wspólnego z górnikiem z Mazur, to zapraszam do lektury.
rockmetal.pl: Cześć. Pozwól, że naszą rozmowę rozpocznę od tego, co wydarzyło się w 2018 roku. Zszedłeś się wtedy z Sodom po niemal trzydziestoletniej przerwie. Skąd wziął się ten pomysł?
Frank "Blackfire" Gosdzik: Gdy Tom (Angelripper - przyp. red.) wyrzucił pozostałych muzyków z zespołu (Bernemanna i Makkę - przyp. red.), ogromnie mnie to zaskoczyło. Byłem przekonany, że ten skład przetrwa już do końca, zwłaszcza że grali ze sobą od wielu lat. W odpowiedzi na oświadczenie Toma, na Facebooku zaczęły pojawiać się komentarze nawołujące do mojego powrotu. Nie spodziewałem się takiego zaangażowania. Jakieś dwa tygodnie później Tom odezwał się i zaproponował, bym do niego dołączył.
Sodom, fot. Moritz "Mumpi" Kunster
Czy trudno było ci się odnaleźć w zespole na nowo?
Nie, świetnie się dogadujemy i - na ile się orientuję - każdy jest zadowolony z obecnego stanu rzeczy. Do wszystkiego staramy się podchodzić na luzie, a wspólne granie daje nam mnóstwo frajdy.
Najpierw opublikowaliście serię EP-ek, a następnie album "Genesis XIX". Tym, co od razu rzuca się w uszy, jest surowe, wręcz kipiące nostalgią brzmienie.
Tak, nawiązanie do muzycznych początków Sodom przyszło nam zupełnie naturalnie. Każdy gitarzysta ma swój charakterystyczny sznyt. Ja po prostu podążyłem za instynktem, a Yorck (Segatz - przyp. red.) doskonale się w to wpasował.
"Genesis XIX" - twój pierwszy album z Sodom od czasu "Angel Orange" z 1989 roku - zarejestrowaliście w "Staudio-Studios" i "Woodhouse Studios". Ile trwało jego nagrywanie?
Jeśli mnie pamięć nie myli, komponowanie materiału rozpoczęliśmy w maju 2020 roku. Nie był to wymarzony czas, ponieważ wiosną i latem zamierzaliśmy pograć trochę koncertów. Niestety wybuchła pandemia i obostrzenia sanitarne zmusiły nas do zmiany planów. Mieliśmy w zanadrzu parę numerów, za mało jednak, by zapełnić longplaya. W ciągu trzech miesięcy zaaranżowaliśmy kolejne kawałki, po czym weszliśmy do studia. Miksy odbyły się w sierpniu.
Yorck Segatz to nie jedyny nowy członek grupy. Od 2018 roku obowiązki perkusisty przez dwa lata pełnił Stefan Huskens z Asphyx, dziś za bębnami zasiada Toni Merkel. W latach 80. funkcjonowaliście jako trio: ty, Tom i Chris Witchhunter. Czy mógłbyś porównać Toniego i Chrisa pod kątem stylu gry?
Toni bardzo wiernie odtwarza stary materiał, ale ma zdecydowanie lepsze wyczucie czasu. Chrisowi zdarzało się nie trzymać tempa, niekiedy robił też dziwne przejścia, niekoniecznie pasujące do reszty utworu. Nie zrozum mnie źle. Nie mówię tego po to, by go krytykować. Chris Witchhunter miał nader wyrazistą osobowość i wypracowany styl gry. Wcześniej, mając osiemnaście albo dziewiętnaście lat, udzielałem się w innej kapeli. Nasza sala prób mieściła się w tym samym budynku, co salka chłopaków z Sodom. Chris zwykł wpadać do nas, by poimprowizować. Cholernie nam wtedy imponowały jego umiejętności.
Sodom, Wrocław 3.12.2018, fot. Katarzyna "KTM" Bujas
Ta formacja, o której wspomniałeś, czy to była Widia?
Zgadza się.
Nie zdołałem odszukać żadnej informacji na jej temat, prócz samej nazwy. Opowiedziałbyś więcej o tym epizodzie w twoim życiu?
Założyliśmy ten projekt z zamiłowania do heavy metalu w stylu Judas Priest i Saxon, ale nie mieliśmy własnych utworów. Tak naprawdę cała nasza działalność sprowadzała się do imprezowania i radosnego grania coverów. Niestety ciągle borykaliśmy się z brakiem odpowiedniego wokalisty, dlatego nigdy nie wyszliśmy poza obręb sali prób, a mi zależało na graniu koncertów. Podobno Widia wypuściła później jakiś materiał, ale nie miałem już z nimi styczności.
Czy zanim powstała Widia, rozwijałeś gdzieś swoje umiejętności? Skąd wzięło się u ciebie zainteresowanie metalem?
Nie, Widia to pierwsza kapela, z którą coś tam hałasowałem.
Mój rodzice uwielbiali rock and rolla z lat 50., to była ich muzyka do tańca. Za młodu ojciec posiadał niemałą kolekcję płyt i jako sześciolatek słuchałem z nim nagrań Little Richarda, Carla Perkinsa i Chucka Berry'ego. A potem poznałem hard rocka i dźwięk przesterowanej gitary. Przepadłem, nic nie mogło się z tym równać. Od tego momentu słuchałem radia BBC, bo nadawali audycje poświęcone wyłącznie muzyce rockowej. W wieku trzynastu lat zakochałem się w AC/DC. Właśnie wtedy ukazał się album "Highway to Hell", coś niesamowitego. "Back to Black" wywarł na mnie jeszcze większe wrażenie. W 1980 roku, na krótko przed świętami Bożego Narodzenia, udało mi się zobaczyć ich na żywo w moim mieście (koncert AC/DC w Essen odbył się 4 grudnia - przyp. red.). Dopiero później dowiedziałem się, że w 1979 roku wystąpili w Essen z Bonem Scottem na wokalu i byłem niepocieszony. AC/DC okazał się dla mnie zespołem z gatunku formujących. To dzięki niemu jestem dziś tu, gdzie jestem. Zaraz po koncercie zacząłem męczyć mamę, by kupiła mi gitarę pod choinkę (śmiech).
Pamiętasz, co to była za gitara?
No pewnie. Dostałem japońską podróbkę Fendera Stratocastera z czarnym korpusem i białym golpeadorem. Oryginalny Fender kosztował około tysiąca dwustu marek i na taki wydatek zwyczajnie nie mogliśmy sobie pozwolić. Za moją gitarę zapłaciliśmy trzy stówy z hakiem. Dla mnie nie miało to jednak znaczenia. Byłem nią absolutnie oczarowany i to motywowało mnie do nauki. Ćwiczyłem całymi dniami.
Materiały dotyczące zespołu
- Sodom