- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Hey "Ho!"

Po oszałamiającym sukcesie pierwszej płyty Hey stał się wielką gwiazdą polskiej sceny rockowej wczesnych lat 90-tych. Przykłady wielu zespołów z przeszłości pokazują, że nagranie drugiej płyty równie dobrej jak debiut to zadanie trudne i to nawet bardzo. Na wydanej rok po "Fire" (przeczytaj recenzję "Fire") dwójce szczecinianie potwierdzili jednak swój potencjał, a co najważniejsze - nie zamknęli się w jednej stylistyce, tylko zaczęli (wprawdzie ostrożne) poszukiwanie własnej drogi. Pewnie miał na to wpływ fakt, że Piotr Banach - autor muzyki na pierwszym krążku - dał tym razem szansę wykazania się reszcie kapeli. "O drugim policzku" napisał Marcin Żabiełowicz, natomiast "Have A Nice Day" i "That's A Lie" są autorstwa basisty Jacka Chrzanowskiego.
Nie ma się co jednak spodziewać zdecydowanej wolty stylistycznej. Znaczną część utworów ciągle da się określić mianem grunge'u w rodzimym wydaniu, wpływy są oczywiste. Takie utwory, jak "Empty Page" czy "That's A Lie" wydają się to potwierdzać. Ciężki riff, ostry śpiew Nosowskiej - wszystko na swoim miejscu można by rzec. Podobnie jest na przykład w "Between", najlepszym tak dosłownie grunge'owym numerze na płycie ( i chyba też najcięższym). Jednak mimo tego, że Hey nie zrezygnował z formuły grania zza oceanu, to dodał kilka elementów wyróżniających "Ho!" na tle niszy, w której się muzycy poruszali.
W takim "O drugim policzku" więcej mamy tradycyjnego rocka niż muzyki spod znaku Soungarden. W drugiej części utworu ucho można zawiesić na świetnej, choć strasznie krótkiej gitarowej solówce. "Ja, Sowa" to rasowa rockowa ballada z zagranymi na gitarach akustycznych zwrotkami i mocnymi refrenami, a nad wszystkim góruje silny jak zwykle wokal Nosowskiej. Połamany rytmicznie "Have A Nice Day" autorstwa Chrzanowskiego - poza nieco inną od innych kawałków strukturą - zwraca uwagę również dobrym solo. W "Cudownie" mamy do czynienia z odrobinę psychodelicznymi klimatami, które w połączeniu z wokalem robią duże wrażenie. Cały kawałek wykorzystuje orientalne motywy i taka jest też gitarowa solówka ? wciąga. "Is It Strange" przenosi muzykę Hey w stronę bluesa. Gdzieś wyczytałem, że Kasia brzmi w tym kawałku jak Janis Joplin i wcale nie ma w tym stwierdzeniu przesady.
Pora na hity bądź też kawałki, które najbardziej odbiegają stylistycznie od debiutu. Utrzymany w średnich tempach "Maliny się kończą" kojarzy się z niektórymi dokonaniami Alice In Chains, ale takiej piosenki na "Fire" nie było. A jest niezwykle udana. "Misie" to chyba najbardziej znana kompozycja z "Ho!". Śpiewana niskim głosem, ze świetnym, zapadającym w pamięć refrenem, jest jasnym punktem albumu. Trudno pozbyć się jej z głowy także ze względu na motoryczny riff i po raz kolejny solo gitarowe. W ogóle muszę przyznać, że w porównaniu z debiutem jakość solówek bardzo się poprawiła.
Cholernie zaraźliwa jest melodia "Niekoniecznie o mężczyźnie" - z lekka funkującej kompozycji, która może nie pasuje do reszty piosenek, ale mnie rozbraja. I ten tekst! Dużo poważniej robi się w dwóch kolejnych numerach. "Chyba" to taka mini ballada trwająca zaledwie minutę, z przejmującym (na swój sposób) romantycznym tekstem. Krótkie, ale rewelacyjnie się słucha. No i na deser piosenka tytułowa, która w zamierzeniu miała chyba być numerem podobnym do "Mojej i Twojej nadziei" z jedynki. Nie do końca się to udało, utwór jest przejmująco smutny, ale nie całkiem przekonuje muzycznie, choć tekst jest bardzo dobry.
Jeśli o tekstach mowa... Tym razem Nosowska skupia się na niezbyt wesołych sprawach - takich, jak problemy współczesnej rodziny ("Misie") czy cierpieniach miłości, dodajmy, że niekoniecznie spełnionej ("Chyba", "Maliny się kończą"). Wyjątkiem jest tu groteskowy i ironiczny tekst "Niekoniecznie o mężczyźnie" i "Cudownie".
"Ho!" ugruntował pozycję Heya na polskiej scenie i pokazał, że zespół nie ma zamiaru zamknąć się w jednej stylistyce, że stać go na eksperymenty. Moim zdaniem drugi album nie miał jednak takiej siły oddziaływania, jak "Fire" - i stąd moja ocena płyty to 8.

Mnie się szczególnie podoba piosenka i teledysk Hey do utworu Muka, z fragmentami fragmentu zajebistego offowego filmu "dzień w którym umrę" w reżyserii Grzegorza Lipca. Przechodzac do sfery artystycznej tego utworu to Kasia ma tu zaje...bistą manierę wokalną

Tak więc teksty są nie dla kobiet, nie dla mężczyzn, ale dla ludzi. Tak to widzę. A wypowiadając się za siebie - do mnie trafiają (tak jak i muzyka)i myślę,że je rozumiem. Tyle.


Ale wracając do "Ho!" - eksplozja fajnych, melancholinych dźwięków, czasem z większym pazurem, czasem zaś z mniejszym - ale wtedy ta 'dziura' jest łątana potężną dawką emocji. Idealna kontynuacja tego, co zostało zawarte na 'Fire' i dla mnie niesamowity przedsmak tego, co pojawi się niedługo po tym albumie na EPce 'Heledore' i Pytajniku.