zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 18 kwietnia 2024

recenzja: Rotting Christ "Kata Ton Daimona Eaytoy"

8.05.2013  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Rotting Christ
Tytuł płyty: "Kata Ton Daimona Eaytoy"
Wykonawcy: Sakis Tolis - wokal, gitara, gitara basowa, instrumenty klawiszowe; Themis Tolis - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Season of Mist
Premiera: 1.03.2013
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Obawiałem się tej płyty Rotting Christ. Serio. Iś wajz, że jej poprzedniczka, "Aealo", rzuciła na kolana wielu słuchaczy na naszej ziemi, ale nie mnie. Moim zdaniem bracia Tolis przegięli tam znacznie pałę, oddając w sferze muzycznej pole soundtrackowi doskonale pasującemu do opowieści o związkach partnerskich Xeny Wojowniczej Księżniczki i jej koleżanki Gabrysi lub Herkulesa i wiernego przydupasa Iolausa. Te wszystkie babskie zawodzenia, pienia, melodyjki, fleciki i piszczałki być może nawet fajnie komponowały się ze zdegradowanymi do drugoplanowej roli gitarami, załatwiając całą sprawę, ale faktyczna zawartość materiału bez "opakowania" okazywała się po głębszej analizie mniej interesująca. Na pewno nie była żadnym "chuj wie czym", żeby od razu padać na kolana i maszerować w pozycji pokutnej przed tron Gnijącego Jeszuy Ben Josefa - mowy nie ma. Ot, solidne granie, jakiego wiele - wleciało uchem, wyleciało z tyłu poniżej pasa - kropka.

Owszem, i na "Kata Ton Daimona Eyatoy" nie zabrakło podobnych elementów. Wprost przeciwnie. Jest ich od zeusowego groma, z tym że ja czuję tutaj wyraźny zwrot w stronę bardziej zdecydowanego grania w typie "Theogonii", która reaktywowała popularność tej kapeli w 2007 r. Wprawdzie rozpoczynający płytę "In Yumen - Xibalba" znów na pierwszą linię walki rzuca inkantacje i zawodzenia, ale wsparte naprawdę solidnym, epickim wiosłowaniem wyjących, melodyjnych gitar - na koncertowe intro w sam raz. Dalej też zaskoczeń brak - niemal kalka grania znanego z takich hitów, jak "Keravnos Kivernitos" czy "The Sign Of Prime Creation" ("Theogonia"). Słucha się rewelacyjnie, więc żadnych zarzutów o autoplagiatowanie nie zamierzam wysuwać. Tak robią przecież miliony sławniejszych od nich. Poziom trzyma także "P'unchaw Kachun - Tuta Kachu" z mistycznym początkiem. Muza zaczyna się w nim rwać na kawałki, zaczepne fragmenty riffowe kaleczą pięknie powietrze, zaś melodia w połowie trwania wcale nie łagodzi przekazu, ale fajnie nadaje poślizgu całości. W końcu wprawnie rozmieszczono tutaj te wszystkie partie "chorusa", które lądują tam, gdzie ich miejsce - na tylnym fotelu rydwanu, tworząc tło, klimat, a nie samą treść kawałka, jak to na "Aealo" bywało. Murowanym hitem sztuk live okaże się z kolei prosty, kroczący "Grandis Spiritus Diavolos". Być może niektórzy zarzucą wprost oczywisty rip off riffu "Accuser / Opposer" pewnych amatorów militariów z kraju kiszonych śledzi i Ibracadabry, ale nic to, bo pieśń jedzie, jak trzeba - jest patos, jest +10 do mocy, ruszamy do boju.

