zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku poniedziałek, 29 kwietnia 2024

recenzja: HIM "Screamworks: Love in Theory and Practice, Chapters 1-13"

1.03.2010  autor: Jakub "Rajmund" Gańko
okładka płyty
Nazwa zespołu: HIM
Tytuł płyty: "Screamworks: Love in Theory and Practice, Chapters 1-13"
Utwory: In Venere Veritas; Scared to Death; Heartkiller; Dying Song; Disarm Me (With Your Loneliness); Love, the Hardest Way; Katherine Wheel; In the Arms of Rain; Ode to Solitude; Shatter Me With Hope; Acoustic Funeral (For Love in Limbo); Like St. Valentine; The Foreboding Sense of Impending Happiness
Wykonawcy: Ville Hermanni Valo - wokal; Mikko Lindstrom - gitara; Mikko Paananen - gitara; Janne Puurtunen - instrumenty klawiszowe; Mika Karppinen - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Sire Records
Premiera: 8.02.2010
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 2

HIM to zespół, który ciężko traktować poważnie. Patetycznie nazywają się prekursorami "love metalu", ale tak naprawdę to, co grają, to pop rock z delikatnymi, gotyckimi wpływami. Ville Valo, lider tego fińskiego kuriozum, stara się kreować w wywiadach na nowego Baudelaire'a, mrocznego poetę-symbolistę, lecz jego teksty w większości mogłyby posłużyć w encyklopedii jako przykład pod definicją hasła "grafomania". O ile na pierwszych dwóch płytach można było jeszcze znaleźć u nich sympatyczne melodie, tak później już tylko coraz bardziej zatracali się w chęci przypodobania się zdołowanym trzynastolatkom.

Tym większe było moje zdziwinie, gdy w 2007 roku HIM wydał swój szósty krążek ("Venus Doom"), który okazał się całkiem solidnym, (wcale nie pop) rockowym albumem, a w porównaniu do poprzednich dokonań Finów: wręcz czymś niespodziewanie ambitnym! Nagle okazało się, że HIM potrafi przygrzmocić, urozmaicić swoje kompozycje, wychodząc poza klasyczny schemat "zwrotka - refren, zwrotka - refren", momentami zabrzmieć całkiem doomowo, a w rozbudowanym, dzięsięciominutowym "Sleepwalking Past Hope" - nawet względnie progresywnie. Płyta im wyszła zupełnie niekomercyjna (patrząc cały czas na ich ówczesny back catalog), na dodatek wcale nieźle się sprzedała (38 tysięcy sprzedanych egzemplarzy w pierwszym tygodniu w USA - rekord jak na fińskiego wykonawcę), więc zakiełkowała w mojej głowie myśl: "może jednak coś z tego HIMa jeszcze będzie?"

Nie spieszyli się HIMani z nowym albumem. Trzy lata dzielące "Venus Doom" i "Screamworks: Love in Theory and Practice, Chapters 1-13" to jak dotąd najdłuższa przerwa pomiędzy wydawnictwami zespołu. Choć należy wspomnieć, że w tym czasie pojawił się jeszcze koncertowy "Digital Versatile Doom". Datę premiery nowego albumu wyznaczono na 8 lutego 2010 - aż dziwne, że nie wstrzymali się do Walentynek. Bo niestety znów mamy do czynienia z powrotem do pop... Przepraszam, "love metalu".

"Let's fall apart together now!" - zachęca Ville Valo zaraz po odpaleniu albumu w otwierającym go "In Venere Veritas". Tytuł może jeszcze rodzić nadzieje na coś ambitnego, w końcu cokolwiek powiedzianego po łacinie brzmi mądrze. Ale spokojnie, mroczne trzynastki mogą od razu odetchnąć z ulgą i poczuć się jak w domu (zresztą sam Ville śpiewa w tym utworze "have no fear"): nie, od tej płyty nie będą bolały uszy, jak od poprzedniej. HIMani powrócili do swoich cukierkowych, kiczowatych pioseneczek o smutku, cmentarzach, niegojących się ranach, bezduszności otaczającego nas świata, miłości w obliczu śmierci, miłości aż do śmierci, po prostu śmierci... (Starczy?) Udowadniają to już w drugim utworze, w którym aż zęby zgrzytają od cukierkowego klawisza. Albo w singlowym "Heartkiller" - choć to i tak jedna ze znośniejszych piosenek w zestawie, a jej taneczny refren nosi jakieś znamiona chwytliwości. Teoretycznie o przebojowość można by jeszcze posądzać "Katherine Wheel", ale poza tym mamy tutaj do czynienia wyłącznie z najbardziej kiczowatym wydaniem "love metalu". Nie ma tu zupełnie nic nowego, te wszystkie akustyczne wstępy ("Dying Song"), klawiszowe melodyjki, urozmaicone wyłącznie dla przyzwoitości zmiękczonym w studiu riffem gitary ("Love, the Hardest Way", "In the Arms of Rain"), wyjący w wysokich rejestrach Ville Valo ("Acoustic Funeral (for Love in Limbo)"), krzyczący Ville Valo ("Like St. Valentine")... Wszystko to już Finowie maglowali setki razy na poprzednich albumach. Z charakterystycznych cech nagrań tego zespołu, nie udało mi się tylko wyłapać na "Screamworks..." żałosnego jęknięcia wokalisty, które pojawiało się w najbardziej dramatycznych momentach jego przejmujących love songów na - nomen omen - "Greatest Lovesongs, vol. 666" i "Razorblade Romance".

