zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 26 kwietnia 2024

recenzja: The Cure "Bloodflowers"

7.03.2000  autor: Margaret
okładka płyty
Nazwa zespołu: The Cure
Tytuł płyty: "Bloodflowers"
Utwory: Out of This World; Watching Me Fall; Where the Birds Always Sing; Maybe Someday; The Last Day of Summer; There is no if...; The Loudest Sound; 39; Bloodflowers
Wydawcy: Universal Music
Premiera: 2000

Są płyty, które od razu po pierwszym przesłuchaniu wnikają w najgłębszą głębię duszy, by stać się jej nierozerwalną cząstką. Dźwięki na nich zawarte doskonale odzwierciedlają te najbardziej rozdarte emocje i sprzeczne uczucia, zaś muzyka towarzyszy zarówno w chwilach upojnej radości, jak i bezkresnego smutku, okrutnego bólu... Taki właśnie jest nowy album The Cure, może nie do końca pozbawiony marzeń i nadziei, lecz nade wszystko "wewnętrznie rozdarty", rozumiejący ludzki żal i ulotność szczęścia...

Nie jestem raczej wielką znawczynią muzyki The Cure, prawdopodobnie daleko mi też do miana "najzagorzalszego fana" tej formacji. Moje serce jakoś tak szybciej bije w rytm nieco cięższych dźwięków. Nie oznacza to jednak, że zespół "smutnego Robercika" jest mi obojętny. Przeciwnie - zawsze darzyłam go szczególnym sentymentem, miałam (i mam nadal) słabość do większości jego dokonań, bardzo ceniłam tę niesamowitą, jedyną w swoim rodzaju, atmosferę. Tylko ostatnimi czasy jakby coś z niej uleciało. Podobno jednak nawet ci najwierniejsi wielbiciele też odnosili takie wrażenie. Dlatego też z wielką ciekawością sięgałam po "Bloodyflowers" - album, który miał być powrotem do "Phornography" i "Disintegration". A wiadomo przecież, że tych dzieł nie sposób nie kochać...

Już po pierwszym przesłuchaniu zrozumiałam, że wszelkie pochwały dotyczące tego krążka były jak najbardziej uzasadnione. The Cure bowiem nagrał płytę jakich mało we współczesnym, zmaterializowanym świecie. Płytę niezwykle piękną, czarującą i tak prawdziwą. Mało tego, faktycznie jest to jeden z najwspanialszych albumów w ich bogatej i niezwykle ciekawej dyskografii. Klimatycznie na swój sposób zbliżony jest do "Phornography" i "Disintegration", ale tak jednoznaczne porównywanie do chlubnej przeszłości mija się z celem i nie jest do końca prawdziwe. "Bloodflowers" to ujmująca podróż przez smutek, melancholię i żal. Przez samotność, zapomnienie i zwątpienie. Tak, te niezwykle znajome uczucia i nastroje układają się w jeden obraz, wplatają się w zranione życie. Nie ma tu zbyt dużo miejsca na drapieżność i "surowość" znaną z wczesnych dokonań (poza psychodelicznym "Watching Me Fall" i "39"). To raczej nastrojowe, melancholijne nuty pełne emocji i ekspresji, i nade wszystko piękna. Ale przecież każda ich płyta na swój sposób wielbiła ból i smutek... Czuwa nad tym wszystkim ten niespotykany, charakterystyczny cure'owy klimat i oczywiście charyzmatyczny, tak często pełen zwątpienia i rezygnacji, głos Roberta Smitha. Delikatne, okryte mgiełką rozpaczy klawisze, zaskakująco częste gitary akustyczne, cudowne nostalgiczne melodie, przy których nawet skamieniałe serce pogąża się w subtelnych łzach (cudowne "The Loudest Sound", "There is no if...", "The Last Day of Summer", "Where the Birds Always Sing ")... Przy pomocy tradycyjnych instrumentów Cure'om kolejny raz udało się stworzyć wiekopomne arcydzieło, trwały monument. Prostota oddziana w prawdziwie królewskie szaty. Naprawdę trudno nie docenić uroku "Krwawych Kwiatów". Szczególnie, gdy do uszu wlewa się utwór tytułowy, wieńczący album. Tęsknota, ból, dramatyzm i piękno. Piękno w najczystszej postaci w każdym dźwięku, w każdej melodii, w każdym słowie (cudowny tekst), w każdym uczuciu... Po prostu Absolut...

Każde nawet najbardziej wyszukane i "arystokratyczne" słowo będzie bluźnierstwem przy tej płycie. Bo o takich rzeczach się nie pisze. Takie rzeczy się przeżywa głęboko w sobie, z dala od zakłamania, bezwzględności i głupoty. Zupełnie samotnie, wewnątrz własnych snów i rozdartych emocji...

Komentarze
Dodaj komentarz »
Bardzo ładna recenzja płyty.
Michał (gość, IP: 95.40.242.*), 2010-11-15 00:06:15 | odpowiedz | zgłoś
Świetna, melancholijna, przepiękna płyta.