zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 26 kwietnia 2024

recenzja: Coma "Hipertrofia"

9.12.2008  autor: Adam Piechota
okładka płyty
Nazwa zespołu: Coma
Tytuł płyty: "Hipertrofia"
Utwory: Party; Wola istnienia; After party; Lśnienie; Diagnoza; Transfuzja; Przesilenie; Nadmiar; Nowe tereny migreny; Trujące rośliny; Ciągi i pociągi; Osobowy; Loty i odloty; Emigracja; Stosunek do służby wojskowej; Zero osiem wojna; Polish Ham; Pożegnanie z mistrzami; Chrum!; Świadkowie schyłku czasu królestwa wiecznych chłopców; Koniec pewnego etapu; Początek pewnego etapu; Ekhart; Na na na na; Zamęt; Zwalniamy; Widokówka; Przestrzeń nie-rzeczywista; Parapet; Popołudnia bezkarnie cytrynowe; Ślimak; Cisza i ogień; Epilog ze starym prykiem; Archipelagi; Recykling
Wykonawcy: Rafał Matuszak - gitara basowa; Dominik Witczak - gitara; Marcin Kobza - gitara; Adam Marszałkowski - instrumenty perkusyjne; Piotr Rogucki - wokal
Wydawcy: Sony BMG
Premiera: 2008
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 7

Hipetrofia to pojęcie z zakresu patomorfologii (tak, wszystko jasne), oznaczające powiększenie tkanki lub narządu na skutek powiększenia poszczególnych komórek, bez zwiększenia ich liczby. Czyli, mówiąc po polsku - przerost. Nam pozostaje interpretacja takiego tytułu. "Przerost formy nad treścią" - taki złośliwy komentarz przeczytałem zaraz po premierze albumu. Czy rzeczywiście tak jest i czy Coma, zespół nietypowy na polskim rynku, wyznaczający jego nowe granice, zjadł własny ogon?

Krótkie spojrzenie na okładkę. Delikatny uśmiech. Element hipnotyczny, rzucający się w oczy. Przypomniawszy sobie "Pierwsze Wyjście z Mroku" z niesmakiem obróciłem pudełko. Szok. Dwie płyty. Trzydzieści pięć utworów. Niektóre po dziesięć minut, niektóre po pół minuty. Łącznie godzina czterdzieści muzyki. "Zaszaleli" - pomyślałem. Przypuszczam, że podejrzewacie tutaj jakiś podstęp. I słusznie! Otóż, tylko 17 utworów to muzyka z krwi i kości. Pozostałe kawałki to instrumentalne pomosty, łączące płytę w spójną całość. Efekt podobny jak w "The Wall" wiadomego zespołu. Jakość za to już nie bardzo. Wystarczy posłuchać "Polish Ham", bądź "Przesilenia", gdzie uraczono nas dźwiękiem smażonej żywcem świni i wymiocin wywołanych nadmiarem alkoholu wypitego na dyskotece. Co najmniej niesmaczne. Ale czego się nie robi dla konceptu...

Tak, tak, to nie literówka. "Hipertrofia" to album koncepcyjny. Jego myślą przewodnią jest "życie ludzkie, jako szeroko pojęta wola istnienia". Stworzenie interesującej, a do tego różnorodnej płyty koncepcyjnej jest sztuką trudną, ale, w końcu, który dzisiejszy polski zespół mógłby to zrobić, jeśli nie Coma?

Podczas, gdy my słuchamy "Party", pierwszego utworu płyty, poczęty zostaje bezimienny bohater "Hipertrofii". Dzieje się to prawdopodobnie w ubikacji jakiegoś podrzędnego klubu, gdzie zabawia się pewna para. Na tej podstawie możemy domyślać się, że istnienie, którego losy śledzić będziemy przez następne sto minut, nie było planowane, więc od samego początku musi się bronić. Bronić przed przeciwnościami losu i trudami życia. Myślę, że poznawanie poszczególnych etapów jego wędrówki jest najciekawszym powodem do wielokrotnego powtarzania płytki Comy i opisanie jej tutaj w całości byłoby grzechem i, choć mnie kusi, nie zrobię tego. Sprawdźcie sami.

