zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 10 października 2024

recenzja: Cannibal Corpse "Red Before Black"

20.04.2018  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Cannibal Corpse
Tytuł płyty: "Red Before Black"
Utwory: Only One Will Die; Red Before Black; Code Of The Slashers; Shedding My Human Skin; Remaimed; Firestorm Vengeance; Heads Shoveled Off; Corpus Delicti; Scavenger Consuming Death; In The Midst Of Ruin
Wykonawcy: George Fisher - wokal; Pat O'Brien - gitara; Rob Barrett - gitara; Alex Webster - gitara basowa; Paul Mazurkiewicz - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Metal Blade Records
Premiera: 2017
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

Death metal w wielbionej przeze mnie odmianie konserwatywnej jest jak wizytówka miasteczka Hope z pierwszej części filmowych przygód Johna Rambo. Pilnujący tam porządku szeryf Will Teasle, wypierdalając naszego wojaka z owej mieściny, na do widzenia serwuje mu "pouczankę" o tym, że jest to spokojny "plejs", w którym ludzie prowadzą swój nudny żywot i tę nudę sobie cenią. Takimi słowami mógłbym i ja opisać mój stosunek do pojawiających się regularnie (co dwa lata) płyt Cannibal Corpse, z tym że słowo "spokój" wymieniłbym na "gwałt, terror, kręcenie wora i radosne wypruwanie flaków". Lubię tę obligatoryjną w wykonaniu ekipy Aleksa Webstera, dla wielu monotonną, dla mnie konsekwentną, makabreskę muzyczną, za nic mającą sobie fajerwerki, innowacje i tzw. świeże podejścia do tematu. Dodatkowo Kanibale, gdzieś od "Torture", zdają się przeżywać drugą młodość, ładując na te krążki coraz więcej charakterystycznych catchy - momentów, zgodnie najlepszą tradycją swoich pierwszych trzech - czterech wyziewów, nie stroniąc jednocześnie od śmiałych nawiązań do konwencjonalnego thrash metalu ("A Skeletal Domain", 2014). Efekt? Jeżeli ktoś miał uprzednio problem z odróżnianiem kawałka od kawałka lub zapamiętywaniem tytułów, twierdząc, że ta muzyka, to już napierdalanie dla samego napierdalania, zdanie ostatecznie powinien zmienić przy okazji opisywanego za linijkę "Red Before Black".

Webster i Mazurkiewicz zeznali przed wydaniem tej płyty, że pod każdym względem jest ona "bardziej" i szatan im świadkiem, że nie minęli się z prawdą. Zacznijmy od brzmienia. Rutan (as usual) dowalił w "Mana Studios" tonę koksu do pieca, kręcąc Kanibalom tak masywny sound, że gdzieś po dwóch sekundach kanonady nekro-klimatem "Only One Will Die" przykucnąłem i "sczyściło" mnie jak kota po tabletkach. Muzyka? To "jeszcze bardziej" deathmetalowy, klasyczny młyn, "jeszcze bardziej" podbity punk - thrashową wywijanką i solówkowymi wyciami, "jeszcze bardziej" z "Reign In Blood", ponoć kończącego działalność Slayera. Tyle.

Co było chwytliwe, mocniej ściska za jaja (genialne, zawieszone w rozkręcającym się riffie "Red Before Black"). Co zabijało, teraz masowo anihiluje (partie solowe Pata O'Briena, riffy Roba Barretta, skuteczne i bezpośrednie kotłowanie Mazurkiewicza, szubieniczny klang strun basu Webstera). Genialną robotę wykonał także Corpsegrinder. Jerzyk o karku byka kreteńskiego i onanistycznie trzęsącej się prawicy, nagrał chyba najlepsze wokale w swojej cannibalowej karierze. Zdarta japa w takim "Remaimed" kreuje w wyobraźni obraz przekrzykiwania się z płonącą śmieciarką, eskadrą Luftwaffe lub pracującą na pełnej parze halą ubojową. Rewelacyjna forma przesympatycznego "Kwadrata", do którego ostatecznie przekonałem się dopiero za sprawą "Torture" sprzed pięciu lat, a to wszystko przez wielką estymę, jaką do dziś darzę gardło Krzysztofa Barnesa.

