zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku wtorek, 23 kwietnia 2024

relacja: Metalmania '98

13.04.1998  autor: Grg
wystąpili: Judas Priest; Morbid Angel; Gorefest; Dimmu Borgir; Therion; The Gathering; Vader; HammerFall
miejsce, data: Katowice, Spodek, 28.03.1998

Kiedy dowiedziałem się, jakie kapele maja występować na tegorocznej Metalmanii, stwierdziłem "No way! Trzeba jechać!". Decyzja była prosta i nie wymagała większego zastanawiania się, potrzebna była jedynie (?) gotówka Następnego dnia w sklepie o miło brzmiącej nazwie "RYYYYYK" zakupiłem bilet. Pozostało wiec tylko czekać....

Tego Dnia wstałem o 4.30, lekko niewyspany (czy komuś z was wystarcza 1.5 godziny snu ?). Pierwszą czynnością było wykonanie telefonu do kumpla. Na standardowe pytanko "Dzień dobry, zastałem Jolkę?" (znaczy się Darka) jego matka odpowiedziała niestandardowo "O TEJ PORZE ?????". No cóż... jak zwykle zapomniał powiadomić rodzinę o swym wyjeździe....

W jakiś niewyjaśniony sposób dotarliśmy na Dworzec Centralny. Wiary było już całkiem dużo. Podstawiono autokary, załadowaliśmy się do środka. Wszystko byłoby OK, ale brakowało pewnej kobiety imieniem Iza. Dla mnie i kilku moich kumpli była to tragedia, ponieważ Iza miała przy sobie pewną butelkę z wiadomą cieczą... Na szczęście wszystko dobrze się skończyło

W autokarze czas upływał szybko. Powstawały drobne problemy natury technicznej, dzięki którym po 4 godzinach jazdy przejechaliśmy ok. 1/3 drogi. Pomyślałem, że jak tak dalej pójdzie, to może na 18 dojedziemy. Na którymś z rzędu postoju obok zatrzymał się autokar z pielgrzymką do Częstochowy (tak mi się wydaje). Wyszło z niego kilka gustownie ubranych sióstr w średnim wieku. Zaczęły sypać się docinki w stylu "ej, siostro... krzyż się siostrze odwrócił" i tym podobne. O mało nie doszło do rękoczynów (a właściwie doszło, gdyż dwóch panów pobiło się nawzajem). Mimo mych wcześniejszych obaw w Katowicach byliśmy o 12.05.

Po wejściu do Spodka i zainstalowaniu się na miejscach, należało odczekać jeszcze ok. godziny na pierwszy występ. Na scenie stały dwa duże zestawy Marshalli zintegrowane z nagłośnieniem basowym. Po środku, nieco cofnięta i w tym momencie jeszcze zasłonięta, perkusja na podeście... Na górze rampy ze światłami. Tak, to musi być ICH sprzęt. Rozglądam się po sali, patrzę w okolice konsolety, ale nie widzę sławnej koszulki z Puchatkiem. Decyduję się więc pozostać na miejscu.

Jest godzina 13.45. Na scenę wychodzi GOREFEST. Lubię ich. Grają jakiś nowy materiał. Już ich nie lubię. Rozwijają się chłopaki... podobnie jak Metallica. Rozumiecie, co mam na myśli. Grali sobie pół godziny. Byłem jedynie zdziwiony dobrym nagłośnieniem. Myślałem ze support musi źle brzmieć, żeby headliner mógł brzmieć dużo lepiej. Widocznie się myliłem.

Po niezbyt długiej przerwie na scenę wychodzi następna kapela. Jest to HAMMERFALL. Zaczynają grać... całkiem miła muzyczka. Niezłe nagłośnienie, światła też nienajgorsze. IMHO gra perkusisty była zbyt monotonna. Nie potrafię powiedzieć co grali, gdyż nie znam ich płyt. W każdym razie ostatni kawałek nazywał się jakoś dziwnie... "Hammerfall" czy jakoś tak... Poza tym wokalista brzmiał identycznie, jak Bruce Dickinson (co może być dla jednych wadą, a dla innych zaletą). Strasznie się z tego polewaliśmy. Jednym słowem dla mnie brzmiało to jak uthrashowiony Iron Maiden. Ale było spoko.

