zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 23 kwietnia 2024

recenzja: Deicide "Deicide"

10.03.2010  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Deicide
Tytuł płyty: "Deicide"
Utwory: Lunatic of God's Creation; Sacrificial Suicide; Oblivious To Evil; Dead By Dawn; Blaspherereion; Deicide; Carnage In The Temple Of The Damned; Mephistopheles; Day of Darkness; Crucifixation
Wykonawcy: Glen Benton - gitara basowa, wokal; Eric Hoffman - gitara; Brian Hoffman - gitara; Steve Asheim - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Roadrunner Records
Premiera: 25.06.1990
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

"Amon - czyli ucztę czas zacząć"

"Stary możesz to zrobić jeszcze raz? To brzmiało jak szatan..." - ponoć mniej więcej takimi słowami skwitowali bracia Hoffmanowie próby wokalne Glena Bentona przy składaniu do kupy debiutanckich dokonań Deicide. Badając pierwszy w historii rozdział, nakreślony perkusją, gitarami i przede wszystkim ryjem czterech diabłów z Tampy, nie opisałbym tego lepiej. Barnes, Vincent - wszystko to ikony deathmetalowego darcia papury, ale dopiero Benton to było, i poniekąd do dzisiaj jest, właśnie "to". Pomijając pierwociny Carnage czy demo "Amon: Feasting The Beast", warto wspomnieć, że w 2010 roku mija nam dokładnie 20 odwrócony krzyżyk od czasu wydania "Deicide". Być może zrecenzowano już ten materiał "milion pieńcet, sto dziewieńcet" razy, jednakże okrągła rocznica zmusza do wspominkowego opisania tej płyty, jakby nie było, skutecznie plądrującej na początku lat dziewięćdziesiątych w towarzystwie takich klasyków, jak "Eaten Back To Life", "Cause Of Death" czy "Harmony Corruption".

"Szatan, flaki i inne przysmaki..."

Pozostawmy na chwilę muzykę, bo zapewne wszyscy wiedzą, że zajebistości dźwiękowej tych tytułów zakwestionować się nie da. Więcej jednak niż pewne jest to, że nie sama muzyka zadecydowała, że po 20 latach ktoś dalej kojarzy te tytuły, a masa medialnego szumu wznieconego charakterystycznymi cechami wymienionych. Cannibal Corpse puszczali oczko odwiecznymi wiwisekcjami w oparach juchy, flaków i nekrofilskiej chuci, Morbid Angel stwierdzali, że nie ma to jak czary mary w Mezopotamii, Napalm Death mogliby występować w Izbie Gmin jako odłam anarchistyczny partii wyzwolenia wszystkiego, zaś Deicide mieli... Glena Bentona i satanizm, w poszukiwaniu którego zaszli tak daleko, że w pewnym momencie, zwanym "Once Upon The Cross", chyba przewiercili się nawet przez dno piekła, o mało nie wypadając na orbitę po drugiej stronie planety. Mamy teraz internet i możliwości, więc na moment zminimalizujcie to okienko i wskoczcie na YouTube włączyć cokolwiek z Bentonem w roli głównej z lat 88-92. Yeeep! Obok tego klienta, a co za tym idzie jego zespołu, przejść się obojętnie nie dało. Nienawiść do Dżizasa Kristasa, wypalanki na czole, zapowiedzi samobójstwa, bicie rekordu świata w ilości użytych słów "szatan" w jednej piosence... etc., etc. - w świadomości ludzi odcisnęły się na tyle mocno, że z Deicide zawsze przede wszystkim kojarzono satanizm, jak wiewiórkę z nutellą lub Leppera z Samoobroną. Dopiero na drugim miejscu lądowała muzyka. Dziś patrząc na Glena przeraża mnie rozmiar tego bełkotu, na który wielu dało się złapać. Kiedyś myślałem, że gość poluje na chrześcijan i nie bez kozery każe robić "Fuck Your Goda". Jak wynika z kolei z oświadczeń Steve'a Asheima, bracia Hoffmanowie picowali swoje solówki pod czujnym okiem rodzonego katola, czyli Ralpha Santolli. Cóż, shit happens, show must go on. Czemu o tym piszę, ano dlatego, że ta cała sumiennie kultywowana, fałszywa ideologia przyćmiła miejscami to, co w muzyce najważniejsze, czyli samą muzykę. Muzykę, którą Deicide od samego początku i przez przynajmniej trzy pierwsze płyty robił świetną i ponadczasową.

