zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku środa, 24 kwietnia 2024

recenzja: Red Hot Chili Peppers "I'm With You"

21.09.2011  autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
okładka płyty
Nazwa zespołu: Red Hot Chili Peppers
Tytuł płyty: "I'm With You"
Utwory: Monarchy of Roses; Factory of Faith; Brendan's Death Song; Ethiopia; Annie Wants a Baby; Look Around; The Adventures of Rain Dance Maggie; Did I Let You Know; Goodbye Hooray; Happiness Loves Company; Police Station; Even You Brutus?; Meet Me at the Corner; Dance, Dance, Dance
Wykonawcy: Anthony Kiedis - wokal; Josh Klinghoffer - gitara; Flea - gitara basowa, fortepian, instrumenty klawiszowe, trąbka; Chad Smith - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Warner Bros.
Premiera: 26.08.2011
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 6

"I'm With You" - nowy album Red Hot Chili Peppers - to z pewnością jedna z najbardziej wyczekiwanych premier 2011 roku. Od wydania "Stadium Arcadium" upłynęło już pięć lat, które minęły zespołowi najpierw na koncertowaniu i dyskontowaniu sukcesu płyty, a następnie na odpoczynku i oddawaniu się sprawom poza-papryczkowym - czy to rodzinnym, czy po prostu innym muzycznym projektom (Chad Smith i jego udział w Chickenfoot). Niestety, miało również miejsce zdarzenie mniej przyjemne, a mianowicie odejście z zespołu Johna Frusciante, który został zastąpiony przez swojego przyjaciela - Josha Klinghoffer'a.

I o tej ostatniej zmianie ciężko jest zapomnieć, gdy słucha się nowej płyty. "I'm With You" nie prezentuje bowiem w żadnym razie poziomu, którego się spodziewałem. Albumu słucha się całkiem dobrze i sympatycznie. Każde nagranie posiada ten specyficzny klimat, który potrafią stworzyć tylko Redhoci i nie mam wątpliwości, że nawet jak ktoś specjalnie muzyką się nie interesuje, to od razu rozpozna, że to właśnie oni grają (wiem z praktyki). Tyle, że poza samym rozpoznawalnym feelingiem, nie bardzo jest się czego tu chwycić.

Nie wiem, czy cały problem jest związany z brakiem Frusciante, ale na pewno ma to duże znaczenie. Wnosił on bardzo wiele w procesie komponowania utworów - bez niego melodie wyszły raczej średnio, chwilami brakuje pomysłu, w którą stronę rozwinąć nagranie, mało jest przykuwających uwagę momentów. Jeszcze bardziej zmiana gitarzysty uwidacznia się w warstwie brzmieniowej. Brakuje jego gitarowej "luzackiej zadziorności", jego nonszalanckich i jakby niedbałych zagrywek, dzięki którym muzyka zyskiwała pazur. Jego następca jest strasznie wycofany, raptem kilka razy daje o sobie znać w ciekawy, przykuwający uwagę sposób. W tej sytuacji na głowie staje Flea, który robi wszytko, co w jego mocy, aby nadać piosenkom wigor i różnorodne brzmienie - są świetne solówki ("Goodbye Hooray"), bardzo dużo mocnego i gęstego grania, bywa też delikatnie ("Police Station"). Ale to oraz dobra postawa Smitha i Kiedisa, który raczy nas większą niż ostatnio ilością partii rapowanych, jednak nie wystarcza.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że okres ostrego, agresywnego, często szaleńczego funkrockowego grania z czasów "Mother's Milk" oraz "Blood Sugar Sex Magic" zespół ma już raczej za sobą. Jednak zarówno "Californication", jak i "Stadium Arcadium" pokazały, że także trzymając się nieco łagodniejszych klimatów RHCP potrafią nagrywać znakomite płyty.