W czasie następnej przerwy techniczni wystawili na scenę "parapet". Mmm... czyżby DIMMU BORGIR? Tak, dokładnie. Wiele osób z pewnością czekało głównie na ich występ. Entuzjastyczne powitanie, pod scenę ściągnęła kupa ludzi. Bardzo dobry występ... wokalista plujący krwią (keczup?). Klimat nieziemski jednym słowem. No i te klawisze... Jako jeden z kawałków zagrali cover Accept "Metal Heart". Tak... niesamowite. To właśnie miedzy innymi od tego numeru zacząłem słuchać metalu. Wzruszające, nieprawdaż?

Następny na scenę wkroczył THERION. Nie są to moje ulubione klimaty, no może oprócz wokalistki. Grali długo i ładnie hehe... Akustyk bardzo się postarał i słyszalność była naprawdę bardzo dobra. Oświetleniowiec nie był wcale gorszy. Jednym słowem porządny kawał dobrej roboty. Inna sprawa, ze podczas występu tego zespołu o mało co nie usnąłem (zmęczenie zrobiło swoje).

THE GATHERING - trochę brzydsza wokalistka (choć to kwestia gustu), reszta jak THERION :)

I nadeszła wreszcie ta chwila... Techniczni wyciągają czarną perkusję Yamahy... VADER!!! Po przestrzelaniu broni przez Docenta (w tym momencie pewien znajomy perkusista umarł) zaczęło się Misterium... na płycie znowu masa ludzi... piekło... mniam!. Sala szaleje. Po pierwszym numerze coś odmawia posłuszeństwa, Docent sprintem wypada zza perkusji i udaje się w kierunku bliżej nieznanym tzn. za scenę. Peter próbuje zająć czymś publikę i gra solo. Targa wajchę jak-się-patrzy. Krótko mówiąc, naj(nie)zwyklejsza solówka a'la Peter. No tak... ale ile można... Po minucie (no może dwóch) przestaje. Zaczyna gadkę typu "cala Polska tu zjechała... Katowice... Gdańsk... Warszawa..." (Warszawy nie wymienił - red). Pewnie wymieniłby tu pół Polski, ale chyba się zmęczył. Po chwili Docent powrócił i znowu zaczęła się jazda... leciały najlepsze numerki, jak np. "Dark Age" czy "Sothis". Vader nie grał zbyt długo, prawdę mówiąc był to już trzeci ich występ jaki widziałem i (niestety) nie odbiegał on długością od dwóch pozostałych. Prawda, że wymaga to niemałej kondycji... no, ale jednak mogliby trochę dłużej. Bardzo możliwe że nie pozwolono im grać dłużej. Jedynym minusem było słabe nagłośnienie, akustyk się nie popisał w tym przypadku. Słychać było głownie kopyta Docenta.

