zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 18 maja 2024

recenzja: Metallica i Lou Reed "Lulu"

30.10.2011  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Metallica i Lou Reed
Tytuł płyty: "Lulu"
Utwory: Brandenburg Gate; The View; Pumping Blood; Mistress Dread; Iced Honey; Cheat On Me; Frustration; Little Dog; Dragon; Junior Dad
Wykonawcy: Lou Reed - wokal, gitara; James Hetfield - wokal, gitara; Lars Ulrich - instrumenty perkusyjne; Kirk Hammett - gitara; Rob Trujillo - gitara basowa
Wydawcy: Universal Music, Warner Bros.
Premiera: 31.10.2011
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 1

W historii mojej współpracy z rockmetal.pl nie zdarzyło się jeszcze, żebym jakiejś płycie wystawił ocenę 1. Nawet niemiecko-włoskiej popelinie spod znaku power metalu, gdzie makaron miesza się z wurstem i legendami o seksownym kroju mundurów Wehrmachtu. No, ale co się odwlecze, to nie uciecze, co więcej - w tym wypadku mogę coś zrecenzować przed oficjalną premierą. Oto "Madmłazele i Mesiery" Metallica i Lou Reed pobłogosławili internet (podobnie, jak to było w przypadku "Death Magnetic" tych pierwszych) możliwością odsłuchu sprokurowanej wspólnie płyty opatrzonej tytułem "Lulu", zanim zalegnie w sklepach.

Nie wiem, czy w ten sposób Urlich po raz kolejny stara się podać grabę internetowi, czy zwyczajnie już ma tyle kasy, że koło chuja mu lata kto, gdzie i kiedy za free posłucha sobie jego muzyki, ale przyznaję, fajnie to wygląda w "pablik rylejszonie", a i w tym wypadku jest wielce przydatne. Nikt dzięki temu nie zubożeje, nie sprzeda matki, nie zrezygnuje z drugiego śniadania, taniej dziwki lub butelki wódki, by wejść w ciemno w posiadanie materiału, który zwyczajnie jest tak chujowy, że zęby bolą i woda z dupy leci.

Tak wiem, moi drodzy koledzy po fachu i fani, którzy to brodzicie w świetle prawdy - wiem, że "Lulu" miało być tylko projektem, a nie kolejną płytą Metalliki czy Velvet Underground. Wiem też, że nie powinienem spodziewać się kolejnego "Master Of Puppets" czy "Black Album", a muzyki eksperymentalnej, będącej wynikiem wypadkowej pomysłów i doświadczeń zasłużonego rockmana i "Czterech Horsemana'ów". Nie od razu więc odpaliłem fuzję nienawiści wobec tej muzyki, co więcej - po premierze "The View" pomyślałem, że takie prawie sabbsowe riffowanie z melorecytacjami, w jakie wpadają wokale Reeda, fajnie sprawdzą się w samochodzie, w jakiejś trasie na Dąbrowę Górniczą.

Jednak nic z tego, bo "Lulu" okazuje się być przepastną (ponad 80 minut) manifestacją ciulowatego, nędznego bredzenia w różnych tempach, w dodatku o niczym. Początek materiału to naprawdę przyjemne granie. "Branderburg Gate" - rozpoczynający się dźwiękami gitary akustycznej, z cedzonymi przez Reeda słowami "I will cut my legs and tits off" i przechodzący w motywy żywcem skradzionymi z takich szlagierów, jak "Knocking On Heavens Doors" i "Tuesdays Gone" - rozwala wyluzowaną, rockową bujanką, która idealnie nadawałaby się jako soundtrack do popijawy cienkich Bolków z filmu "Testosteron", którym kobiety przez całe życie robiły krzywdę zamiast kręcić loda. Zaprawdę ekstra kawałek, a i przy okazji hit do wznoszenia na piedestały alkoholowych teorii. Gdyby w tej konwencji, oraz następującego zaraz po tym "The View", była utrzymana ta płyta, to kroiłaby się sensacja i złote jajo zniesione przez marszczące się powoli tyłki Tallica Boys i już zapewne całkowicie zasuszonego frontmana Velvet Underground.

