zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 25 kwietnia 2024

recenzja: Children Of Bodom "Relentless Reckless Forever"

7.04.2011  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Children Of Bodom
Tytuł płyty: "Relentless Reckless Forever"
Utwory: Not My Funeral; Shovel Knockout; Roundtrip to Hell and Back; Pussyfoot Miss Suicide; Relentless Reckless Forever; Ugly; Cry of the Nihilist
Wykonawcy: Alexi Laiho - gitara prowadząca, wokal; Roope Latvala - gitara rytmiczna, dodatkowy wokal; Jaska Raatikainen - instrumenty perkusyjne; Henkka Seppala - gitara basowa, dodatkowy wokal; Janne Warman - instrumenty klawiszowe, syntezatory
Wydawcy: Spinefarm Records
Premiera: 4.03.2011
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 8

No dobra, przyznaję się, kupiłem sobie właśnie nową płytę Children Of Bodom. Ot tak, z litości. Oczywiście mam tutaj na myśli pojęcie, które istnieje tylko w moim własnym starannie zbudowanym światku chorych wątpliwości, no bo jaką ja kurwa mać litość mogę zaproponować słynnym "Dzieciakom", hę? To oni co najwyżej mogą mi rzucić przysłowiową "złotówę" lub dać na piwo, nie? Ok, więc podchodzę sobie do nich w tym swoim światku, jak do legendy starego Ronaldo lub jego mniejszego odpowiednika Ronaldinho. Być może nadal są gwiazdami, ale już raczej bardziej wizerunkowymi niż zawodowymi, jeżeli wiecie, co mam na myśli. Podobnie, mimo tych kroci sprzedanych w przeszłości albumów i Children Of Bodom jakby już za bardzo "nie staje". Sam nie wiem czemu. Składowe ich muzyki wszak zawsze w mniejszym lub większym stopniu są obecne na ich nowszych krążkach. Perliste solówki, desperacki krzyk, sola klawiszowe itp., itd., w różnych konfiguracjach. No i mam przed sobą "Relentless Reckless Forever", który po raz kolejny, podobnie jak przy okazji ze trzech poprzednich płyt, jest zapowiadany jako wielki powrót. Wprawdzie badanie rynku może wskazywać, że samobójczych fanów, do których oni mogą wracać, jakby ubywa, nawet pomimo zajebistej promocji, jaką po raz kolejny wypierdolił im Spinefarm Rec., ale nie oznacza to wcale, że ich najnowsze nagrania są słabe.

Nie chcę wychodzić za daleko w dywagacjach, być może jest tak właśnie dlatego, że najnowsze utwory biwakowiczów znad jeziora Bodom, najzwyczajniej w świecie są jakby mniej "childrenbodomowe" niż miało to miejsce wcześniej. Krótko stwierdzę, że po odpaleniu "Reckless..." sprawdziłem dwa razy zmieniarkę, czy aby na pewno nie zapodziała się w niej zagubiona przed laty płyta zespołu Andromeda "Extension Of The Wish" lub któraś tam z kolei Dream Theater. W dwie sekundy jednak uzmysłowiłem sobie, że przecież poszła sobie z nimi precz moja dawna sympatia z lat przedmałżeńskich w myśl zasad rozdzielności majątkowej. Ale do rzeczy.