Ale pomiędzy tymi dwoma ostatnimi albumami było jeszcze nieszczęsne "By The Way" i to z nim - niestety - najbardziej kojarzy mi się "I'm With You". "BTW" to brzmienie w głównej mierze popowe, w dodatku bardzo nierówne; ze sporą dawką wypełniaczy, utworów, w których fragmenty dobre przeplatają się ze słabymi, albo gdzie fajny pomysł na kompozycję nie jest "wygrany" do końca ("Midnight" czy "Cabron"). Bardzo podobnie jest na "I'm With You" - elementów funkrockowych jest niewiele (choć może minimalnie więcej), album jest nieco bardziej rytmiczny, ale same kompozycje podobnie nie są specjalnie zachwycające, a niektóre - wręcz przeciętne.

Jakoś tak się złożyło, że zdecydowanie lepsza jest druga część płyty, która jest ciekawsza, pojawiają się lepsze pomysły i więcej w niej się dzieje. Mamy kilka bardzo dobrych melodii ("Even You Brutus", "Did I Let You Know", "Police Station"), mamy gęstszy bas, pojawiają się wreszcie fajne gitarowe zagrywki ("Did I Let You Know", "Goodbye Hooray"), są trąbki, fortepian, ciekawe zwolnienia i bardziej widoczne partie kobiecego wokalu.

Najlepszy numer na płycie to dla mnie "Even You Brutus?", który ma wszystkie elementy, by zostać papryczkowym klasykiem - jak na mój gust to powinien być pierwszy singiel z albumu. Rytmiczne zwrotki z bardzo fruciantowskimi wygibasami gitarowymi w tle i bardzo chwytliwy refren z kapitalnym podkładem basowym, a w to wszystko wciskają się przykuwające uwagę zwolnienia.

Wysoki poziom prezentują także najbardziej żywe i funkowe "Look Around" (choć to klaskanie irytuje niemal tak samo, jak "heyyyyooo" w "Snow"), stonowane "Police Station" z fajnym fortepianem i kobiecym wokalem w tle, "Did I Let You Know" z trąbkami i zadziorną, przybrudzoną gitarą. Dobre jest także "Factory of Faith", "Meet Me At The Corner" ze świetną kobiecą linią wokalną i ożywioną końcówką oraz "Happiness Loves Company".

Z drugiej strony - najsłabszy moment płyty to następujące po sobie "Brendan's Death Song", "Ethiopia" oraz "Annie Wants a Baby", który to zestaw jest zupełnie pozbawiony wyrazu i nudny. Wszystkich utworów wymieniał nie będę, bo niestety nie są od tej wymienionej trójki wiele lepsze, włączając w to wybrane na singla "The Adventures of Rain Dance Maggie".

W sumie otrzymaliśmy album, który jest momentami bardzo dobry, momentami dobry, a momentami - przeciętny. Niby nie jest więc źle, ale jak na 5 lat czekania, to zdecydowanie zbyt mało, aby się zachwycać.