Niestety, po wybrzmieniu ostatnich nut tego totalnie obciągniętego ze skarbca geniuszu Tony'ego Iommiego numeru, wszystko co ciekawe, porywające czy zwyczajnie dobre, na "Lulu" się kończy. Wchodzący smykami "Pumping Blood", muchowo bzykającą partią przypomina "King Nothing", ale zapomnijcie tutaj chociaż o procencie zwiewności tego skądinąd średniego numeru z "Load". W momencie, gdy Lou otwiera twarz wyjąc frazy tytułowe w manierze Ferdka Kiepskiego, nogi uginają się w kolanach, a coś, co zapewne miało hipnotyzować słuchacza niczym pamiętne "Venus In Furs", zaczyna po prostu wkurwiać. Co to ma być do cholery, siedem minut oblewania tego samego motywu i zataczanie się pod blokiem o trzeciej w nocy, jakiego zapewne doświadczył niejeden mieszkaniec polskich osiedli z soboty na niedzielę?

Prawdziwy kabaret rusza jednak dopiero wraz z "Mistress Dread", bo Metallica zaczyna tutaj wkręcać swoje granie z lat 80-tych, nalatując riffami z "No Remorse" i "Metal Militia", a Mr. Underground stara się usilnie udowodnić, że podkładał głos Homera Simpsona we wszystkich odcinkach kultowej kreskówki. Stan posiadania jakiejkolwiek klasy wspomaga wprawdzie rockowy "Iced Honey", jadąc na prostych acz chwytliwych zagrywkach i nawet Reed nie jest w stanie tego zniweczyć, ale na etapie, kiedy Hetfield zaczyna wydzierać puchę, zaczyna się już tragedia i to bynajmniej nie ta grecka. Powinno mi się to spodobać, nawet odpaliłem DVD z własnego ślubu, bo z czymś mi się to kojarzyło. Play - yeah, tak, to ja sam wyśpiewujący na zapleczu remizy frazy "Madly In Anger With You", ale to było po kilku setkach, a z tego, co wiem, Dżemz już nie pija. 11 minut "Cheat On Me" z kolei to już naprawdę droga przez mękę, na którą szkoda Waszego czasu. Wiadomo, życie płynie szybko, a kończy się jeszcze szybciej - czy naprawdę chcielibyście, aż tyle go stracić na analizę plumkania akompaniującego zdawkowo słowom "why do i cheat on me"?

W tym miejscu, choć to nie koniec "Lulu", wypadałoby recenzję zakończyć... ze zwyczajnej litości. Czy wypada się pastwić, gdy mimo grzebania w gównie ma się nadal świadomość, że oddały je zasłużone dla rocka i metalu legendy? Cóż z tego, że po drodze napotkamy jeszcze "Frustration" z bardzo dobrym, niepokojącym riffem, skoro aranż wokalu zamienia go w komedię lub ponury żart, czy przywodzący nieco barwą "Heroine" Velvet, najdłuższy na "Lulu" "Junior Dad", skoro przejście przez ogół wydawnictwa jest drogą przez mękę nudy i niepasujących do siebie elementów?

Nawet jeśli to miał być tylko projekt i ciekawostka, to pewnie w założeniu mająca osiągnąć jakiś level artystyczny. Tymczasem ma się wrażenie, że spotkały się ze sobą dwie zupełnie nieprzystające do siebie rzeczywistości, by wcisnąć swym fanom kit. W momentach metallikowych Lou brzmi komicznie, w odjazdowych a'la Undergorund "Hećfield" znowuż jak nawalony tramwaj. Już dawno mam za sobą czasy, kiedy w każdym spierdzeniu się Dżemza na scenie poszukiwałem przebłysków geniuszu lub traktowałem wyrzygane w stronę publiki przez Ulricha piwo w kategoriach wody chrzcielnej, więc niech lepiej sobie darują. Z kolei Reed być może dalej czuje się, jak to ongiś sam śpiewał, jak "Jesus Son", ale nie przesadzajmy. Póki co rzecz jest za darmo - i za to muzykom cześć i chwała, bo w ten sposób zachowują resztki twarzy i zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości wobec swoich fanów. Kapa niestety.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Lulu
FredFrith (gość, IP: 87.206.213.*), 2011-11-11 19:41:32 | odpowiedz | zgłoś
Mylisz się.