"Bogobójstwo - Zabij Ich Wszystkich - Piekło Czeka"

Z głupia frant wypalę, że debiutancki "Deicide" jest dla mnie czymś na kształt deathmetalowego "Kill 'Em All" lub "Hell Awaits". Choć faktycznie, poskładany do kupy z demówki Amona, to jednak urzeka - jeżeli nie krańcowo agresywnym, to młodzieńczo entuzjastycznym podejściem do śmierć metalu. Jego następca, najlepszy w ich dorobku "Legion", to już kurs matematyki wyższej, gdzie wszystko się zgadzało, jak ilość szóstek w znaku Bestii lub dolarów w kasie pancernej Monte Connera, który przygarnął ich pod pośladki Roadrunner Rec. Jakkolwiek i na bohaterze tej recenzji techniki nie brak, szczególnie jeśli chodzi o precyzyjną grę dwóch gitar prowadzących Erica i Briana, to - wsłuchując się w przejścia perkusyjne Asheima - czuć przede wszystkim niczym nieskrępowane napierdalanie, nie skupiające się nadto nad problematyką zmieszczenia czterech stówek uderzeń w minucie kawałka. Podobnie głos Bentona - nieokiełznany, najbardziej zróżnicowany w ich karierze. Jeszcze nie typowy growl, a bardziej głębokie wrzasko-szczekanie podbite blackowymi skrzekami, miejscami przedawkowane w swojej manierze ("Dead By Dawn"). Oczywiście broń szatanie, nie jest to jakaś muzyczna grafomania, jednakże czuć tutaj więcej luzu i spontanu niż na następnych krążkach. To też pierwsza i ostatnia do czasu "Stench Of Redemption" (2006) płyta, na której Deicide nie mieli oporów przed wplataniem do deathu, czy miejscami deaththrashu, innych elementów, jak np. klasyczne heavymetalowe solówki, jak ta, na której zbudowano hollywoodzki wręcz patos ostatniego na debiucie "Crucifixation". Nie każdemu spodoba się brzmienie tego krążka, z maksymalnie wysuniętym do przodu garami, których pogłos przywodzi na myśl "Hell Awaits", nie wszyscy też zaakceptują tekstową, satanistyczną nowomowę i megalomanię sprowadzającą się do skandowania imienia Złego Manitou, ale i w tym jest drugie dno, bo takie patenty, jak się okazało, znakomicie sprawdziły się na żywo. Kto stojąc pod sceną, nawet z najbardziej amatorskim nagłośnieniem, nie załapie tematu słysząc trzy razy: "Dead by dawn, dead by dawn, dead by dawn" i na dokładkę "BLASPHERMATE ME!" - wojaczka pewna, jak procenty w szwajcarskim banku. "Deicide" to także skarbnica, co na ten gatunek grania ciekawe, prawdziwych hitów. Motoryczny "Lunatic Of God's Creation", sztandarowe "Deicide", apokaliptyczne "Sacrificial Suicide" czy "Mephistopheles" to rzeczy, które zaciskają pięść na gardle od pierwszego odsłuchu. I żaden koncert Bogobojnych, khe, tfu... tj. Bogobójców obejść się bez nich nie może. Tylko jest jeden problem - i to w zasadzie tylko mój. Znając późniejsze płyty, trudno tutaj mówić o czymś takim jak wypracowanie własnego stylu kapeli. Nie chodzi o to, że bezczelnie kogoś kopiują. Następne w kolejce "Legion", "Once Upon The Cross", "Serpents Of The Light", "Insineratehymn", "In Torment In Hell", "Scars Of The Crucifix", a jeszcze bardziej "Stench Of Redemption", pomijając ich wybitność lub chwilami oczywistą gównianość, łączy ze sobą tylko charakterystyczny wokal i perkusja. Gdyby ktoś mi puścił je po kolei bez głosu i bębnów, pomyślałbym, że to osiem różnych zespołów. Co do recenzowanej jedynki, ze względu na jej potencjał, brzmienie i elementy składowe, mniemam, że łapczywie wchłoną go fani starego Slayera sprzed "Reign In Blood", a z powodu niezaprzeczalnej przebojowość i fan pierwszej Metalliki tym nie pogardzi.