Tutaj dochodzę do pierwszego paradoksu "Hipertrofii". Utwory instrumentalne początkowo ciekawią, umożliwiając wejście w ciało naszego bohatera, ale, kiedy już poznamy wszystkie smaczki tego konceptu, mamy ochotę je przełączać, ponieważ przedłużają tylko tę, i tak bardzo długą, płytę. Niecierpliwi będą niezadowoleni. Ja też jestem. Kilka dni słuchałem "Hipertrofii" na okrągło i mam już dość tych pomostów. Boję się, co będzie za pół roku.

Przejdźmy jednak do muzyki właściwej. I tutaj można spokojnie powiedzieć, że wszystko jest w naturalnym porządku. Coma pozostała sobą i wciąż tworzy utwory niebanalne, półprogresywne i różnorodne. Na "Hipertrofii" dominują bardziej chwytliwe melodie, zagrane w tradycyjnym rockowym stylu, co nie znaczy, że są to utwory bezpłciowe, jak twierdzą pierwsi internetowi "recenzenci". Za przykład mogą posłużyć fenomenalne "Wola istnienia..." i "Popołudnia Bezkarnie Cytrynowe", czy "Trujące Rośliny" z cudowną, aczkolwiek prostą solówką. Zwolennicy bardziej progresywnego grania także znajdą coś dla siebie ("Ekhart"), ale uwagę najbardziej zwracają utwory eksperymentalne, w których Coma widocznie idzie do przodu ("Nadmiar" obrazujący alkoholowe upojenie, popowo- rapowy "Osobowy", czy świetna, staromodna "Emigracja" z trąbkami i chórkami rodem z Broadway'u).

Jednak, przy tak dużej ilości utworów trzeba się liczyć ze słabszymi momentami i rzeczywiście, nawet Coma się przed tym nie ustrzegła. Na tę przypadłość cierpią przede wszystkim kawałki z drugiej płytki, te "mniej szczególne" po już ponad godzinie słuchania potrafią umknąć naszej uwadze. I tutaj dochodzimy do kolejnej wady "Hipertrofii", czyli jej długości. Niemożliwym jest skupienie się na każdym utworze, album nuży podczas słuchania dwóch płyt pod rząd. Dlatego zalecana jest przerwa pomiędzy nimi. Tylko tak można w całości docenić spokojniejszą i bardziej progresywną drugą płytkę.

Spotkałem się z komentarzami, jakoby Piotrek Rogucki na "Hipertrofii" wypalił się jako autor tekstów. Bzdura. Dopóki rozpatrujemy je w kontekście koncepcji albumu, są to wciąż małe mistrzostwa świata. I wiele z nich ma drugie dno, do którego niełatwo się dokopać. Są po prostu inne, mówią o życiu typowej jednostki, pamiętajcie o tym, zanim obrazicie Piotrkowe umiejętności na jakimś forum.

Podsumowując, "Hipertrofia" to płyta bardzo dobra, ale do kunsztu "Pierwszego Wyjścia z Mroku" trochę jej brakuje. Odpowiadając na postawione w pierwszym akapicie pytanie - Coma nie zgubiła się we własnej twórczości. Jest wciąż świeża, mniej ironiczna i dwuznaczna lirycznie, ale za to jak ambitna w podejściu do konceptu. Gdyby tylko nie te "przerywniki", to one są tą hipertrofią w "Hipertrofii", ale przecież je zawsze można pominąć. Ja tak zrobię. Od dziś.

