zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 19 kwietnia 2024

recenzja: Tides From Nebula "Aura"

16.09.2009  autor: tjarb
okładka płyty
Nazwa zespołu: Tides From Nebula
Tytuł płyty: "Aura"
Utwory: Shall We?; Sleepmonster; Higgs Boson; Svalbard; Tragedy Of Joseph Herrick; Purr; It Takes More Than One Kind Of Telescope To See The Light; When There Were No Connections; Apricot
Wykonawcy: Adam Waleszyński - gitara; Maciej Karbowski - gitara; Przemek Węglowski - gitara basowa; Tomasz Stołowski - instrumenty perkusyjne
Premiera: 25.05.2009
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 7

Niewiele jest na polskiej scenie zespołów, które wybierając się w muzyczną podróż w regiony postrocka, mają na tyle bogatą wyobraźnię, aby ta wyprawa nie ciągnęła się w nieskończoność wraz z kolejnymi, coraz bardziej nużącymi kawałkami. To nie tylko nasza przypadłość - w tym gatunku trzeba naprawdę coś pokazać, aby nie otrzymać łatki kolejnego pierdu pierdu na gitarkach. Dlatego do hojnie komplementowanej przez słuchaczy i recenzentów formacji Tides From Nebula podchodziłem z rezerwą i na wydanie jednoznacznej opinii o ich debiutanckiej płycie "Aura" dałem sobie naprawdę dużo czasu. Przy pierwszym przesłuchaniu dotrwałem do połowy. Drugie udało mi się dokończyć, ale na trzecie nie miałem szczególnej ochoty. Po przerwie, paru kolejnych podejściach i dwóch koncertach grupy wiem jedno - warto było.

No to od początku. Pierwsze wrażenie - smakowite. Elegancki digipack z klimatycznymi ilustracjami Heldera Pedro. Na rozmytym, ciemnym tle, przesłaniające wschód lub zachód słońca drzewo. Majestatyczny widok, wprawiający w lekkie zaskoczenie, gdy zorientujemy się, że wyrasta ono niemal ze zbocza góry, bardziej poziomo, niż w pionie. Taki stan towarzyszył nam będzie nie raz w trakcie poznawania zawartości płyty. Co warto wiedzieć o zespole? Pochodzi z Warszawy i zaczął karierę w 2008 roku. Biorąc pod uwagę fakt, że rok później muzycy zaliczyli fonograficzny debiut i to w takim stylu, najwyraźniej chłopaki wiedzą, jak zabrać się do rzeczy. Wykazują w tym zresztą dużą konsekwencję. Świetne przyjęcie na "Asymmetry Festival" we Wrocławiu, takie samo w Krakowie na "Knock Out Festival", wspólna trasa po kraju z Caspian i God Is An Astronaut. To chyba starczy za rekomendację. Reszta to już magia dźwięków.

Jak czaruje Tides From Nebula? Najczęściej w ich kontekście mówi się o mieszance postrocka charakterystycznego dla Explosions In The Sky z cięższym graniem w stylu Isis. Na szczęście muzycy podają tę potrawę w sosie według własnego, oryginalnego przepisu, dzięki czemu ma oryginalny smak i nie wywołuje wrażenia deja vu. Tym bardziej, że poszczególne kompozycje smakowe są różnie i w ciekawy sposób aranżowane, co wzbogaca cały zestaw i sprawia, że po takim posiłku czujemy się nasyceni. Tu odrobina metalu, tam progresji, sporo muzycznych odwołań, ogólnie brak miejsca na nudę. Momenty liryczne mieszają się z naprawdę ostrymi partiami. Początkowo można na takie połączenie narzekać - dla jednych będzie za cicho, dla innych zbyt mocno, ale prędzej czy później docenia się to, co w tej muzyce naprawdę dobre. Ja doceniłem.

Co ważne, muzyka zespołu świetnie sprawdza się właśnie w formie instrumentalnej. Tu i ówdzie zmieściłyby się wprawdzie jakieś szepty, wokalizy czy recytacja, ale braku wokalu ani przez chwilę się nie odczuwa, co świadczy o dobrej decyzji muzyków i słuszności podjętego kierunku. Czuć muzyczną dojrzałość - świadomość efektu, jaki chce się osiągnąć, i umiejętny dobór środków wyrazu, których grupa posiada całkiem spory repertuar.

Album zawiera dziewięć kompozycji. Każda z nich reprezentuje jakby nieco inną szufladkę, ale - co ważne - wszystkie tworzą zgrabną całość i albumu słucha się przyjemnie, bez chęci przeskoczenia któregoś z utworów. Najlepszy trudno definitywnie wskazać. Dla niektórych będzie to rozpoczynający album "Shall We?", który rozwijając się stopniowo stanowi bardzo udane wprowadzenie w świat magicznych dźwięków Tides From Nebula. Kończy się głośno, więc nawet nie czujemy, kiedy przechodzimy do progmetalowego wręcz "Sleepmonster", jednego z moich faworytów. Bardziej postrockowy charakter ma potężny, majestatyczny "Higgs Boson". Mi spodobał się bliższy nieco klimatowi God Is An Astronaut "Tragedy Of Joseph Herrick", a także pełen melancholijnego uroku "Purr", z kolei fani metalu chętnie zapoznają się z najostrzejszym na płycie utworem "When There Were No Connections".

Nieco zamieszania wprowadza "It Takes More Than One Kind Of Telescope To See The Light", którego charakterystyczny początek ponownie przywołuje skojarzenia z GIAA, by dość niespodziewanie zamienić się w ciężką, metalową ścianę dźwięku, która sama w sobie ma sens, ale akurat niezbyt pasuje właśnie w to miejsce płyty. Nie do końca dociera też do mnie zakończenie finałowego "Apricot". Mówię o tym drugim zakończeniu, bo po całkiem udanym kawałku otrzymujemy jeszcze dwie minuty ciszy i serię dźwięków nawiązujących do rozpoczynającej album kompozycji "Shall We?". Na mój gust, można było zaproponować na deser coś innego.

Płytę zdecydowanie warto nabyć, bo jeśli tylko gustujemy w takich klimatach, będziemy do niej chętnie wracać - to naprawdę porządne granie. Będzie też atrakcyjnym prezentem dla naszych zagranicznych znajomych, którzy wykazują zainteresowanie polską muzyką. Nie jest to jednak oczywiście dzieło wybitne, raczej dobry punkt dla dalszych muzycznych poszukiwań. Grupa udanie zaprezentowała się i z pewnością zyska sporą rzeszę fanów, ale ja nastawiam się już na to, co pokaże w przyszłości. Póki co - gratulacje dla chłopaków i proszę o jeszcze.

Komentarze
Dodaj komentarz »
Super!
asdfzxcv (gość, IP: 89.167.4.*), 2009-10-07 21:00:00 | odpowiedz | zgłoś
Kawałek świetnej muzyki! Dawno żaden polski zespół tak pozytywnie nie zaskoczył mnie swoim materiałem. Słychać, że chłopaki wiedzą co robią, oby później było tylko lepiej :)

PS. Ja dałbym jednak jakąś ósemeczkę ;)