Ja jednak stawiam na takie galopowanie, jak to w podszytych gęsto nerwowym wymiataniem "Gligames" czy "Ruchałka", khem... tj. "Rushalca". Pierwszy zaiste podszyty jest demonem i nie chodzi mi tutaj o wyszczekiwane frazy tekstu, tylko gitarowe miotanie przywodzące na myśl pełzające wściekle pod skórą robale i ultra mielenie przy samym końcu. Drugi to jakby kontynuacja, oparta na tym samym rytmicznym motywie, ze świetnie wpasowaną, oszczędną partią solową gitary. Tym, którym wciąż mało pompy, do gustu przypadnie zapewne "Ahura Mazda-anra Mainiuu", gdzie mniej nawalanek, a więcej klimatu czynionego przez plemienne kotłowanie, zawodzenia z wież meczetów i wojowniczego "hu-ha!".

Doskonale prezentuje się ostania część płyty, której granicę odznaczam dla własnych potrzeb na wysokości "Ch X S" (czyli "666", jakby ktoś miał wątpliwości), prostego, zbudowanego na wstępnym brzdąkaniu i wyśpiewywaniu fraz niczym z ambony, ostatecznie otwierającego wrota wielkiego finału przy akompaniamencie sepulturowato wyjących gitar. A finał? Cóż, dla wielu nie będzie wielkim finałem, bo dostępny jest tylko w wersji digipack i winylowej - a szkoda, bo zakrawa na najpotężniejszą broń, jaką w arsenale posiadała sesja "Kata Ton Daimona Eyatoy". Mowa o "Welcome To Hel" (przez jedno "l"), który wieńczy dzieło niemal festiwalowym black metalem w najlepszej tradycji gatunku. Prosta melodyka bez udziwnień i zawodzeń zastępów upadłych bogów. Dostajemy za to bzyczenia gitarowych much, heavymetalowe miniatury, miejscami wyciszenia, przestoje, czyniące miejsce dla osamotnionych chwilowo basu czy perkusji, no i te wzniosłe, skrzeczane wokalizy. O oryginalności nie ma żadnej mowy, jest za to znów koncertowy pewniak.

I tak płyta przelatuje przez czaszkę niepostrzeżenie. "To już koniec?" - chciałoby się rzec. Przyrzekam, że nie ziewnąłem ani razu. No dobra, przecież Rotting Christ znów zrobił to samo. Napisał te same piosenki, powrzucał do gara te same smaczki, obozowe ogniska, baranie jelita, wioskowe przyśpiewki i kobiety z lasu, bez jednej piersi, co więc się stało, że wyszło lepiej niż poprzednio? Nie wiem, czy świadomie, czy też nie - Sakis Tolis stworzył coś, do czego najtrafniej pasowałoby określenie - "naprawione Aealo", a nie "kontynuacja", jak pisze wielu. Ja wiem, że kultura, że Hades, że Atena, że to i że tamto, ale umówmy się - dzida i zioła na bok, walczymy gitarami, a te grają tutaj pierwsze, że tak powiem, skrzypce. O wiele lepiej wypada tak właśnie skonstruowany materiał. Wszystkie dodatki nie są nachalne niczym Patty Dzienna Prostytutka z serialu "My Name Is Earl" - robią, co do nich należy, tj. nie ryczą z każdego kąta do ucha, jeno wspierają kompozycję, stanowią jej tło i wzbogacenie, a nie mocno względną wartość samą w sobie. To wszystko sprawia, że nawet fakt samopowtarzalności ocierającej się autoplagiat dwóch ostatnich krążków nie przeszkadza w odbiorze tej płyty. Solidny materiał. Cieszę się, że wyszło tak, a nie inaczej. Mi naprawdę nie potrzeba dużo do szczęścia.