To znaczy owszem, każdy ma prawo wypowiedzieć swoje zdanie - niezależnie od tego, czy się na danej kwestii zna czy nie, i owszem, dzieła awangardowe "grają na nosie" klasycznie pojmowanej sztuce, odrzucają najpowszechniejsze koncepcje estetyczne zastępując je własnymi.

Tylko, że po pierwsze czym innym jest powiedzieć coś tam na forum, a czym innym napisać recenzję. Do tego drugiego konieczna jest pewna wiedza. Po drugie to, że każdy dyletant ma prawo wypowiedzieć swoje zdanie absolutnie nie oznacza, że ktoś inny, kto w danej kwestii się orientuje nie może tej opinii krytykować, czy obśmiać.

Nie odmawiam dzieciakom słuchającym metalu pisać, że Lulu to kupa bo nie ma solówek, a Lou Reed "fałszuje". Ja tylko zwracam uwagę na to, że autorzy tego typu opinii są śmieszni, niedouczeni i ograniczeni.

Lulu się "nie broni", wyłącznie dlatego, że nie ma przed kim. Bo przed fanami muzyki nieci bardziej skomplikowanej niż metal, czy inny pop bronic się nie musi, a przed muzycznymi ignorantami, którzy słyszeli sto płyt na krzyż (w dodatku takich samych) bronic się nie ma potrzeby.

Jak dotąd nie spotkałem się jeszcze z osobą, która miałaby jakieś większe pojęcie o muzyce, nie była fanem grania "ładnego, miłego" i nie-poszukującego, której by się Lulu nie podobała. Ani jednego takiego przypadku nie znam. Lulu krytykują wyłącznie dzieci w koszulkach z trupią czaszką, albo fani easy listeningu. Więc nie mów mi proszę o szeregu przypadkowych dźwięków (nawiasem mówiąc, nazwisko Cage, John mówi Ci coś?) zagranych przez pięciolatka. Bo tak się akurat składa, że Lulu nie jest od znacznej części rockowej awangardy ani jakaś bardzo inna, ani pod jakimkolwiek względem gorsza.

I jeszcze jedno. Kto to przepraszam są te "mądre głowy"? I skąd pomysł, że moja głowa miałaby być jakoś znacząco od nich głupsza? Nie jestem może tak w muzyce obeznany jak Wojciech Mann, ale znam się na niej na tyle dobrze i słyszałem wystarczająco dużo, żeby potrafić odróżnić dobry album, od złego...
re: Lulu
Krist (wyślij pw), 2022-12-25 22:41:29 | odpowiedz | zgłoś
Ta płyta się nie broni przez partie wokalu Reeda. Ta jego melodeklamacja jest po prostu słaba. Powinien najpierw posłuchać np. Nina Morrisona, albo... siebie ze starszych płyt. Tu jest poza wszelkim rytmem, nie wciąga, nie zachęca do słuchania.
re: Lulu
Marcin Kutera (gość, IP: 46.112.105.*), 2011-11-18 18:02:21 | odpowiedz | zgłoś
Oj Megakruk znawcą to ty chyba nie jesteś koledzy Ci trafnie odpowiedzieli. Jeśli ograniczasz się do tego nurtu to i ograniczaj sią do tego w pisaniu Metallica z Lou Reed'em zdecydowanie ten projekt jest poza tym obszarem.

