zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 20 kwietnia 2024

relacja: Metalmania 2004, Katowice "Spodek", 13.03.2004

29.03.2004  autor: Ish
wystąpili: Soulfly; Moonspell; TSA; Tiamat; Morbid Angel; Michael Schenker Group; Enslaved; Epica; Krisiun; Decapitated; Esqarial; Trauma
miejsce, data: Katowice, Spodek, 13.03.2004
wystąpili: Spinal Cord; Bright Ophidia; Asgaard; Atrophia Red Sun; Devilyn; Shadows Land; Hedfirst; Tenebrosus; Immemorial; Chainsaw; Luna Ad Noctum; Centurion; Neolith
miejsce, data: Katowice, Spodek, 13.03.2004

...I już po Metalmanii :( Największe wydarzenie metalowe w naszym kraju mamy już niestety za sobą. Od zeszłego roku możemy oglądać kapele na dwóch scenach: dużej, gdzie zagrali Soulfly, Moonspell, TSA, Tiamat, Morbid Angel, Michael Schenker Group, Enslaved, Epica, Krisiun, Decapitated, Esqarial (z Grzegorzem Kupczykiem) i Trauma. Natomiast na małej scenie zaprezentowali się: Spinal Cord, Bright Ophidia, Asgaard, Atrophia Red Sun, Devilyn, Hedfirst, Tenebrosus, Immemorial, The Chainsaw, Luna Ad Noctum, Centurion i Neolith.

W tym roku postanowiłem spóźnić się nieco... I nie walczyć z 5000 ludźmi by wejść tam przed nimi. Postanowiłem być o 12 i z premedytacją i bez żalu opuścić pierwsze kapele. Minęły mnie, zatem Trauma i pół występu Esqarial.

Decapitated zaserwowali porcję porządnego, przygniatającego death metalu. Osobiście nie jestem największym fanem ich muzyki (w ogóle death metalu), myślę jednak, że zagrali bardzo dobry koncert. Wnioskuję tak sądząc poznacznej liczbie czarnych postaci, jaką skutecznie rozruszali pod sceną pomimo wczesnej, bądź co bądź, pory.

Krisiun miałem już okazję zobaczyć w 2002 roku w Krzemionkach, kiedy nasz olsztyński Vader nagrywał DVD. Bezkompromisowy death metal, trzech panów brutalnie wyciskających hałas z instrumentów. Deathowy efekt muzycy osiągali nie tylko poprzez super szybkie propozycje muzyczne, ale również przez często używane słowo fuck i fuckin' :) Myślę, że jeśli Ktoś lubi taką muzykę - na pewno nie był zawiedziony.

Epica... - dla mnie osobiście największa miła niespodzianka tego festiwalu. Nigdy nie słyszałem o tej kapeli, (bo i trudno usłyszeć - wydali jedną, jedyną płytę) Kiedy już byłem nieco zmęczony deathową rzeźnią, jaką zaserwowały dwa poprzednie zespoły, na scenie pojawił się znany większości łysy Pan (niejaki V-Jerry, którego pamiętają może takie dinozaury jak ja z Atomic TV) i zapowiedział ukojenie przy spokojniejszych dźwiękach. Spodziewałem się kapeli pokroju Rhapsody (w optymistycznym przypadku) bądź Manowar (mniej optymistycznie). Jakież było moje zdziwienie, kiedy ze sceny zeszli technicy a z głośników rozbrzmiały się chóry, popłynęła muzyka symfoniczna. Wkrótce potem pojawili się muzycy i usłyszeliśmy gitary, bębny i klawisze. I kiedy już zaczynałem zastanawiać się gdzie jest wokal... Na scenie pojawiła się przesympatyczna, ruda Pani i zaczęła śpiewać. Piękny, anielski wręcz głos, wypełnił ogromną przestrzeń Spodka czarując publikę. Niesamowita, ekspresyjna i porywająca muzyka nie pozwalała stać w miejscu. Chóry rodem z Therion uzupełnione o mezzosopran Simone Simons tworzą nieopisywalny klimat. Przy czym należy powiedzieć, że chóry nie są jedynie tłem, jak ma to miejsce w wielu innych kapelach. Nie, one tworzą tę muzykę, ma się wrażenie, że to właśnie cała reszta jest niejako dodatkiem. Wszystko wzmocnione jest wysuniętymi na pierwszy plan klawiszami, które dopełniają efekt chórów. To po prostu trzeba usłyszeć! Warto jeszcze wspomnieć o wokalistce - Simone. Oprócz doskonałego głosu jest ona również niezastąpioną frontmanką - świetnie się rusza na scenie i bawi zachęcając do tego innych. No i, jak wspomniałem, jest bardzo, bardzo sympatyczna. Jednym słowem: uczta dla ucha... i oka! Pierwsze skojarzenie: Nightwish... Jednak po krótkiej chwili z łatwością można było usłyszeć różnicę. Tarja śpiewa wyżej... I sam Nightwish tworzy nieco inną muzykę. Epica, jak sami mówili grają epic gothic metal. Pewne podobieństwa można również odnaleźć w After Forever... Myślę jednak, że to, co czyni Epicę oryginalną to klawisze na pierwszym planie, podobnie chóry i miejscami agresywny męski wokal.