Komentarze
Dodaj komentarz »
Płyta dobra choć wtórna
RadomirW (gość, IP: 193.219.114.*), 2013-08-14 11:43:52 | odpowiedz | zgłoś
Niezła jest ta płyta, mimo że trudno znaleźć tu dźwięki, których ten zespół nie zagrał na 4 wcześniejszych a rozwoju akcji w poszczególnych utworach można się z łatwością domyślić. Mimo odgrzewania, to te kotlety są jednak bardzo smaczne, przede wszystkim dalej Sakis potrafi pisać zajebiste kawałki, których z przyjemnością się słucha a część z nich to koncertowe killery. Mimo że oni dorobili się przez lata swojego unikalnego od razu rozpoznawalnego stylu, to jednak chciałbym by kolejna płyta była trochę bardziej odważna w odejściu od utartych schematów, bo na dłuższą metę zacznie to nudzić.
re: Rotting Christ "Kata Ton Daimona Eaytoy"
azucarnegra (wyślij pw), 2013-05-11 13:50:17 | odpowiedz | zgłoś
Kurde, może mam coś ze słuchem, ale dla mnie na tym albumie straszliwie wieje nudą. Prawie każdy numer wydaje mi się kalką poprzedniego. Ile można słuchać w kółko tego samego? Gdyby nie interludia między numerami, zgubiłbym się całkiem w tym oceanie monotonii. Na Aealo to samo... Odgrzewane kotlety czasami są dobre, ale od ich nadmiaru można się porzygać.
re: Rotting Christ "Kata Ton Daimona Eaytoy"
RadomirW (gość, IP: 193.219.114.*), 2013-05-10 12:13:24 | odpowiedz | zgłoś
Szczerze powiedziawszy to trochę nie kumam tej wielkiej popularności RCh zbudowanej na bazie poprzednich dwóch albumów. Owszem są one fajne (zwłaszcza Aealo), ale jednak na niższym poziomie niż takie Sanctus Diavolos o Genesis (chyba w ogóle ich najlepsza płyta, idealne połączenie agresji, czadu, przebojowości, dobrych kompozycji i południowego klimatu) już nie wspominając. A nową na pewno posłucham bo ten zespół od 2000 r. nie schodzi poniżej pewnego poziomu na swych wydawnictwach i można kupować ich w ciemno.
re: Rotting Christ "Kata Ton Daimona Eaytoy"
hellios (gość, IP: 89.71.244.*), 2013-05-09 23:33:41 | odpowiedz | zgłoś
Pełna zgoda z ostatnim zdaniem pierwszego i z całym ostatnim akapitem. Tak powinno wyglądać Aealo. Dla mnie na pewno nie płyta roku, zresztą do jego końca jeszcze daleko, ale na pewno kawał solidnego metalu.
re: Rotting Christ "Kata Ton Daimona Eaytoy"
vonsmroden
vonsmroden (wyślij pw), 2013-05-09 16:47:38 | odpowiedz | zgłoś
Jak dla mnie, to jak do tej pory, to to będzie album roku i basta!
re: Rotting Christ "Kata Ton Daimona Eaytoy"
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2013-05-09 17:45:21 | odpowiedz | zgłoś
Heh-ni chuja,płytę roku jak zwykle wyda Rob Vagina i Boss Doman
re: Rotting Christ "Kata Ton Daimona Eaytoy"
Przemo667
Przemo667 (wyślij pw), 2013-05-09 19:59:18 | odpowiedz | zgłoś
Dobry wkręt jest jeszcze z kawałkiem "Cine Iubeste Si Lasa" o którym nie wspomniałeś, może na następnych płytach chłopaki wezmą na warsztat Villas - podobny klimat hehe
re: Rotting Christ "Kata Ton Daimona Eaytoy"
Mamluk (gość, IP: 78.8.113.*), 2013-05-12 23:22:24 | odpowiedz | zgłoś
A nie Jamie Saint Merat,Michael Hoggard i Paul Kelland? ;)
re: Rotting Christ "Kata Ton Daimona Eaytoy"
vonsmroden
vonsmroden (wyślij pw), 2013-05-13 16:10:23 | odpowiedz | zgłoś
Masz na myśli Kingdom of Conspiracy???
Nie ma szans, chociaż panowie łoją jak zawsze...