Tak na marginesie - jakby nie było Lou Reeda - nie było by muzyki indie rock, alternatywy, nowej fali, punka i jej podgatunków i co oczywiste bez punka nie było by zacnego metalu, którego słuchasz. A TY tak bez szacunku i opamiętania piszesz takie pierdoły o ikonie i prekusorze muzyki niezalęznje - oj nieładnie, nieładnie

Poza tym grind core'owych recencji napisanych przez Ciebie jakoś tu nie czytałem, masz pole do popisu - nie ma nic na temat wielu klasycznych płyt jak i rarytasów z tego obszaru
Audiobook
youda
youda (wyślij pw), 2011-11-04 21:49:36 | odpowiedz | zgłoś
Ta płyta jest jak audiobook.... historia opowiadana przy akompaniamencie muzyki. Trzeba po prostu zrozumieć ;)
meta na drugim miejscu
Krasnal Adamu
Krasnal Adamu (wyślij pw), 2011-11-04 08:58:30 | odpowiedz | zgłoś
Tak w ogóle - to już Megakruku do Ciebie uwaga - projekt nazywa się Lou Reed & Metallica. Pisząc to w odwrotnej kolejności, pokazałeś, na co (pomimo np. trzeciego akapitu tego felietonu) jesteś nastawiony i na co nie zwracasz uwagi.
Lulu
Szamrynquie
Szamrynquie (wyślij pw), 2011-11-03 19:48:30 | odpowiedz | zgłoś
Chyba tylko dzięki tej recenzji, po przesłuchaniu "Lulu", nie rozbolały mnie zęby i uniknąłem biegunki. Potrenowałem za to przeponę
dramat
mustain (gość, IP: 31.11.132.*), 2011-11-03 18:18:14 | odpowiedz | zgłoś
właśnie przesłuchałem fragmenty utworów z tej płyty w itunes i ....załamka. Przecież gdyby to nie była Tallica to żadna, absolutnie żadna wytwórnia nie chciałaby tego wydać. Zespół gra o niczym dodatkowo fatalnie technicznie (Ulrich), nic się nie klei i na to wszystko zawodzenie starego Zombie...

Trzeba widzieć kiedy ze sceny zejść....
to i ja dorzucę moje gówienko na tą hałdę gnoju.....
kreator1974 (gość, IP: 95.160.232.*), 2011-11-03 11:13:25 | odpowiedz | zgłoś
....to "dzieło" to na moje oko nie jest album......brzmi to jak zbitek riffów wymyślonych na nową płytę, posklejanych w krótsze lub dłuższe fragmenty' przeplatane w tle bełkotaniem jakby nieco "trafionego" Lou Reeda, który z całym szacunkiem brzmi jak stróż który właśnie wlazł do garażu w którym Meta ma próbę i pierdoli farmazony o tym że graja za głośno i mu to przeszkadza w oglądaniu kolejnego odcinka "Plebanii". Wspólne nagranie materiału przez tych 2 było nie było gigantów było ciekawym z założenia pomysłem, jednakże w praniu wyszła dupna plama, a panowie nie poradzili sobie z tym wyzwaniem. Niestety jako sympatyk zespołu zmuszony jestem prosić panów L.U. i J.H. o nienagrywanie już w przyszłości podobnego gówna gdyż kolejny taki shit może spowodować brak zainteresowania kolejnymi produkcjami. Póki co Lulu chowam gdzieś na dno "szuflady" i staram się zapomnieć......chuj z tym....kill'em all
Flacha
alojz (gość, IP: 188.147.215.*), 2011-11-03 09:15:33 | odpowiedz | zgłoś
Szanowny Panie Redaktorze! Jesli kiedykolwiek nadarzy sie okazja postawie Panu butelczyne dobrej gorzaly. Dawno tak sie nie urechotalem jak podczas czytania powyzszego tekstu. Mistrzostwo Swiata, rzec by sie chcialo!!!
re: Flacha
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2011-11-03 16:43:28 | odpowiedz | zgłoś
Za miesiąc kiedy Ulrich i Warner Music wytoczą mi proces, za obrazę uczuć Luj Rida i Dżemza "czesałem się na gładko do tyłu" Hećfilda, najprawdopodobniej będziesz się bał przyznać, że miałeś do czynienia z tą recenzją. Ale cheerzzz - booze for life.
...
13
...