- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Ketha "2nd Sight"
Polski recenzent ma ułatwione zadanie przy zmaganiu się z gmatwaniną pokręconych dźwięków zawartych na drugiej płycie Ketha. Wystarczy rzec, że Rzeszowiacy są już o krok od swojego muzycznego absolutu, czyli płyty "Chmury nie było" nieodżałowanego Kobong. Posiadając ten punkt odniesienia o wiele łatwiej wgryźć się w "2nd Sight". Trudno mi jednak wyobrazić sobie konsternację kogoś, kto o Kobong nigdy nie słyszał.
Zastanawiam się, czy nadużyciem byłoby nazwanie Ketha swoistym tribute bandem drugiej płyty Kobong. Są momenty, gdy na "2nd Sight" słyszymy wręcz idealną kopię brzmienia "Chmury..." oraz ten sam unikalny styl gry na gitarze. Sami muzycy też jakoś niespecjalnie starają się ukryć swoje fascynacje, czego wyrazem chociażby zaproszenie Maćka Miechowicza do gościnnego położenia kilku gitarowych odjazdów czy zarejestrowanie części materiału w studiu "Tone Industria". Chłopakom z Ketha zależało jednak, by nie kalkować, ale rozwinąć styl, który od początku był dla nich drogowskazem. Stąd eksperymenty z elektroniką czy duszne, psychodeliczne zagrywki przywodzące już na myśl Neuma czy Nyia (czyli i tak wszystko zostaje w rodzinie). Znający wszystkie zespoły świata muzyczny detektyw wskazałby pewnie całą armię grających w poprzek konwencji składów, których wpływy usłyszał na "2nd Sight". Nie zmieni to jednak faktu, że mamy tu do czynienia z daniem pod tytułem "druga płyta Kobong z dodatkami".
Pomyśli ktoś może, że w swojej recenzji spłycam i degraduję oryginalną i kreatywną kapelę do roli imitatorów brzmienia i stylu grania sprzed 15 lat. Proponuję podejść do tej kwestii w inny sposób. Zawartość "Chmury nie było" to nasze dobro narodowe. Nikt na świecie tak nie grał, nie gra i pewnie nie zagra. Powinno się tę płytę objąć unijną ochroną, jak oscypki i krakowski obwarzanek. Tyle że o ile oscypka zrobić stosunkowo łatwo, to by efektywnie kontynuować styl stworzony przez Kobong trzeba wielu lat wytężonej gimnastyki. Wspaniale, że znaleźli się w naszym kraju śmiałkowie, którzy udźwignęli to brzemię i nie pozwalają zginąć tej jakże oryginalnej, fascynującej dźwiękowej formule.
Czego mi jeszcze brakuje, to tego (pozornie) nieokiełznanego szaleństwa, które emanuje z potworną siłą z każdego dźwięku wygenerowanego przez Sadowskiego, Kondrackiego, Szymańskiego i Miechowicza. Na tle tych wymiataczy propozycja Ketha wydaje się nieco zbyt zimna i wyrachowana. Słychać, że wszystkie dźwięki są niezwykle starannie poukładane i dopracowane, przez co zabrakło spontaniczności, która uczyniłaby to dzieło kompletnym. Pierwsza płyta Ketha była ciekawym zjawiskiem, prezentując zespół, który podjął się wielce karkołomnego wyzwania, jakim niewątpliwie jest próba grania pod drugą płytę Kobong. Do słuchania nadawała się jednak średnio i lepiej sprawdza się jako ozdobnik kolekcji płytowej. "2nd Sight" to skok na zupełnie inny poziom. Płyta, którą bez obciachu można postawić na półce obok "Chmury nie było".
P.S. Jeśli nie znacie dwójki Kobong i przez to po przeczytaniu tej recenzji dalej nie wiecie, co takiego gra ta Ketha, to zamiast się zastanawiać, czym prędzej nadróbcie zaległości!