Olbrzymia część "Red Before Black" to sprint okładkowego szaleńca z maczetą przez zatłoczone centrum handlowe, bez trzymanki i brania jeńców. Jakkolwiek w takim graniu Kanibale od zawsze sprawdzali się bezbłędnie, nie zabrakło tutaj miejsca dla kilku, nazwijmy to, zwolnień. Od czasu odejścia Barnesa sto lat temu, to te bardziej walcowate elementy uważam za piętę achillesową zespołu. Głos Fishera to nie gotujący się sedes gardła jego wielkiego poprzednika, a raczej mikser z żyletkami, idealnie pasujący do szczeknięć w tempie karabinu maszynowego. Całe szczęście jednak, czy odpalamy kroczący początkowo "Code Of The Slashers", mielący "Corpus Delicti", czy "Firestorm of Vengeance" z wstępem prawie całkowicie przekalkowanym z "Chemical Warfare" Zabójcy, albo już w ogóle hołdujący szkole starego Death - "In The Midst Of Ruin" - nie ma mowy o żadnym ziewaniu. To raczej odczucie obcowania z tym magicznym punktem, w którym te kilkadziesiąt lat temu thrash przeistoczył się niezauważenie w śmierć metal. Zjawiskowe...

"Red Before Black" to także materiał, który cieszy dawkowany po trochu, jako placebo na codzienne wkurwienie, kiedy po powrocie z pracy nie macie ani forsy, ani ochoty lecieć na crossfit z Chodakowską, żeby rozładować napięcie. W zasięgu ręki nie ma młotka, topora lub teściowej, a wtedy odpalamy cokolwiek z tej płyty i wszystko znów staje na nogach. Jako ogół sprawdza się jeszcze lepiej, bo kiedy uda wam się wygospodarować te kilkadziesiąt minut na pocięcie się nim do kości, odkryjecie jak wspaniałą podróżą przez historię thrash - death metalu są zamieszczone na nim utwory. Pokuszę się o stwierdzenie, że ze wszystkich kolegów ze śmierć - partyzantki (Morbid Angel, Deicide, Vader), to obecne Cannibal Corpse (wespół z Incantation) prezentuje najbardziej przekonującą formę. Nie odnoszę wrażenia, że zespół nagrywa i istnieje, bo co ma niby lepszego do roboty, prócz tycia i chodzenia na coroczne gale "Revolver Magazine". Słuchając tej płyty nie myślę sobie - "o, pewnie dzwonił Brian Slagel plując się o to, że minęło dwa lata i przydałby się nowy materiał". Uleciała też gdzieś w piekłoskłon moja mała obawa sprzed kilku płyt, że Cannibal tłuką te swoje platery od metra, stawiając już tylko praktycznie na zabójczą działalność koncertową. Słyszę natomiast Aleksa Webstera, Pata O'Briena, Roba Baretta, Paula Mazurkiewicza i Corpsegrindera, którzy z każdą produkowaną nutą manifestują witalność, radość napierdalania, determinację i mistrzostwo wykonawcze. Osobnicy, u których próżno szukać smrodu zabójczej rutyny, czuć za to kreatywność, która wciąż zadziwia, biorąc pod uwagę pozornie skostniałe ramy gatunku muzyki, jakim się parają. Niedługo traska u nas, która nie ominie mniejszych miejscowości, z czego rodzime trolle już urządzają sobie podśmiechujki. Biorąc pod uwagę koncertowy potencjał "Red Before The Black", czekam u mnie pod blokiem, obok śmietnika, i zamierzam się dobrze bawić.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Cannibal Corpse "Red Before Black"
Ork
Ork (wyślij pw), 2018-06-29 10:21:33 | odpowiedz | zgłoś
Po prostu cios. I tym razem chyba nawet faktycznie powyżej przyzwoitego jak zawsze poziomu. Tylko ja jestem taki niereformowalny, że zawsze będę się zastanawiał, czy nie byłoby jeszcze lepiej gdyby gardło zdzierał tutaj pan Barnes...
re: Cannibal Corpse "Red Before Black"
CozzY
CozzY (wyślij pw), 2018-06-29 20:44:46 | odpowiedz | zgłoś
Dziś prawdziwych deathmetalowych piosenkarzy już nie ma. Ostatnim był Misiek Akerfeldt, ale na szczęście wziął przykład z Karela Gotta i śpiewa już ładnie. Poza tym, jak co roku jest nowa płyta Khemmis i to mi wystarczy.
re: Cannibal Corpse "Red Before Black"
Kropek (gość, IP: 5.172.255.*), 2018-04-23 16:34:05 | odpowiedz | zgłoś
Jeszcze CC nie słuchałem, ale skoro zachęcasz...
Skoro jesteśmy przy bogach death metalu to czy masz w planach napisać recenzję "Profane Nexus" Incantation?
re: Cannibal Corpse "Red Before Black"
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2018-04-24 11:44:19 | odpowiedz | zgłoś
To jest tak. Mi się w ten sposób ta płyta podoba, w sensie Cannibal, świetnie się przy niej bawię. Incantation jest z kolei w gronie trzech zeszłorocznych szlagierów i reca będzie. Będzie jeszcze jedna płyta starsza, Infernus Hate Eternal. Jakoś przeszedł bez echa, a Rutan tam rozkurwił temat po mistrzowsku. Pozdro
re: Cannibal Corpse "Red Before Black"
Przeokrutnik (gość, IP: 192.193.116.*), 2018-04-24 17:11:07 | odpowiedz | zgłoś
Infernus - miszcz \m/ Wyjebał mnie z butów i wyjebywuje za każdym razem jak doń wracam.