Komentarze
Dodaj komentarz »
Drobna ale znacząca poprawka
arytmiak (gość, IP: 89.75.141.*), 2012-09-19 23:07:55 | odpowiedz | zgłoś
Te niby kobiece wokale, o których pisze autor recenzji, to jednak jest Josh :)
nie taka zła
słuchacz (gość, IP: 84.10.47.*), 2012-02-10 01:48:11 | odpowiedz | zgłoś
Nie jestem wielbicielem Red Hot Chilli Peppers, więc może się nie znam, ale według mnie ta płyta jest dobra, na pewno lepsza od poprzedniej. Przesłuchałem ją kilka razy i nie zrobiła na mnie piorunującego może wrażenia, ale słucha się tego dużo lepiej niż Stadium Arcadium.
Bardzo dobra płyta!
Christianum (gość, IP: 89.234.196.*), 2011-11-02 09:56:13 | odpowiedz | zgłoś
Zapoznałem się głębiej i stwierdzam, że podoba mi się każda piosenka. Josh świetnie tutaj zagrał i nie jest wcale gorszy od Frusciante, wręcz cieszy mnie to, że pojawia się nowa twarz, która jest tak dobra, bądź przewyższa tych "wielkich".
jest bardzo dobrze
kocham_cie_flea (wyślij pw), 2011-10-31 16:45:09 | odpowiedz | zgłoś
zgadzam sie z przedmowca, ocena to bardzo subiektywna sprawa, nie ocenilbym tej plyty tak slabo, jak dla mnie jest prawie bardzo dobra, nuda wieje dopiero na 'annie wants a baby' dalej jest fantastycznie..nie wiem czemu ludzie leja na maggie, osobiscie ja uwielbiam, fantastyczna linia basu i minimalistyczna gitara, rarytas, slabszy jest jeszcze 'meet me' podobny do 'hey' ze stadium, ale niestety gorszy. a klaskanie w 'look around'...kwestia gustu, dla mnie bomba:D pozdrawiam
RHCP
Boomhauer
Boomhauer (wyślij pw), 2011-09-22 20:26:32 | odpowiedz | zgłoś
Ta recenzja pokazuje jak wiele zależy jednak od indywidualnej percepcji. Ja bym raczej powiedział że to pierwsza połowa płyty jest spoko (z wyjątkiem słabej Maggie), a druga połowa jest nudna (z wyjątkiem fajnych Did I Let You Know i Dance.Dance.Dance.
...!!!
Christianum (gość, IP: 89.234.196.*), 2011-09-22 12:08:08 | odpowiedz | zgłoś
Jest kilka fajnych piosenek. Nie ma co tej płyty tak pogrążać. Widać, że gitara nie jest tutaj głównym instrumentem komponującym, bo jest raczej dodana. Ale nie jest źle. Lubię nowe rzeczy i nowe twarze, a Josh wcale nie odstaje od Frusciante, to raczej ludzie są mało reformowalni i mało otwarci na nowe i stąd te krzywdzące sądy. Ciekawe jakie były by opinie, jakby nie ujawniono nazwisk tworzących i nagrywających? Głupie uprzedzenia i traktowanie z góry bez trzeźwego spojrzenia na sprawę.
Zmęczenie materiału
Prochowiec (wyślij pw), 2011-09-22 10:17:05 | odpowiedz | zgłoś
Czasem się zastanawiam co kieruje muzykami przy próbie uślnego nagrywania płyt? Bardzo mało ludzi potrafi zrozumieć, że gdy nie ma klimatu twórczego wydawanie czegokolwiek jest bezsensowne. Może po prostu nowy gitarman potrzebował więcej czasu na klimatyzację. W każdym razie płyta I'm with you jest słaba i mimo dwóch czy trzech znośnych numerów jest nudna i nagrana na siłę. Już Stadium... pokazało że w szykach red hot pojawia się zmęczenie materiału. BTW. Szkoda, że w dalszym ciągu panowie omijają szerokim łukiem płytę One Hot Minute, która obok Mothers Milk i BSSM jest najlepszą w ich karierze.
re: Zmęczenie materiału
kobiotch
kobiotch (wyślij pw), 2011-09-22 11:46:38 | odpowiedz | zgłoś
Chec zarobienia pieniędzy - bez względu na to czy album jest dobry czy nie - wiekszosc fanów kapeli kupi go w ciemno.
i'm with you
chr (gość, IP: 80.53.165.*), 2011-09-22 09:19:02 | odpowiedz | zgłoś
Strasznie słaba płyta. Szczytem dla mnie jest Mother's Milk i w porównaniu do niej ta płyta jest totalnie bez wyrazu. Skoro nie może być ostro i funkowo, to przynajmniej mogłyby być jakieś fajne melodie jak na Californication. Zabrakło tym razem Fru... ot i całe wyjaśnienie tego strasznego spadku formy...
2
Starsze »