"For I'm The Deicide..." - "Cause We're - death - Metallica"?

Trochu się rozpisaliśmy, ale okrągła rocznica zobowiązuje. Po tylu latach materiał nadal świetnie sprawdza się i w domowym zaciszu i, jak wiadomo tym, którzy zliczyli "Winterfest" w ubiegłym roku, także w praktyce. Być może nie jest tak porażający, jak jego "legionowy kamrat", co skutecznie nadrabia spontanem i wielością uniwersalnych "evergreenów". To także zbiór patentów, po które sięgały i do dziś sięgają zastępy adeptów death metalu. Nie ukrywajmy, że wpływy "Deicide" dobrze słychać na "Dawn Of Possesion" Immolation, czy trzeba większej rekomendacji? Tego po prostu wstyd nie mieć, także z powodu fenomenalnej wkładki z komiksowym obrazkiem przedstawiającym karykaturę członków zespołu w postaci diabłów lub dla zdjęcia grupy, które udowadnia, że, najbardziej to z Jezusem im do twarzy. Na tyle dalece, że nie widomo czy to event przed czarną mszą, czy może wspólna fota przed bierzmowaniem (sic!).

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Deicide "Deicide"
ZeroDeath (wyślij pw), 2013-04-12 13:56:24 | odpowiedz | zgłoś
Kolejny z naśladowców Dimmu Borgir. Nie oszukujmy się Death metal teraz prawie nie istnieje. Wyjątek stanowi cześć starej gwardii (z Vaderem na czele) albo oprawcy typu: Nile, Krisiun czy Hate Eternal. Teraz mamy zespoły które grają albo jak najbardziej melodyjnie,(nie mam nic do grania melodyjnego ale bez przesady) albo 5.000 riffów i "Patrzcie jak zajebiście mamy opanowane instrumenty", nie ma energii, agresji brutalności. Jest tylko technika. Spójrzcie na koncerty. Wszyscy stoją i się gapią, a na tych co młyn robią patrzą jak na debili.
re: Deicide "Deicide"
universal_soul (gość, IP: 213.205.237.*), 2013-04-12 21:08:07 | odpowiedz | zgłoś
Septi Flesh nasladowca Dimmu Borgir? Dimmu Borgir jest jakies 5 lat swietlnych od Septic Flesh. Wiekszego nonsensu nigdy nie slyszalem. Koncze ta "debate" i serdecznie pozdrawiam
re: Deicide "Deicide"
Lukasss
Lukasss (wyślij pw), 2013-04-12 18:37:53 | odpowiedz | zgłoś
Mam wrażenie, że mylisz rozmach z jakością. Septic Flesh nagrywał dobre albumy, zanim postanowił do tego wykorzystać orkiestrę. Ich wokalista z kolei aż taki znów genialny nie jest, po prostu dobrze pasuje do muzyki. Z innej beczki - dwie ostatnie płyty Anorexia Nervosa pożerają pod każdym względem wszystkie ostatnie dokonania takiego Dimmu Borgir (przekaz, moc, pomysły), chociaż jeśli dobrze pamiętam, wszystkie orkiestracje samplowali...
re: Deicide "Deicide"
bandrew78
bandrew78 (wyślij pw), 2013-04-12 19:13:08 | odpowiedz | zgłoś
A Ty znowu swoje. W każdym temacie związanym z death metalem wciskasz ludziom Septic Flesh i Death. Naprawdę myślisz, że Ci, którzy tu dyskutują, ich nie znają? Nie mam nic do Greków (super kapela, chociaż ich ostatnie dokonania z perspektywy czasu uważasz za nieco zbyt "plastykowe" i brakuje mi trochę tego niesamowitego klimatu ze starszych albumów) czy tym bardziej Śmierci (legenda), ale serio myślisz,że ich dokonania mogą zaspokoić głód posłuchania czegoś naprawdę brutalnego? A