Alexi Laiho, skubany, w końcu chyba postanowił pozrywać trochę z oczywistymi zagrywkami i zaczerpnąć na całego z twórczości wspomnianych, którą - wprawdzie patrząc z dużym marginesem, ale zawsze - można określić w jego wydaniu jako ambitną. Oczywista sprawa, że nieraz gość udowodnił wespół z kolegami, że są mistrzami w opanowaniu swoich instrumentów. Cóż z tego, skoro zwykli komponować tak infantylne melodie, że nieraz zahaczające o tandetę. Tym razem nic z tego. Już od początku trwania płyty wiadomo, że będzie ciekawie. "Not My Funeral" otwiera riff zdarty z "...And Justice For All", najbardziej rozbudowanego albumu zespołu Metallica, a konkretnie strzału pt. "Blackened", który przeistacza się w klawiszowe zapierdalanie rodem ze "Scenes From Memory" ekipy Johna Petrucciego i solowe bajki o maidenowej proweniencji. Bez chwili przestoju jako następny rusza "Shovel Knockout", od razu pretendujący do miana największego hitu tego krążka. Znów rozpoczyna go nietypowa zagrywka, tym razem w kolorach "In The Deepest Waters" Andromedy, podczepiona do parowozu szybkiego "meloszwedzkiego riffu" i, co już może mniej mi się podoba, "najtłyszowego" klawa. Mam małe wątpliwości estetyczne, ale zadowalacz publiczności z tego będzie na mur beton. Nieprzyjemną dla mnie wpadkę zaliczamy dopiero na wysokości "Roundtrip To Hell And Back", który, krótko mówiąc, jest takim klasycznym bodomowym tombakiem. To jest - melodyjki świecą się w nim jak psu kule, ale to żadne złoto czy diamenty, a raczej szkiełka z odpustu parafialnego lub noweli "Sachem" Sienkiewicza. Patetyczny tytuł, chcąca być podniosłą melodyka, a faktycznie pokaz przemielonego milion razy wcześniej kiczu pierwszej wody. Ale powietrze uchodzi z dzieciaków tylko na moment, bo przy "Relentless Reckless Forever", "Ugly" czy "Cry Of The Nihilist" znów wrzucają piąty bieg. A więc przyspieszają, tną riffami, łamią zagrywkami i straszą wokalem, by ostatecznie dobić w kończącym ten pokaz umiejętności "Northpole Throwdown". Ta pieśń jest tutaj tym, czym chciałbym, żeby był cały ten album. Nerwowe wejście, tłusty, szarpany bas i gitarowa kanonada przypominająca najlepsze czasy "God Hates Us All" Slayer. Solówka w tym kawałku urywa łeb, a punkowa wściekłość w końcu przystoi do zdjęć zespołu, na których starają się wyglądać na... oczywiście "bardzo niegrzecznych", heh.

Podoba mi się taki zwrot akcji w karierze Children Of Bodom. Fajnie wiedzieć, że po tylu latach ich świadomość i sprawność twórcza nadal wzrasta. Rozbudowane kompozycje nie sprawiają wrażenia tłuczonych "z taśmy" na siłę. Choć wszystko to już gdzieś było u sławniejszych gwiazd ze stricte nurtu rozwojowego, to jednak w stylistykę Finów całkiem zręcznie się wpasowało. Nie wiem, czy ta płyta przetrwa próbą czasu, przyznać jednak należy, że jest wielce atrakcyjna w dobrym tego słowa znaczeniu i niejeden ruszy na nią z erekcją, niczym na pokaz bikini u wybrzeży Copacabana. Póki co, jest naprawdę bardzo dobrze, choć nie tak dobrze, jak na płytach muzycznych pierwowzorów "Relentless Reckless Forever" - brak ich naturalnego nieskrępowania też niestety jest tutaj wyczuwalny. Robiąc eksperyment specjalnie przesłuchałem zaraz po sobie trzy płyty: pożyczone tym razem od kumpla, bo "była" dać nie chciała: Dream Theater oraz Andromeda i rzeczone Children Of Bodom. Wszystkich słucha się świetnie. Ale ci ostatni, cóż, póki co brzmią, jakby bardzo, ale to bardzo chcieli być właśnie "tacy". To napięcie jest namacalne przez cały czas trwania krążka, a jakby trochę jednak dać na luz, to byłaby bomba. Więcej mankamentów nie wskazuję, tym bardziej, że to tylko subiektywne, leciutkie, odczucie estetyczne. Nie myślałem, że kiedyś przejdzie mi to przez gardło - bardzo dobra płyta COB. Tfu!

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: naucz się pisać recenzje
spoxgreq (gość, IP: 87.239.216.*), 2012-04-06 23:04:04 | odpowiedz | zgłoś
Nieźle, ale wróciłem widać po dacie,bo dziś płytę nabyłem ;) Po 2 odsłuchaniach wrażenia niestety mizerne (mimo napalenia lekkiego było nie było, z przerwami, ale od ok 2002r CoB słucham i wszystkie cdeki posiadam..) ale faktycznie jest coś świeżego w tej płycie odnosnie gitar i riffów, czego nie umiem nazwać. Niesttey klawisze totalnie giną i nie zapadają w pamięc (co oprocz Are you.. byloby wczesniej niemozliwe). Mało troche tez polotu w tych utworach. Dobry metal, mniej CoB. Zespol chyba chcial znalezc kompromis miedzy Are You i Blooddrunkiem gdzie moze zbyt sie cofnal z nowszej drogi na taka mocna selektywno-szarpaną.
2
Starsze »