zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 25 kwietnia 2024

recenzja: Running Wild "Black Hand Inn"

30.10.2000  autor: lived
okładka płyty
Nazwa zespołu: Running Wild
Tytuł płyty: "Black Hand Inn"
Utwory: The Curse; Black Hand Inn; Mr. Deadhead; Soulless; The Privateer; Fight The Fire Of Hate; The Phantom Of Black Hand Hill; Freewind Rider; Powder & Iron; Dragonmen; Genesis (The Making And The Fall Of Men)
Wydawcy: Noise International
Premiera: 1994
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

"Black Hand Inn" (ósmy album studyjny) to jedna z najlepszych płyt Running Wild. Powala na ziemię precyzją i dograniem najdrobniejeszych szczegółow, jest bardzo szybka i rytmiczna. Płyta jest spójna tak, jakby był to jeden kilkudziesięciominutowy utwór. Klasyka gatunku. Od debiutu w 1984 roku bardzo się zmienili. To heavy metal wciąż w tym samym stylu, ale image już zupełnie inny i zupełnie inne teksty. Refreny już nie kilkusłowne, ale o wiele dłuższe, tematyka egzystencjalna wpleciona w krwawe wojny na morzu, teksty pasujące do szant i stroje wojskowe z różnych epok. To już nie jest black metal.

Przejdźmy do samej płyty, bo jest o czym opowiadać. Pisząc recenzję "Gates To Purgatory" Running Wild z 1984 roku, odwoływałem się do płyt Metalliki z lat osiemdziesiątych. W roku 1994 takiego odniesienia już nie ma, drogi muzyczne obu tych kapel bardzo się rozeszły i porównania nie miałyby sensu.

"The Curse" zaczyna się półtorej minutowym, ponurym dialogiem przy szumach wiatru, podczas którego Inkwizycja bezlitośnie pali na stosie młodego człowieka. Następująca po komentarzu narratora, przy dźwiękach palącego się stosu, trwająca minutę partia gitarowa jest jedną z najlepszych, jakie wydał z siebie Running Wild. Potem nagle w gitarowe brzmienia włącza się kapitalnie perkusja, a gitary zaczynają ponownie grać ten sam motyw, tyle że ostrzej i agresywniej. Tak mija kolejne półtorej minuty. Jeśli dotrwałeś aż do końca, odsłuchując to na słuchawkach i zastanawiając się w sklepie nad zakupem - właśnie zaczynasz liczyć ile masz kasy przy sobie. Szybkie przejście w 2.

"Black Hand Inn". Dokończenie opowieści z 1. Świetna perkusja. Bardzo szybka, wychodząca co chwilę na pierwszy plan, po czym chowająca się za gitarowymi riffami. Bardzo dobry numer.

"Mr. Deadhead". Lepsze i cięższe od 2. Początek utworu pozbawi cię złudzeń - to będzie kolejny szybki i dynamiczny numer. Perkusja poderwie cię na nogi. Co chwilę wychodzi agresywnie przed gitary. Po prostu świetne.

"Soulless". Utwór cięższy, lepszy od 3. Rozpoczyna się bez żadnych wstępów ostrym basem. I tak do samego końca. Kolejna dynamiczna produkcja. Kapitalna solówka po środku. Jeśli lubisz styl Running Wild, docenisz ten kawałek.

Piątka to "The Privatear" (wydany na singlu) - trochę dziwne i rozbiegane pierwsze dziesięć sekund. Zupełnie nie przypomina wcześniejszych utworów. Chaos. Nie wiesz, czego się spodziewać, gdy nagle perkusja zaczyna swój obłędny, rytmiczny taniec. Odkrywasz, że to ten sam klimat co wcześniej i słuchasz dalej.

"Fight The Fire Of Hate" to kulminacja pierwszej części płyty. Na ten utwór czekałeś. Chcesz go krzyczeć razem z nimi. Krzycz, to jeden z ich najlepszych numerów i powali cię na glebę. Do dziś przesłuchałem go ze 200 razy. Ostry rytm drążący Twój mózg. Do tego dwuminutowa gitarowa nawalanka pośrodku. Kapitalny wokal bezwzględnie i szybko cedzący kolejne słowa. Rolf nie krzyczy, co sprawia, że chcesz to zrobić za niego. Ten numer jest ukoronowaniem ich stylu.

Siódemka to "The Phantom Of Black Hand Hill". Pierwsze spokojne, dwudziestosekundowe gitarowe intro powoduje, że (nie znając wcześniej Running Wild) być może masz nadzieję na jakąś balladkę - nic z tego. Perkusja nagle przerywa sielankę wchodząc ostro, łapiąc cię za twarz i waląc o ziemię... i tak już zostanie do końca utworu. Znów obłędny taniec. Długa gitarowa wstawka w środku. Żadnych wolniejszych momentów, nic z tego, zapomnij o tym.