Enslaved niestety nie zobaczyłem. Z dwóch powodów: widziałem ich już na koncercie w październiku 2002 w krakowskich Krzemionkach przed Dark Tranquillity, a poza tym chciałem porozmawiać z muzykami z Epica :)

Michael Schenker Group... Nigdy nie byłem fanem tego rodzaju muzyki. Spora dawka muzyki w starym stylu. Ex-Scorpion zaprezentował, myślę że dobry, występ zbierając niemałą grupę pod sceną.

Morbid Angel szybko zrównoważył spokój, który na chwilę zagościł w Spodku. Legenda death metalu pokazała się z najlepszej strony. Doskonale zagrany repertuar nie pozostawił żadnego fana zawiedzionego. Nawet mnie, mimo, że ja deathu nie słucham. Myślę, że fani nie mogli narzekać. I tak jak powiedział wokalista: "przez 45 minut to był koncert Morbid Angel" (powiedział jeszcze "fuck every other band" :) ) - Amerykanie niepodzielnie królowali na scenie.

Na następny koncert przyznam, że czekałem z niemałą niecierpliwością. Tiamat był jedną z dwóch kapel, dla których zdecydowałem się pojechać do Katowic. I nie zawiedli oczekiwań. Tiamat jest jedną z tych grup (podobnie zresztą jak Moonspell), które bardzo dobrze czują się u nas na koncertach i lubią tu grać. Kiedy zapytałem Johanna jak będzie tym razem, odpowiedział: "myślę, że jak zwykle świetnie". I nie mylił się - było. Tiamat zapowiedział kilka niespodzianek na ten wieczór - i rzeczywiście dotrzymali słowa. Koncert zaczął się od spokojnej muzyki, motywem typowym dla "Wildhoney"... Ale zaraz nastąpiła szybka zmiana tempa, umilkły klawisze i Tiamat zagrał dla nas utwór z jednej z pierwszych płyt. Chwilę później oczarowali publikę doskonałym "Whenever That Hurts" i pół Spodka skakało. Jak się można było spodziewać, muzycy zaprezentowali kilka utworów z najnowszej płyty "Prey" - "Cain" był pierwszym z nich - i został bardzo pozytywnie przyjęty. Nie zabrakło "Cold Seed z Deeper Kind Of Slumber" czy uwielbianego "The Arr" z "Wildhoney" ani "As Long As Your Mine" ze "Skeletrona". Doskonale granym utworom towarzyszyły tak charakterystyczne dla Tiamat efekty wizualne - płomienie chodzące po kurtynach. Piorunujący efekt. Publiczność jak zwykle nie odpuściła - i po każdym niemal kawałku skandowano "The Sleeping Beauty", na co Johann po kolejnym takim okrzyku z uśmiechem odpowiedział "Dear Polish Friends... have patience!". Kiedy rozbrzmiały pierwsze spokojne riffy "Phantasma De Luxe" na scenie, w Spodku zrobiło się jakby ciemniej... I ciszej. Charyzmatyczny głos Johanna tulił kołyszącą się publikę... Rozmowy ucichły, ludzie lgnęli do siebie. Najpiękniejszy utwór tego dnia.. Fani jednak nie zostali zawiedzeni - w końcu usłyszeliśmy "The Sleeping Beauty" - jednak i tym razem chłopaki mieli dla Nas niespodziankę - utwór ten został zagrany w innej (spokojniejszej) wersji i z... Fernando Riberio z Moonspella!!! To był szał, kiedy na scenę wszedł wokalista Moonspell, przywitał się z Johannem, po czym razem gardłowym wokalem zaśpiewali! Na sam koniec prezent dla fanów "Wildhoney" - tak jak dwa lata temu, tak i teraz zakończyli swój występ utworem "Gaia". Doskonały utwór. Doskonale zagrany. Nie trzeba mówić nic więcej.

TSA miało trudne zadanie zbudzić publiczność ze stanu, w jaki wprowadziła ją mistyczna muzyka Tiamat. I muszę powiedzieć, że zespół stanął na wysokości zadania! Klasyka polskiego heavy podbiła serce katowickiej publiczności. Dobra porcja pozytywnej muzyki wypełniła Spodek. Ja sam, nie będąc fanem takiej muzyki, bawiłem się całkiem dobrze. Występ TSA został poprzedzony minutą ciszy za zmarłych tragicznie w Madrycie. Również Piekarczyk w pewnym momencie wspomniał o tamtych wydarzeniach. I kiedy mówił o ludziach, którzy tamtego dnia odeszli w wiedziałem już, że następnym będzie "51". Słowa wokalisty zostały przyjęte brawami, a ja nie pomyliłem się - przepiękny, rozrywający serce utwór nie pozostawił nikogo nieporuszonego.