w wokalu SF nie widzę nic szalonego - Spiros ma głęboki, fajny growl, ale na pewno nie ma w nim szaleństwa tak charakterystycznego dla wyżej wymienionych, do których dorzuciłbym jeszcze takich gości jak van Drunen, Grewe, de Koeijer, Sharpe, LG Petrov, Helmkamp i paru innych. Rozumiem, że preferujesz to bardziej wygładzone oblicze death i black metalu, natomiast dziwię się, że z prawie każdego Twojego posta wynika, iż Ty nie potrafisz zrozumieć, że inni szukają w tych gatunkach także czegoś innego. Niekoniecznie wirtuozerii, super brzmienia, orkiestracji tylko agresji, brudu, jadu czy właśnie szaleństwa, których kapele przez Ciebie preferowane nie dostarczą, zwłaszcza ludziom, którzy na tej muzie zjedli już wszystkie zęby. A jeżeli tego nie rozumiesz, to dyskusja z Tobą na te tematy nie ma sensu, bo jesteś w niej strasznie monotematyczny i nawet nie próbujesz przyjąć do wiadomości, że ktoś może mieć w niej trochę inne zdanie od Twojego. Do tego zgrywasz znawcę, a tak naprawdę wciąż piszesz o kilkunastu kapelach (w większości bardzo dobrych - to na Twój plus) i czasami sprawiasz wrażenie, jakbyś nie do końca wiedział o czym prawisz (gdzieś tam wypowiedziałeś się, tradycyjnie tonem znawcy, o starych dokonaniach Satyricon, by po chwili przyznać, że znasz z nich kilka numerów, sic!). Swoją drogą ciekawe, czy wiesz chociaż, w jakich kapelach gardłują lub gardłowali wyżej wymienieni przeze mnie i ZeroDeath (tak szczerze, bez Wikipedii). Jestem dziwnie pewien, że nie do końca. I dlatego powinieneś trochę wyluzować ze swoim mentorskim tonem, bo do tego potrzeba najpierw zdobyć trochę szerszej wiedzy o muzyce, o której piszesz. Bez obrazy, pozdro.
re: Deicide "Deicide"
universal_soul (gość, IP: 213.205.237.*), 2013-04-12 21:11:47 | odpowiedz | zgłoś
Wciskam? A kto Ci kaze tego sluchac? Sluchaj tepego lojenia Deicide i wszystkim bedzie dobrze. Ja wyrazam swoja opinie. Dla mnie Dicide to tepe gowno, cos czym moglem sie chwile "podniecac" w podstawowce. Nie musisz mi nic odpowiadac bo nie pisze do Ciebie. Nie za bardzo obchodzi mnie co myslisz.
re: Deicide "Deicide"
universal_soul (gość, IP: 213.205.237.*), 2013-04-12 22:05:53 | odpowiedz | zgłoś
Jedyne czym staram sie kierowac to jakosc ( dobre pomysly, kompozycja, orkiestracja). Napisales cos o Asphyx. Asphyx byl genial y na paru plytach (the rack, last one on earth), entombed mialo swoje przeblyski geniuszu na starych plytach aleduzo lepsze pomysly ma teraz, choc to nie moi wielcy faworyci i nigdy nie byli. Nie wiem jakie znaczenie ma to, czy znam wszystkich wokali jakich wymieniles, czy nie. Sam growling jest dla nnie nieporozumieniem i w wypadku niektorych zespolow w niektorych miejscach "pasuje". Ja growling po prostu znosze, jesli muzyka jest tego warta. Z awsze mialem podejrzenie, ze growl sluzyl w wiekszosci przypadkow ukryciu braku umiejetnosci wokalnych.
Na pewno tez chlopaki chca pokazac ze sa zlymi wilkami i potrafia warczec jak bullterier sasiadki
re: Deicide "Deicide"
ZeroDeath (wyślij pw), 2013-04-13 09:10:31 | odpowiedz | zgłoś