I w zasadzie najciekawszy utwór dostajemy na samym końcu płyty. Stonowany "The Foreboding Sense of Impending Happiness" (tutaj z kolei przy wymyślaniu tytułu kierowano się najwyraźniej zasadą, że każdy dłuższy niż trzy wyrazy tytuł piosenki brzmi mądrze) to nastrojowa, ciekawie zaaranżowana, elektroniczna kompozycja, przywodząca na myśl twórczość Depeche Mode. Ciekawie by brzmiała cała płyta utrzymana w takim klimacie - jako że "lovemetalowa" szuflada zdaje się już być zupełnie wyczerpana, wypadałoby obrać jakiś nowy kierunek w twórczości. Ale ja już sobie żadnych nadziei nie robię.

"Screamworks: Love in Theory and Practice, Chapters 1-13" boli i bynajmniej nie w taki sposób, jak życzyłby sobie tego His Infernal Majesty Ville Valo. Boli tym bardziej, że stanowi ogromny krok wstecz po "Venus Doom". Już nawet nie chodzi o to, że znowu wszystkie piosenki to przepisowe trzy-i-pół-minutówki do radia, ale - nawet jak na standardy wyznaczone przez tę kapelę na wcześniejszych płytach - "Screamworks..." jest po prostu mdły i nudny. Wątpię jednak, żeby mroczne trzynastki dały się zrazić - nawet tą szpetną okładką. Wytwórnia wrzuci jeszcze "Heartkillera" na soundtrack do trzeciej części "Zmierzchu" i jakoś się ten heartagram będzie toczył dalej.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: sir
cukierek (gość, IP: 178.182.186.*), 2010-04-13 08:24:02 | odpowiedz | zgłoś
Syf syf syf.. Syf syf syf syf syf. To ja k.. trzy lata czekam na ich płytę a oni mnie tak ośmieszają, brak szacunku dla fana !! Ciężko jest się doszukać choćby skrawka ambicji. Kupa Kupa Kupa przed bardzo duże KKK...
Cóż, płytka mocno niestrawna...
soax_oi (gość, IP: 87.207.66.*), 2010-03-01 17:23:33 | odpowiedz | zgłoś
i tu zgodzę się z recenzentem, że głównie za sprawą wyeksploatowanej do granic możliwości maniery wokalnej mhrocznego pana Valo i klawiszy epatujących żenującą słodyczą.

O tyle smutne, że same kompozycje do najgorszych nie należą, zwłaszcza porównując HIMa z innymi zjawiskami z poletka komercyjnego "rocka". Ale interpretacja i teksty... litości ;P

Wg mnie 4/10. Na dalsze obcowanie z tym albumem nie mam ochoty. "Venus Doom" mogło mieć zdecydowanie lepszego następcę.
plastic
Thun (gość, IP: 83.26.107.*), 2010-03-01 12:06:48 | odpowiedz | zgłoś
na myspace zamieścili 4 kawałki z tej płyty, i bardzo dobrze zrobili bo to taki plastikowy pop rock im wyszedł, szczególnie słychać to jak się porówna z kawałkami nawet z poprzedniej płyty na myspace, dobrze że to umiescili, przynajmniej nikt się nie nadzieje na ten badziew
re: plastic
VonDoom (gość, IP: 77.115.50.*), 2010-03-01 14:02:35 | odpowiedz | zgłoś
Chciałbym zauważyć, że w okolicach premiery zamieścili na MySpace cały krążek, więc tym bardziej kto zainteresowany, kota w worku nie kupił.

A ocena imo mocno zaniżona, no ale taka opinia Autora.
4
Starsze »