"Recykling" kończy żywot bezimiennego bohatera tego albumu, a my, razem z nim, odbywamy szybką podróż wstecz przez jego życie, aż do poczęcia. Jest to ciekawy zabieg artystyczny, ale chyba trochę zbędny. Przecież i tak posłuchamy tej płyty jeszcze raz i zagłębimy się w ten jednostkowy byt, którym jesteśmy my sami.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: nagrać i sprzedać a co i jak to już nieważne...
disturbed (wyślij pw), 2009-01-21 23:30:32 | odpowiedz | zgłoś
Głupoty opowiadasz, ja na przykład przesłuchałem kilka kawałków przed premierą na onecie i nie kupiłem kota w worku tylko dobry album...
re: nagrać i sprzedać a co i jak to już nieważne...
phantasmagoron
phantasmagoron (wyślij pw), 2009-03-09 20:12:51 | odpowiedz | zgłoś
bez sensu jest kupować kota w worku, zawsze lepiej przesłuchać parę kawałków, bo po co później dawać pretekst takiemu komuś ;)
Niestety
QNik (gość, IP: 194.30.179.*), 2008-12-19 16:37:47 | odpowiedz | zgłoś
No niestety nie popisali się panowie tym razem, płyta nie porywa tak jak w przypadku "Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków", brak w niej tej iskry, która sprawia, że za każdym razem gdy sięgamy po jakąś płytę zastanawiamy się czy akurat nie wrócić właśnie do tej. Momentami wieje nuda, zaś udziwnień taka masa, że aż chce się przewijać "taśmę" ;) Myślę, że czekamy na coś ambitniejszego i ... prostszego.
recenzja
sadman (gość, IP: 194.110.116.*), 2008-12-15 16:15:55 | odpowiedz | zgłoś
niestety plyta jest slaba. nie moglem uwierzyc ze zespol ktory zapowiadal sie tak dobrze ,wyda plyte tak slaba.widac pobyt w pieninach-jako zrodlo inspiracji nie posluzyl im.przerywniki ktore na tej plycie pelnia niby role piosenek-wydluzaja niepotrzebnie ten album i powoduja ze nie mozna nalezycie skupic sie na muzyce wlasciwej.mysle ze gdyby z tych dwoch plyt zrobic jedna -porzadna ,muzyczną plyte mogloby byc nawet niezle.bo utwory "muzyczne" nie sa złe.po za tym panowie z comy mogli by troche wysilic sie na orginalnosc -a nie sciagac pomysl na koncept album z pink floyd-the wall.
do niczego
maq84 (wyślij pw), 2008-12-14 12:52:05 | odpowiedz | zgłoś
niestety ta płyta fatalnie odstaje poziomem od poprzednich. Jestem naprawdę zawidziony bo nie tego się spodziewałem. Przez szacunek do zespołu wysłuchałem jej kilka razy szukając pozytywów. Niestety nie znalazłem... szkoda
Mocne masz nerwy ze tego przesluchales całego
Narcos
Narcos (wyślij pw), 2008-12-13 12:53:05 | odpowiedz | zgłoś
Jak juz recenzent napisał... na płycie jest za duzo śmieci.. "utwory" zupelnie z dupy.. nie majace nic wspolnego z instrumentami... ten swiadomy pomysl panow z Comy rozczaruje zapewne niejednego wielbiciela ich dzwieków ale i zwyklych sluchaczy. Dla mnie porazka. Jedym utworem ktory moge powiedziec ze jest naprawde bardzo dobry to Trujące Rośliny ...reszta? sami ocencie. Ja pozostaje nie wzruszony a nawet powiem ze rozczarowany. Pozdr
Coma
Klocek (gość, IP: 83.5.167.*), 2008-12-12 18:02:47 | odpowiedz | zgłoś
Ziomuś gratuluje samozaparcia przy słuchaniu tego crapu. Ja bym 10 minut nie wytrzymał a kilka razy pod rząd to mi sie w głowie nie mieści.
3
Starsze »

Oceń płytę:

Aktualna ocena (392 głosy):

 
 
66%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

- Coma

Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje

Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk

Black River "Black River"
- autor: kriz

Machine Head "The Blackening"
- autor: Mrozikos667

Acid Drinkers "Verses of Steel"
- autor: Lubek
- autor: don Corpseone

Tool "10,000 Days"
- autor: RJF

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!