Zbliżała się godzina występu drugiej dla mnie gwiazdy tego wieczoru. Moonspell nie zaprezentował nam mistycznej scenerii, jaką pokazali dwa lata temu, a jedynie symbole czaszki z ostatniej płyty. Zespół rozpoczął koncert od utworu z ostatniej płyty, "The Antidote". Potężne, drapieżne gitary siały spustoszenie. Charakterystyczny, wrzaskliwiy nieco wokal Fernando rozdzierał powietrze. Chwilę później usłyszeliśmy "Vampirię" z "Wolfheart" - i nie był to ostatni utwór z tej płyty. Zaraz później Ribeiro zapytał publiczność, czy są tu jeszcze fani pamiętający inne utwory z tej płyty. Podpowiedział nam po trzykroć, co będzie zaraz... "Alma..." i z tysięcy gardeł wydobył się w jednej chwili dziki wrzask "Mater". Pierwsze tak charakterystyczne riffy rozpętały dzikość, wrzask, szał wśród publiczności. Moonspell nie gra death metalu, ale śmiem twierdzić, że nie było tego dnia utworu, który wyzwolił większe, silniejsze emocje niż ten. Powrócono później znów do "The Antidote". Na krótką chwilę jednak. Jeszcze serce się nie uspokoiło po "Matce", kiedy dane nam było przeżyć "Opium". Pozostaliśmy w kręgach "Irreligious" - i chwilę później zabrzmiały charakterystyczne dźwięki z "Ruin and Misery". Nie usłyszeliśmy natomiast żadnego utworu z "Sin/Pecado" (może to i lepiej) i z "The Butterfly Effect" (a to już na pewno dobrze...). Dominował materiał z najlepszych według mnie płyt: "Wolfheart" i "Irreligious" + z "The Antidote". Nie był to jednak koniec? O nie! W zanadrzu Portugalczycy mieli jeszcze dla nas "Mephisto". Setki rąk wyciągniętych ku górze z pozdrowieniem dla Najniższego. Ogromny przekaz energii, ryk z tysięcy gardeł. Amok. I podobnie jak uczynił to Tiamat, tak i Moonspell zakończyli koncert tym, czym dwa lata temu. Kiedy Fernando rękoma w powietrzu zatoczył krąg mówiąc o Księżycu, wiedzieliśmy co się szykuje - "Full Moon Madness". To, co się działo trudno jest opisać. Szał, krzyk, wrzask, wściekłość, gniew. Zbiorowa hipnoza, amok, opętanie. Końcowe riffy i charakterystyczna perkusja - Fernando, kapłan tego opętania, podchodzi do bębnów i uderza w nie z furią wybijając rytm "Full Moon...". Nigdy w życiu nie byłem na koncercie, który wzbudzał tak wielkie emocje. Taką wściekłość, szał. Niesamowity. Nie można opisać tego, co się czuło. To było misterium, w którym wszyscy braliśmy udział. Koncert był nagrywany, co daje nadzieję, że będzie nam dane go kiedyś zobaczyć na DVD. Cieszy fakt, ze coraz więcej kapel niebanalnego formatu nagrywa u nas oficjalne zapisy z koncertów. Wiedzą, że można liczyć na polską publiczność. Tym razem nie było inaczej. Podobnie jak Tiamat, tak myślę że i Moonspell czuje się u nas jak u siebie w domu. Mówił o tym zresztą sam Fernando wspominał, jak zawitali do nas w 1995 roku zupełnie nieznani szerszej publiczności i jak miło zostali przyjęci. I po dziś dzień są.

Soulfly - gwiazda tego wieczoru rozpoczęła koncert grubo po północy. Przyznam szczerze, że nie jestem ich największym fanem, ani nawet nie byłem fanem Sepultury. Chciałem jednak zobaczyć Maxa i jego dokonania na scenie. Soulfly to nie jest zespół, który musi się reklamować. Pierwsze dźwięki gitary ściągnęły na płytę tych, którzy się do tej pory opierali. Doskonale zagrane kawałki nie pozwalały ludziom siedzieć bezczynnie. Zaskoczeniem dla mnie był natomiast mały prezent od Maxa dla publiczności. "Roots" Sepultury po prostu mnie zmiażdżyło. Nie sądziłem, że po Moonspellu usłyszę cokolwiek, co zmusi mnie do jakiegokolwiek wysiłku. A jednak...

Tegoroczną Metalmanię oceniam jak najbardziej pozytywnie. Zastanawia mnie nieco fakt, że wszyscy ludzie, z którymi rozmawiałem, a którzy byli tu również dwa lata temu, zgodnie sądzili, że w tym roku kapele zagrały lepiej. Ja też tak sądzę. Pomimo, że to nie był pierwszy raz, kiedy widziałem Moonspell i Tiamat. Oba te koncerty uważam za najbardziej udane - bawiłem się wyśmienicie. Tiamat spokojniej i piękniej, Moonspell - wściekle i niesamowicie. Największa niespodzianka - Epica. Najpiękniejszy utwór "51" TSA i "Phantasma de Lux" Tiamat.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Czy Twój komputer jest szybki?