"Freewind Rider" bardziej agresywne i lepsze niż 7. Początek bez gitarowej wazeliny, ostro i brutalnie. To się nazywa konsekwencja. Twoje serce wali już w rytm uderzeń pałkera. Kawałek bardziej dynamiczny niż poprzedni, bardziej zróżnicowany brzmieniowo, więcej zmian tempa.

"Powder & Iron" - jest lepsze niż 8! Wejście nie pozostawia złudzeń - będzie ostra jazda bez trzymanki. Kapitalna perkusja i solówki, wszystko bardzo szybkie. Znów chcesz krzyczeć. Ten numer rozerwie cię na strzępy.

"Dragonmen" - lepsze niż 9! Co za styl! Nie chcesz w to uwierzyć, a jednak. Przez pierwsze czterdzieści sekund nie wiesz, co o tym utworze myśleć, wolne intro, to musi być balladka... albo jakiś niewypał. Nie ma mowy! Zapomnij. Ostre i głośne wejście gitar rozrywa Ci mózg, a dreszcze przechodzą po ciele. Kompozycyjnie są genialni.

Ostatni utwór na płycie: 11. "Genesis (The Making ond The Fall Of Man)" jest lepszy niż 10! Rzuca na kolana. Porównywalne tylko z 6. Zapewne najlepsze. Trwa ponad kwadrans! Arcydzieło heavy metalu. Cóż mogę więcej napisać - piętnastominutowe "Genesis" jest spójne, przemyślane, perfekcyjne i bardzo szybkie! Poza tym muzycznie i tekstowo nawiązuje do 1 i spina płytę klamrą. Intro narratora z podkładem szumu wiatru trwa pierwsze dwie i pół minuty, i jest to chwila odpoczynku. Kiedy narrator kończy - zaczyna się. Środkowa część "Genesis" jest nieporównywalna z czymkolwiek. Kompletny odlot. Narrator kończy diaboliczno-erotyczną opowieść przy szalejącym wietrze. Po czym zapada cisza... i zapuszczasz 11 od nowa.

Płyta jest rewelacyjna. Moim zdaniem lepsza od innych produkcji Running Wild, takich jak "Branded And Exiled" z 1985 roku, "Death Or Glory" z 1989 roku oraz trylogii: "Masquerade" z 1995 roku, "The Rivalry" z 1998 roku i "Vistory" z 2000, które bynajmniej do przeciętnych nie należą. Nie znam płyty jakiejkolwiek innej kapeli wydanej w 1994 roku, o której mógłbym napisać, że jest lepsza od "Black Hand Inn". Nie jest nią więc również, bardzo przeze mnie lubiany - tu ukłon w stronę Kinga Diamonda - krążek "Time" Mercyful Fate. Ocena nie może być niższa niż 10 tym bardziej, że nie poddali się żadnym modom i zagrali swoje, trzymając klasę, mimo wielokrotnych zmian w składzie zespołu.

Komentarze
Dodaj komentarz »
ech....
Prosiak (gość, IP: 77.223.192.*), 2011-11-04 20:15:18 | odpowiedz | zgłoś
Pamiętam ten dzień w którym dostałem tą płytę pierwszy raz w swoje ręce...Do dziś przesłuchałem ją pewnie z 10 000 razy,i nigdy nie miałem dość.To fenomen!Energia która z niej bije nie ma sobie równych!!!!Pozdrawiam!
Rewelka!
maxmario (gość, IP: 77.253.65.*), 2011-02-03 00:21:16 | odpowiedz | zgłoś
Płyta mnie rozwaliła na łopatki dawno nie słyszałem tak dobrego heavy power metalu od mnie ma 10 :)) Polecam ja kazdemu fanu heavy metalu. \m/\m/
"Black Hand Inn"
vonsmroden (gość, IP: 213.189.41.*), 2010-10-12 00:26:38 | odpowiedz | zgłoś
Nie jest lepsze od "Death Or Glory" !!! Ani nawet od Branded i basta!
Ale i tak jest dobra, i w 1994 mało kto nagrywał, takie dobre tradycyjne NWOBHM płyty.
re: "Black Hand Inn"
Owczur_ (gość, IP: 195.38.12.*), 2011-02-03 09:14:52 | odpowiedz | zgłoś
NWOBHM? Lol :P
re: "Black Hand Inn"
fafik999 (gość, IP: 31.174.227.*), 2011-09-07 00:19:02 | odpowiedz | zgłoś
niu łejw of britisz hewi metal
2
Starsze »