Odpowiadam: sięgnij do historii death metalu, jakie było założenie? Gramy brutalnie, szybko i bez kompromisu, brzmienie brudne i grobowe, to były czynniki które zwróciły oczy i serca fanów, nie jakieś symfonie czy coś w ten deseń. Fanem wczesnego death metalu będę do śmierci. Deicide, (wczesna) Death, Vader, Bolt Thrower, Napalm Death, Malevolent Creation, Monstrosity,(wczesna) Fear factory. To jest dla mnie death metal. Nisko strojone gitary, szybkość i oczywiście growl wściekły i ociekający jadem i wygląd długowłosych upiorów świeżo z grobu powstałych. Bez kompromisu.
re: Deicide "Deicide"
universal_soul (gość, IP: 78.146.100.*), 2013-04-15 12:46:20 | odpowiedz | zgłoś
ależ mnie kompletnie nie obchodzą założenia death metalu. To nie ma nic do rzeczy
re: Deicide "Deicide"
Lukasss
Lukasss (wyślij pw), 2013-04-13 10:38:18 | odpowiedz | zgłoś
To jak to w końcu jest? Growle jedynie znosisz, ale na każdym kroku polecasz wokalistę Septic Flesh? I powtórzę raz jeszcze - orkiestracje w metalu to zwykle dodatki, same w sobie nie mają nic wspólnego z jakością muzyki, nawet jeśli nagrywało je 1666 muzyków.
re: Deicide "Deicide"
universal_soul (gość, IP: 84.13.59.*), 2013-04-16 12:07:52 | odpowiedz | zgłoś
Napisałem przcież bardzo jasno, że growling jest dla mnie nieporozumieniem, ale znoszę go czasem jeśli muzyka jest tego warta. Bardzo rzadko cokolwiek "wnosi" do muzyki, raczej odejmuje. Niektórzy są nie do zniesienia w swoim warczeniu i bulgotaniu, inni dają się przeboleć. Kilku da się przyżyć, i tyle. Wokal SF jest "least worst" dla mnie. Podobnie jak napisałem, że czasem "pasuje". Np. w ostatnim SF w paru miejscach (może 5-10% wszystkiego). Jakość tego co niektóre kapele robią jest tak wysoka, ze można to przeboleć. Najłatwiej mi było to przeboleć w kapelach jakie wspomniałem, bo nauczyli się używać głosu jako instrumentu i nie powodować zbytniej dysharmonii z muzyką i nieznośnego hałasu.
Co do tego, czy orkiestra coś wnosi czy nie wnosi - to zależy czy jest wypełniaczem (wtedy niewiele, czasem nic), czy autonomicznym członkiem zespołu. SF jest tym drugim przypadkiem - muzyka jest napisana na orkiestrę i z tego punktu widzenia mogłaby się obyć bez reszty instrumentów, a nie na odwrót. Tak więc mówienie, że orkiestra nic nie wnosi do muzyki, w wypadku gdy muzyka jest napisana na orkiestrę ma taki sam sens jak twierdzenie, że w muzyce Chopina fortepian nie miał znaczenia. Christos jest z wykształcenia kompozytorem i pisze świetną muzykę poważną. M.in. dlatego, Septic Flesh jest tak interesujący.

Oceń płytę:

Aktualna ocena (215 głosów):

 
 
80%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje

Aerosmith "Just Push Play"
- autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski

The 69 Eyes "Back in Blood"
- autor: Jakub "Rajmund" Gańko

Burzum "Burzum"
- autor: Aranath

Peter Gabriel "Scratch My Back"
- autor: Jakub "Rajmund" Gańko

Metallica "Master Of Puppets"
- autor: Tomasz Kwiatkowski
- autor: Qboot

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Czy Twój komputer jest szybki?