Chwile po zejściu VADER ze sceny postanowiłem zmienić lokalizację i udałem się w kierunku sceny. Zalogowalem się w trzecim rzędzie od barierki licząc (z lewej strony). Pozostało oczekiwanie... na MORBID ANGEL. Po kilkunastu minutach skądśtam wynurzył się Pete "Commando" Sandoval i zaczął sobie bębnić. Niezadługo potem pojawił się Trey Azaghoth. Po chwili zaczęli grać. Na początek poszedł jakiś numer z "FFF", drugi był "Rapture". Azaghoth szalał na swym czerwonym B. C. Richu (model Ironbird, jakby ktoś nie wiedział). Nowy wokalista niestety mnie zawiódł... gdzie mu tam do Vincenta... Azaghoth rzucił sobie kostka w publiczność i... TAK TAK... dostałem nią w łeb :) Nie bolało co prawda, ale żałuję ze jej nie złapałem. I tak to sobie wszystko leciało... Światła i nagłośnienie super. Muzyczka też, aczkolwiek dobór kawałków zawiódł mnie. W międzyczasie, dzięki sprawnej pracy nóg i pozostałych części ciała dostałem się pod samą barierkę (gdzie pozostałem do końca koncertu). Trey zmienił gitarę na Ibaneza Universe... zamarłem w oczekiwaniu... Poleciał nowy numer z "FFF". Potem coś z "Domination". Trey podchodzi do obsługi Judas Priest i mówi "one more song, please". Ostatni numer i schodzą ze sceny. Trochę się zawiodłem, grali za krótko, a poza tym nie usłyszałem moich ulubionych numerów "Where the slime live" i "God of emptiness" (aczkolwiek byłem na to przygotowany, podczas lutowego chatu z Morbid Angel - który notabene prowadził znany skądinąd SLZ vel ATROZ - żona Treya mówiła ze będą raczej grać kawałki z nowej płyty). Muzycznie koncert nienaganny... po prostu no comments!

Nastało oczekiwanie... długie jak rolka papieru toaletowego. Na scenę wyjechały dwa potężne racki z procesorami dźwięku i wzmacniaczami. Tu i ówdzie przemykali techniczni, nosząc tak dobrze znane gitary Hamera. Odsłonięto perkusję i wysunięto ją nieco do przodu. Przerwa trwała dobre 40 minut, ludzie zaczęli się niecierpliwić, gwizdać. I zaczyna się... z głośników wydobywa się "The Hellion" puszczone z taśmy... Jeszcze chwila i Są!!!! Błysk świateł... "Electric eye"... Ripper stoi na podeście obok perkusji, Tipton 3 metry ode mnie :). Niesamowite brzmienie i światła. Następny numer to "Metal Gods". Ludzie szaleją. Ripper jest wszędzie. I jak śpiewa... Jego wokal na "Jugulatorze" nie podobał mi się, ale na koncercie jest imponujący. Hill stoi z tyłu sceny i macha swoim basem (grając przy okazji) - stał tam zresztą przez cały koncert. K.K. Downing z lewej strony. "Grinder" to jeden z numerów, które chyba znają wszyscy. Potem... "Breaking the law"... klasyka... i tak numer za numerem... nic do dodania. Absolutna perfekcja - w ciągu całego występu moje uszy odnotowały JEDNĄ pomyłkę Tiptona (w intro do "Night Crawler") - choć jeszcze w innym momencie widziałem, jak kiwa niezadowolony głowa. Grali sporo ponad godzinę... Na bis... wyjazd Harleyem zza kolumn (widziałem go od samego początku, ale nie chciałem wcześniej o tym pisać :) )... tak... "PAINKILLER"... Wstęp Travisa i jazda... Solo Tiptona powaliło mnie na kolana. Jeszcze jeden numer... czyżby to już koniec? Nie... następny bis. Jakiś numer... kolejny (ostatni) to "Living after midnight". Panowie rzucają kilka kostek (skąpstwo!!!) i... koniec. Dla ciekawskich dodam ze pod koniec K.K. Downing zmienił swojego czerwonego wyćwiekowanego Hamera na ESP model... Kerry King! (Standard - poznałem po diamentowych inlayach :) ). I to by było na tyle. Nie mam absolutnie nic do dodania, po prostu ten występ zabił mnie. Dokładnie. Kto nie był, niech żałuje. A kto był, to niech się cieszy.

Opis drogi powrotnej pomijam ponieważ nie zdarzyło się nic ciekawego. W Warszawie byliśmy (po uwzględnieniu zmiany czasu) o 4.42. I do domu.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Zobacz inne relacje

Metalmania '98
autor: Painkiller

Metalmania '98
autor: Qboosh

Metalmania '98
autor: Elf

Metalmania '98
autor: kriz

Metalmania '98 i koncertu w studio Łęg
autor: rick

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Czy Twój komputer jest szybki?