- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Devilyn "Reborn in Pain"

Okładka i tytuł drugiego albumu Devilyn sugerują ewolucję zespołu w obrębie drogi obranej na "Anger". Podobna kolorystyka ilustracji, ich symetria - wyraźnie dzieło tych samych rąk - do tego przejście od nienaturalnego płodu z debiutu do nowo narodzonego potworka. Podczas gdy "Reborn in Chaos" przypominał korzenie pewnej olsztyńskiej kapeli deathmetalowej, na "Reborn in Pain" reprezentująca ten sam gatunek grupa z Tarnowa weszła w kolejne stadium rozwoju.
Muzycznie album rzeczywiście nie odbiega istotnie od stylu przedstawionego na "Anger". Odkąd kapela rusza ostro z tytułowym "Reborn in Pain", słuchacz ma pewność, że to nadal to samo pokręcone, połamane, energiczne granie z mnogością motywów, może tylko trochę mniej chaotyczne i dzikie, a bardziej przemyślane. Jak i na "Anger", zespół chętnie wykorzystuje możliwości stereo. Partie wokalu lub gitarowe solówki dobiegające z tylko jednego kanału można usłyszeć w prawie każdym utworze. Novy przy mikrofonie znowu sięga po różne środki wyrazu. Są wśród nich długie warczenie na początku "Messiah for Blind Fools (The Last Day...)", wtórujące głównemu wokalowi szepty w "Darknes's Fetter" (sic!) i recytacja z pogłosem we wstępie "To Be Awaken in a Nightmare". W ostatnim z wymienionych znalazł się też najciekawszy growling - we fragmencie dochodzący jakby z nieludzkich wnętrzności.
Najłatwiejsza do wychwycenia różnica między "Reborn in Pain" a "Anger" jest taka, że na nowszym albumie każdy utwór posiada outro. Gwoli ścisłości, w jednym przypadku jest to właściwie intro następnego kawałka, ale nie będę wnikał w takie szczegóły nagrań. Na czterdzieści dziewięć minut muzyki składa się jedenaście deathmetalowych kompozycji i tyle samo krótkich wstawek - często industrialnych lub ambientowych, czasami bardziej z klimatach plemiennych, zawsze mrocznych, tajemniczych lub niepokojących. Przykładowo na końcu "Scoff" słychać jakby brzęk metalu z pracującymi w oddali maszynami. Pomysł na przerywniki jest prosty, ale efekt - odpowiedni: słuchacz otrzymuje chwile wytchnienia, które jednak nie zaburzają nastroju.
Druga różnica dotyczy brzmienia gitary basowej. Jej ścieżki wydają się mniej uwypuklone, przez co można mieć wrażenie, że instrument stracił dla kapeli na znaczeniu. Z książeczki wynika, że głównym autorem warstwy dźwiękowej jest gitarzysta Luk - w to łatwo jest uwierzyć. Novy - wokalista i basista - napisał tymczasem wszystkie teksty, ale wkład w komponowanie muzyki z całego kwartetu posiadał najmniejszy. Może to stanowi wytłumaczenie różnicy, a może po prostu instrumentalista ograniczył klang. W każdym razie z sekcji rytmicznej większy popis od Novego dał perkusista Kuba. Niemniej gitarę basową i tak nieźle słychać m.in. w utworze tytułowym oraz we fragmentach "Your Fear, My Power" i "To Be Awaken in a Nightmare", a gdybym miał wskazać największą wadę albumu, dotyczyłaby ona nie warstwy dźwiękowej, lecz graficznej. Okładka autorstwa Tomasza "Graala" Daniłowicza jest dobra, ale tło dla tekstów w książeczce było złym wyborem - obniżyło ich czytelność.
Trochę szkoda, że żadna z solówek gitarowych nie zapada w pamięć. Lepiej pod tym względem wypadły riffy. Wyróżniam przede wszystkim ten z "Without Mercy - Without Glory" z perkusją dającą efekt zmiennego tempa, przy czym podobny zabieg grupa zastosowała w "Song of Suffer", oraz stosunkowo melodyjny w "Your Fear, My Power". Niestałość muzyków w przywiązaniu do liczby uderzeń na minutę w ramach danej kompozycji świetnie prezentuje się też w innej skali. Efektowne spowolnienia słychać w "Scoff" i "Dead's Prayer", a przyspieszenie perkusji robi dobre wrażenie w "Your Fear, My Power". Najbardziej do gustu przypadł mi jednak "Final Truth" - najdłuższy utwór na albumie. W ciągu ponad pięciu minut Devilyn zmienia tempo kilka razy, ale najwięcej trzyma się wolnego. W nagraniu jest też trochę wokalnych urozmaiceń i dość melodyjne solo gitarowe. Przede wszystkim to niezły przykład ciężkiej, połamanej, groźnie brzmiącej kompozycji. Chciałbym takich więcej.
Jeśli nie liczyć przerywników, "Reborn in Pain" od "Anger" różni naprawdę niewiele. Możliwe, że nowszy album ekscytuje odrobinę mniej niż debiutancki. Bez silnego przekonania przyjmuję, że zawiera minimalnie lepsze kompozycje, z trochę niższą dozą obłędu. Być może ogólnie materiał jest nieznacznie wolniejszy. O dużym postępie nie da się więc mówić, niemniej o regresie też się nie powinno. Jeśli komuś spodobał się "Anger", po "Reborn in Pain" niech też śmiało sięgnie.