zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 30 maja 2025

recenzja: Taraban "Oath"

28.05.2025  autor: Krasnal Adamu
okładka płyty
Nazwa zespołu: Taraban
Tytuł płyty: "Oath"
Utwory: The Oath; Roxxxane; Die in Peace; Country Song; Wilde Hunt; The Oath (JB Van Der Wal mix)
Wykonawcy: Daniel Kesler - gitara; Daniel Suder - wokal, gitara basowa; Kris Gonda - instrumenty perkusyjne, syntezatory
Premiera: 10.04.2025
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

Z czasów dwóch pierwszych minialbumów w składzie krakowskiej grupy Taraban został już tylko perkusista Krzysiek Gońda. Na długograju "How the East Was Lost" obowiązki wokalisty i basisty przejął dysponujący łagodniejszym od poprzednika głosem Daniel "Bala" Suder. W ramach ostatniego przekształcenia formację opuścił gitarzysta Maciej Trojanowski, a jego miejsce zajął, również jako kompozytor, Daniel Kesler znany z zespołów Redemptor i Only Sons. Tym razem zmiana wykroczyła jednak znacznie poza tylko personalną. "Country Song" i "Die in Peace", czyli dwa pierwsze single promujące minialbum "Oath", nie mogły nie wywołać mieszanych reakcji. Co się stało z tą niegdyś stonerową kapelą?!

Jeśli ktoś się spodziewał, że Taraban zaprezentuje kolejną porcję muzyki w stylu lat 70. i drugiej połowy 60., stylistycznie gdzieś spomiędzy Black Sabbath i Jimiego Hendrixa, z naleciałościami bluesa i psychodelii, to chybił całkowicie. Te korzenie zostały wyrwane. Obecne oblicze kapeli to przede wszystkim nadal hard rock, ale mocno w stylu lat 80. Doszukać się można też glam rocka i odrobiny rocka progresywnego. W partie perkusji wkradły się toporne, miarowe rytmy, a wokal, przynajmniej w utworze tytułowym, wzbogacił się o harmonie. Syntezator wcześniej w twórczości grupy pojawił się chyba tylko raz, w outrze "White Lies", natomiast na "Oath" jest jednym z wiodących instrumentów - najśmielej na pierwszy plan wychodzi, grając główny motyw w "Die in Peace", a w "Roxxxane" ma nawet solówkę, chociaż niewymagającą wielkiej sprawności. Paradoksalnie najbliższy dawnemu Tarabanowi wydaje się nowy gitarzysta. Chociaż na stanowisku nastąpiła zmiana, solówki, obecne w prawie każdym utworze, trzymają podobny do wcześniejszego, dobry poziom.

Najjaskrawszym przykładem zmiany stylu jest "Country Song". Hardrockowy początek nie zdradza charakteru całej kompozycji. Refren bowiem to - zapewne ku zdziwieniu większości dotychczasowych miłośników zespołu - metal stadionowy do wykonywania przy dziennym świetle. Ludyczny klimat nie zaskakuje jednak tak bardzo, jak solówka na banjo. Swoją drogą, chociaż rozumiem, że miała nawiązywać do country, nie kojarzy mi się z tym stylem - brzmi mi raczej, jak skomponowana przez heavymetalowca, z myślą o gitarze elektrycznej. Nie jest to jednak dla mnie istotne, bowiem ta solówka to moment, w którym "Oath" mnie kupił. Nawiązywanie do muzyki z lat 80., której ogólnie jestem niechętny, nagle zacząłem postrzegać jako pomysłowy, daleki od przynudzania i dopracowany znacznie ponad wymagane minimum pastisz.

Zgodnie z pielęgnowaną przez Taraban na minialbumach tradycją, trzeci utwór jest najspokojniejszy. Złagodzenie wspiera gitara akustyczna - w tle podniosłego refrenu oraz, razem z basem, w nastrojowym outrze. Jest w "Die in Peace" coś lirycznego, coś folkowego, ale przede wszystkim coś z powermetalowego hymnu, przez co kojarzy mi się chociażby z Manowar. Do trzech wojów na koniach, widocznych najlepiej na tylnej okładce, nastrojem kawałek ten pasuje świetnie. Skoro już zacząłem porównania do zespołów działających m.in. w latach 80., to w "Roxxxane" szukałem nawiązań do podobnie zatytułowanego hitu The Police, ale więcej tu chyba luźnej inspiracji sztuką "Cyrano de Bergerac". Niemniej przebojowością utwór piosence brytyjskiej grupy ustępuje niewiele. Od miarowej pracy bębnów i wpierającego je, podobnie rytmicznego syntezatora udającego instrumenty smyczkowe wolę jednak mocniejszą, gitarową wstawkę. Najbardziej do gustu przypadł mi chyba "Wilde Hunt". Kawałek wyróżnia się ciekawszą perkusją i większą wagą riffu gitarowego, a niezłym urozmaiceniem są dźwięki klawesynu - najpierw tylko w tle, ale lepiej słyszalne w outrze z organami. Dobrze, że tercet potrafi nadawać poszczególnym utworom różne cechy charakterystyczne.

Tych, którzy nie zdecydują się na skorzystanie z wydania na nośniku fizycznym, informuję, co ich ominie. Otwierający płytę, trwający ponad pięć minut "The Oath", zaczyna się krótkim, obiecującym, mocnym wejściem, by zaraz potem złagodnieć lekko, a następnie, niewykluczone, że ku rozczarowaniu wielu słuchaczy, już znacznie. Wrażenia odbiorców internetowych mogą być bardzo zbliżone, ale nie identyczne. W streamingu udostępniono minialbum z utworem tytułowym tylko w wersji singlowej - uboższej o pierwsze czterdzieści kilka sekund oryginału. Dodatkowo płytę kończy inny miks kompletnej kompozycji - łagodniejszy brzmieniowo, mniej zadziorny, z bardziej wtopionym wokalem. W efekcie pełny "Oath" to prawie pół godziny muzyki.

Radykalni fani zespołu mogliby stwierdzić, że swoim nowym minialbumem Taraban dopuścił się zdrady. Sam preferuję poprzedni styl grupy, jak również wolę jej wcześniejszego wokalistę, Łukasza Malinowskiego, nie potrafię jednak nie docenić efektu pracy odmienionej formacji. "Oath", chociaż powierzchownie może robić wrażenie kiczu, to przebojowy materiał i niegłupia wycieczka w klimaty lat 80. Jak długo zespół zamierza przy tej stylistyce pozostać, nie wiem, ale swoimi eksploracyjnymi skłonnościami zdołał mnie zaintrygować. Poza tym, pomimo tych melodii, klawiszy i nieraz topornej perkusji, "Oath" to wciąż przede wszystkim solidne gitarowe granie.

Komentarze
Dodaj komentarz »