Incantation - też palce lizać!!!

Błagam, nie zapomnij o Immolation. Oni, tak jak Incantation nie potrafią słabo jebnąć.
re: Cannibal Corpse "Red Before Black"
minus
minus (wyślij pw), 2018-04-24 20:37:31 | odpowiedz | zgłoś
Tak, "Infernus" to mistrzowska płyta, nie wiem czy nawet nie najlepsza od Hete Eternal. Kompletnie niezauważony album. Może dlatego że Rutan nie ma czasu na Hate Eternal, bo zdaje się że mocno jest zajęty w swoim Mana Studio
re: Cannibal Corpse "Red Before Black"
bandrew78
bandrew78 (wyślij pw), 2018-04-24 21:29:53 | odpowiedz | zgłoś
O tak, ostatnie, choć już nie tak nowe Hate Eternal to niszczący album, jak dla mnie obok dwójki ich najlepszy. A "Red Before Black" to świetna płyta, podobnie jak "Profane Nexus" i "Atonement", bo domyślam się, że to ostatnie Immo masz na myśli jako trzeci z zeszłorocznych szlagierów. Ja bym dorzucił jeszcze jeden z klasycznych -ationów, bo "... of the Dark Light" Suffocation to też bardzo dobry album. Wszystkie te płyty podobają mi się tak bardzo, że już się zacząłem obawiać, czy się na stare lata nie robię zbyt nostalgiczny i łagodny w ocenie nowych dokonań klasyków sceny dm. Ale "na szczęście" nowy Morbid Angel mi się nie podoba:)
A Vader swoje
Mikele
Mikele (wyślij pw), 2018-04-23 14:11:11 | odpowiedz | zgłoś
Właśnie byłem w Gostyniu na Vaderze. I słuchałem podobnych komentarzy, że taka gwiazda, a grają na takim zadupiu itd. A co zrobił Vader? Tak zajebał, że chyba jeden z lepszych ich koncertów, jaki widziałem. Czy to aby nie świadczy o wielkości zespołu, że tak samo grają dla 100 osób, jak i dla 2000?
Było spokojnie pod sceną, dopóki nie pojawili się fani ze Szczecina. Zrobili taki gnój, że z barierkami jeździłem to do przodu, to do tyłu.
re: A Vader swoje
minus
minus (wyślij pw), 2018-04-23 20:14:26 | odpowiedz | zgłoś
chyba nie o to chodzi żeby było spokojnie na koncertach death metalowych, hehe
re: A Vader swoje
CozzY
CozzY (wyślij pw), 2018-06-29 05:45:26 | odpowiedz | zgłoś
Tyle lat minęło, a widzę, że "szczecińscy maniacs" nadal jak wino tzn. najlepiej to to trzymać pod kluczem w ciemnej piwnicy, a jeśli już się tam wchodzi to z młotkiem.

Co do samej płyty to chyba po premierze coś tam posłuchałem, ale Pana Karczycho jak nie pokochałem w 1996 tak nie pokocham nigdy. Recenzję przeczytałem tylko dlatego, że podpis był "Megakruk" a przyznać muszę, że skurwesyn ma pióro nie od kropienia nim w boże ciało.
« Nowsze
1